Jak świat długi i szeroki, zawsze byli, są i będą ludzie, którzy mają dar do "kantowania" i tacy, którzy dają się "okantować". Ciągle słyszy się o fałszywych pracownikach gazowni, poczty etc. i staruszkach, studentach etc., którzy zostali przez tych pierwszych zrobieni w przysłowiowe bambuko. Co prawda każdy z nas jest pewny, że jego czujność nie pozwoli na taką sytuację, a oszusta wyczujemy na milę, ale z własnego doświadczenia wiem, że jak przyjdzie co do czego to... mądry Bazyl po szkodzie.
To właśnie powyższe powody zdecydowały o tym, że "Sługa boży", mimo swoistej oprawy (miejscem akcji jest mała wiocha na amerykańskim Południu lat 30) jest ponadczasowy i, co tu dużo mówić, podobał mi się. Caldwell w ironiczny sposób pokazuje świat "rednecków", na który składają się dżinsowe ogrodniczki i słomkowy kapelusz, rozlatujący się domek z werandą i bujanym fotelem, małoletnia żonka i bimber z kukurydzy oraz właściciel tego wszystkiego - człowiek z jednym zwojem mózgowym, a może i to za dużo powiedziane.
W ten "nostalgiczny" krajobraz wdziera się tytułowy "sługa boży", wędrowny kaznodzieja, który z głoszonymi przez siebie prawdami ma tyle wspólnego, co... Bezczelny i wygadany, omotuje chłopków - roztropków "dojąc" ich ze wszystkiego co posiadają, urządza pokaz ekstatycznego "wyganiania diabła" i odjeżdża w siną dal.
Jeśli lubicie klimaty podobne do tych z "Bracie, gdzie jesteś?" i pamiętacie z filmów, czy książek, hochsztaplerów, którzy w czasach Dzikiego Zachodu handlowali cudownymi lekami "na wszystko", to ta książka ma taki właśnie klimat. A jak już się pośmiejecie z głupoty Claya Horey'a, to uważajcie kogo wpuszacie do domu. Może się bowiem zdarzyć, że współczesne wcielenie Semona Dye, podając się za członka zakonu żebraczego zwędzi Wam z cukiernicy półroczne oszczędności.
To właśnie powyższe powody zdecydowały o tym, że "Sługa boży", mimo swoistej oprawy (miejscem akcji jest mała wiocha na amerykańskim Południu lat 30) jest ponadczasowy i, co tu dużo mówić, podobał mi się. Caldwell w ironiczny sposób pokazuje świat "rednecków", na który składają się dżinsowe ogrodniczki i słomkowy kapelusz, rozlatujący się domek z werandą i bujanym fotelem, małoletnia żonka i bimber z kukurydzy oraz właściciel tego wszystkiego - człowiek z jednym zwojem mózgowym, a może i to za dużo powiedziane.
W ten "nostalgiczny" krajobraz wdziera się tytułowy "sługa boży", wędrowny kaznodzieja, który z głoszonymi przez siebie prawdami ma tyle wspólnego, co... Bezczelny i wygadany, omotuje chłopków - roztropków "dojąc" ich ze wszystkiego co posiadają, urządza pokaz ekstatycznego "wyganiania diabła" i odjeżdża w siną dal.
Jeśli lubicie klimaty podobne do tych z "Bracie, gdzie jesteś?" i pamiętacie z filmów, czy książek, hochsztaplerów, którzy w czasach Dzikiego Zachodu handlowali cudownymi lekami "na wszystko", to ta książka ma taki właśnie klimat. A jak już się pośmiejecie z głupoty Claya Horey'a, to uważajcie kogo wpuszacie do domu. Może się bowiem zdarzyć, że współczesne wcielenie Semona Dye, podając się za członka zakonu żebraczego zwędzi Wam z cukiernicy półroczne oszczędności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."