O książce tej słyszałem wiele dobrego i sam wiele dobrego mam zamiar o niej powiedzieć, bo "Kobieca agencja ..." jest książką wartą przeczytania. Kiedy ojciec głównej bohaterki, Precious Ramotswe, pyta ją na łożu śmierci, jak dalej pokieruje swym życiem, ta, z rozbrajającą szczerością, odpowiada , że założy pierwszą w Botswanie agencję detektywistyczną. Dobrze, że papa Ramotswe jest "siłą spokoju", bo pewnie to wyznanie córki przyśpieszyłoby jego odejście, zważywszy, że wie, iż na ten szalony pomysł pójdą pieniądze pochodzące ze sprzedaży jego stada krów, które z miłością, przez sporą część życia, hodował.
W ten sposób zaczynają się przygody przesympatycznej (acz potrafiącej, jeśli trzeba, zaleźć za skórę) mieszkanki Czarnego Lądu. Przy kości, pijącej litrami herbatę z czerwonokrzewu, wychowanej w tradycji i miłości do ojczyzny, typowej córy Afryki z dawnych lat, kiedy to nikt nie słyszał o odchudzaniu, a życie było inne i o wiele prostsze. Przede wszystkim jednak Mma jest obdarzona nadludzką wprost przenikliwością, pozwalającą jej jednym rzutem oka ocenić klienta lub podejrzanego, co niewątpliwie pomaga jej w pracy. Podobnie jak posiadanie sporego grona znajomych, bo w końcu rzecz dzieje się w Botswanie, której naród jest jak jedna wielka rodzina, a każdy zna prawie każdego.
Oprócz wątku kryminalnego, niejako gdzieś w tzw. międzyczasie poznajemy losy Precious i jej rodziny. Jest to niewątpliwie łyżka dziegciu w tej tchnącej optymizmem powieści, jednak, jak sami się przekonacie, trudno jest złamać ducha w pogodnym człowieku. Bierzmy przykład z Mmy ;)
Książka jest specyficznym kryminałem. Specyficznym ze względu na rodzaj spraw, którymi pani detektyw się zajmuje i sposób ich rozwiązywania. I jako taki bardzo mi się podobała. Niemniej jednak, w samej treści, przemyca autor swój bezkrytyczny zachwyt Afryką i to czasami wychodziło mi bokiem. Dlatego też książka dostaje biblionetkowe 4. Ale jeśli ktoś lubi czytać o tym, że patrzenie na piękne krowy jest w zerowym stopniu stresogenne, a ci głupi Europejczycy to tylko latają i umierają na zawały, to pewnie może i do 6 dociągnąć ;) Ja mam jednak troszkę dość zachwytów Afryką.
W ten sposób zaczynają się przygody przesympatycznej (acz potrafiącej, jeśli trzeba, zaleźć za skórę) mieszkanki Czarnego Lądu. Przy kości, pijącej litrami herbatę z czerwonokrzewu, wychowanej w tradycji i miłości do ojczyzny, typowej córy Afryki z dawnych lat, kiedy to nikt nie słyszał o odchudzaniu, a życie było inne i o wiele prostsze. Przede wszystkim jednak Mma jest obdarzona nadludzką wprost przenikliwością, pozwalającą jej jednym rzutem oka ocenić klienta lub podejrzanego, co niewątpliwie pomaga jej w pracy. Podobnie jak posiadanie sporego grona znajomych, bo w końcu rzecz dzieje się w Botswanie, której naród jest jak jedna wielka rodzina, a każdy zna prawie każdego.
Oprócz wątku kryminalnego, niejako gdzieś w tzw. międzyczasie poznajemy losy Precious i jej rodziny. Jest to niewątpliwie łyżka dziegciu w tej tchnącej optymizmem powieści, jednak, jak sami się przekonacie, trudno jest złamać ducha w pogodnym człowieku. Bierzmy przykład z Mmy ;)
Książka jest specyficznym kryminałem. Specyficznym ze względu na rodzaj spraw, którymi pani detektyw się zajmuje i sposób ich rozwiązywania. I jako taki bardzo mi się podobała. Niemniej jednak, w samej treści, przemyca autor swój bezkrytyczny zachwyt Afryką i to czasami wychodziło mi bokiem. Dlatego też książka dostaje biblionetkowe 4. Ale jeśli ktoś lubi czytać o tym, że patrzenie na piękne krowy jest w zerowym stopniu stresogenne, a ci głupi Europejczycy to tylko latają i umierają na zawały, to pewnie może i do 6 dociągnąć ;) Ja mam jednak troszkę dość zachwytów Afryką.
Kupiłam, przeczytałam, zachwyciłam się. Nadmiernych zachwytów nad Afryką nie zauważyłam. Ale zauważyłam ciepło, które bije z kart książki.
OdpowiedzUsuńNie mów tylko, że pod wpływem mojej opinii :) A Mma Ramotswe to rzeczywiście ujmująca postać.
OdpowiedzUsuń