No i wyszło szydło z worka. Okazałem się sentymentalnym trzydziestolatkiem, który dał się złapać na lep historii miłosnej, "podrasowanej" prostą, kryminalną zagadką. Wyobraźcie sobie Bazyla, czytającego z zapartym tchem książkę, którą tylko cienka czerwona linia dzieli od półki z napisem Harlequin. Choć romansiory lubię. Ale po kolei ...
Jest rok 1919. Dosłownie przed chwilą skończyła się Wielka Wojna, a wraz z nią skończył się pewien rozdział w życiu młodziutkiej Mathilde Donnay. Jej narzeczony - Manech, poległ bowiem, co zostaje potwierdzone przez władze, w okopach nad Sommą. Pewnego pięknego dnia nasza piękna (acz, żeby było łzawiej, niepełnosprawna) bohaterka, odzyskuje nadzieję. Być może śmierć lubego to tylko pomyłka, być może przetrwał wojnę. Sprawcą zamieszania jest list od umierającego Daniela Esperanzy, sierżanta, który jako jeden z ostatnich widział Manecha żywego. Ba, który, jak się okazuje, odprowadzał go, jako skazanego wyrokiem trybunału wojennego, na miejsce kaźni. Ciąg dalszy zaś, to prywatne śledztwo, które doprowadzi do grand finale. Czy do tego oczywistego ...? Żeby się dowiedzieć, będziecie musieli przeczytać ;)
Sam nie wiem, co mnie do tej książki tak ciągnęło. Niby od początku wiadomo jak się skończy, ale, czy na pewno... Niby zwykłe love story, ale jednak niezwykłe ... Niby w tle pacyfistyczne przesłanie, ale nie aż tak nachalne, żeby zniechęcić do lektury. Jedyne "ale", które mi się nasuwa, to zbyt duża liczba osób, które pomagały Mathilde w dojściu do prawdy. W pewnym momencie troszkę się pogubiłem kto jest czyją żoną, stryjem czy kochankiem. Nie jest to jednak wina książki, a tylko i jedynie, mojej dziurawej pamięci i niechęci do francuskich nazwisk ;)
Podsumowując. Do tej pory nie wiem, jaki był powód mojego zauroczenia "Bardzo długimi zaręczynami". Faktem jest, że podobały mi się na tyle, że sięgnąwszy po książkę przypadkiem ("przeczytam kawałeczek"), musiałem przerwać lekturę "Czwartej ręki" Irvinga (która i tak mi się nie podobała), żeby ją dokończyć. Co też, nie bez przyjemności, uczyniłem :D Polecam.
Jest rok 1919. Dosłownie przed chwilą skończyła się Wielka Wojna, a wraz z nią skończył się pewien rozdział w życiu młodziutkiej Mathilde Donnay. Jej narzeczony - Manech, poległ bowiem, co zostaje potwierdzone przez władze, w okopach nad Sommą. Pewnego pięknego dnia nasza piękna (acz, żeby było łzawiej, niepełnosprawna) bohaterka, odzyskuje nadzieję. Być może śmierć lubego to tylko pomyłka, być może przetrwał wojnę. Sprawcą zamieszania jest list od umierającego Daniela Esperanzy, sierżanta, który jako jeden z ostatnich widział Manecha żywego. Ba, który, jak się okazuje, odprowadzał go, jako skazanego wyrokiem trybunału wojennego, na miejsce kaźni. Ciąg dalszy zaś, to prywatne śledztwo, które doprowadzi do grand finale. Czy do tego oczywistego ...? Żeby się dowiedzieć, będziecie musieli przeczytać ;)
Sam nie wiem, co mnie do tej książki tak ciągnęło. Niby od początku wiadomo jak się skończy, ale, czy na pewno... Niby zwykłe love story, ale jednak niezwykłe ... Niby w tle pacyfistyczne przesłanie, ale nie aż tak nachalne, żeby zniechęcić do lektury. Jedyne "ale", które mi się nasuwa, to zbyt duża liczba osób, które pomagały Mathilde w dojściu do prawdy. W pewnym momencie troszkę się pogubiłem kto jest czyją żoną, stryjem czy kochankiem. Nie jest to jednak wina książki, a tylko i jedynie, mojej dziurawej pamięci i niechęci do francuskich nazwisk ;)
Podsumowując. Do tej pory nie wiem, jaki był powód mojego zauroczenia "Bardzo długimi zaręczynami". Faktem jest, że podobały mi się na tyle, że sięgnąwszy po książkę przypadkiem ("przeczytam kawałeczek"), musiałem przerwać lekturę "Czwartej ręki" Irvinga (która i tak mi się nie podobała), żeby ją dokończyć. Co też, nie bez przyjemności, uczyniłem :D Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."