Co to takiego Tortilla Flat? Otóż jest to miejsce akcji książki Steinbecka. Wzgórze nad kalifornijskim miasteczkiem Monterey, a właściwie, jeśli można tak powiedzieć, jego slumsy. Wcale nierówninne miejsce, zamieszkane przez paisanos, mieszańców, którzy przez domieszkę krwi indiańskiej, meksykańskiej czy innej zostali postawieni poza marginesem "normalnego" społeczeństwa i pozbawieni szansy na "normalne" życie.
To właśnie tu poznajemy Danny'ego, który dziedzicząc po dziadku dwa domy, awansuje społecznie z mieszkającego w lasach i stodołach wagabundy, na posiadacza nieruchomości i jego niezwykłych amigos, którzy zamieszkując z nim, rozpoczynają nowy (a może tylko inny) rozdział w swoim życiu.
"Tortilla ..." to IMO opowieść wielopoziomowa. Z jednej strony - urocza i przezabawna opowieść łotrzykowska, w której jak w kalejdoskopie pojawiają się nowi, barwni przyjaciele Danny'ego. Opisy pijatyk, bijatyk, drobnych złodziejstw oraz przekazywanie czytelnikowi pewnej, specyficznej filozofii pijackiej - to wszystko wzbudza uśmiech. Uśmiech pobłażania, czasem politywania, a że niektóre wyczyny można podsumować jedynie gromkim śmiechem - gromki śmiech. Druga płaszczyzna to piękne opisy pewnych uniwersalnych wartości: bezinteresownej (bo bohaterowie nie posiadają zazwyczaj nic) przyjaźni, altruizmu, zwykłej ludzkiej godności bez względu na okoliczności i paru innych.
Na końcu zaś przychodzi zastanowienie. I nie mówię tu o dzielnicach nędzy w Ameryce Łacińskiej. Przecież wystarczy rozejrzeć się wokół siebie, żeby zobaczyć lokalną Tortilla Flat. Grupki pijących tanie wina smakoszy, awantury domowe, biedę, głód. To wszystko jest tuż obok i niestety nie wygląda już tak ładnie jak u Steinbecka. Bo to po prostu życie, a w nim rzadko trafiamy na filozofujących i pełnych dobroci pijaków :( Naprawdę warta przeczytania.
To właśnie tu poznajemy Danny'ego, który dziedzicząc po dziadku dwa domy, awansuje społecznie z mieszkającego w lasach i stodołach wagabundy, na posiadacza nieruchomości i jego niezwykłych amigos, którzy zamieszkując z nim, rozpoczynają nowy (a może tylko inny) rozdział w swoim życiu.
"Tortilla ..." to IMO opowieść wielopoziomowa. Z jednej strony - urocza i przezabawna opowieść łotrzykowska, w której jak w kalejdoskopie pojawiają się nowi, barwni przyjaciele Danny'ego. Opisy pijatyk, bijatyk, drobnych złodziejstw oraz przekazywanie czytelnikowi pewnej, specyficznej filozofii pijackiej - to wszystko wzbudza uśmiech. Uśmiech pobłażania, czasem politywania, a że niektóre wyczyny można podsumować jedynie gromkim śmiechem - gromki śmiech. Druga płaszczyzna to piękne opisy pewnych uniwersalnych wartości: bezinteresownej (bo bohaterowie nie posiadają zazwyczaj nic) przyjaźni, altruizmu, zwykłej ludzkiej godności bez względu na okoliczności i paru innych.
Na końcu zaś przychodzi zastanowienie. I nie mówię tu o dzielnicach nędzy w Ameryce Łacińskiej. Przecież wystarczy rozejrzeć się wokół siebie, żeby zobaczyć lokalną Tortilla Flat. Grupki pijących tanie wina smakoszy, awantury domowe, biedę, głód. To wszystko jest tuż obok i niestety nie wygląda już tak ładnie jak u Steinbecka. Bo to po prostu życie, a w nim rzadko trafiamy na filozofujących i pełnych dobroci pijaków :( Naprawdę warta przeczytania.
Po paru latach zostaje w pamięci ten pierwszy poziom.
OdpowiedzUsuń