"Autor, autor" to ponoć Lodge nietypowy. Trudno mi to stwierdzić, bo oprócz ww. przeczytałem tylko jedną książkę autora, niemniej jednak uważam, że pozycja ta, będąca, moim zdaniem, hołdem dla jednego z mistrzów powieści obyczajowej - Henry'ego Jamesa, trzyma poziom i jest, na ile to mogę stwierdzić, na wskroś "lodge'owska".
Punktem wyjścia i jednocześnie klamrą spinającą powieść w całość są ostatnie dni wielkiego pisarza, który umiera w swym ulubionym domu "Lamb House", otoczony wierną służbą, przyjaciółmi i członkami rodziny. Środek książki wypełnił zaś Lodge smakowitą beletryzacją biografii, opartą na znanych faktach z życia H. Jamesa i podpartą wnikliwą analizą pozostałych po pisarzu listów i innych zachowanych dokumentów.
Chapeau bas dla pana Davida i jego domniemywań w miejscach, gdzie dokumenty milczą, a zdarza się to nader często, gdyż w chwilach melancholii, powodowany troską o nieskazitelność swego wizerunku i w, jak sądził, obronie swej prywatności, zwykł autor "Portretu damy" palić wszystkie prywatne dokumenty z epistołami włącznie. Dopiero w końcówce Lodge zdradza co było, a co nie było faktem autentycznym :D i, uwierzcie lub nie, byłem zaskoczony.
Książka wciąga. Nie tylko dlatego, że karty "Autora, autora" zaludnia morze znanych postaci, począwszy od przyjaciół Jamesa, wśród których znajdują się m.in. George du Maurier (dziadek lepiej dziś znanej Daphne), czy Constance Fenimore Woolson (tak, tak z tych Fenimore'ów), a skończywszy na jemu współczesnych, takich jak: Wilde, Stevenson, Shaw, Wells oraz malutka Agatka Christie. Wciąga przede wszystkim dlatego, że Lodge korzystając ze swojego kunsztu serwuje nam wycieczkę do głowy Jamesa. Taką książkową wersję "Być jak John Malkovich", w czasie lektury której poznajemy twórcze dylematy wielkiego powieściopisarza. Jego niezbyt szczęśliwe próby dramaturgiczne, które podjął ze względów finansowych, a przez które wciągnął się w świat teatru, który przeżuł go, bezlitośnie wyśmiał i wypluł na krawędzi załamania nerwowego. Jego perfekcjonizm, który nie zapewnił mu uwielbienia tłumu czytelników co z kolei prowokowało pytania na temat sensu jego pracy i zazdrość wobec bardziej poczytnych kolegów po piórze. Jego na wskroś wiktoriański styl życia i wszystkie problemy, które się z nim wiązały. I wiele, wiele innych ...
Podsumowując. Książka, która nie pozwoliła mi się od siebie oderwać, bo ciągle myślałem: "Czy mu się uda. Czy będzie sukces. Czy będą tytułowe okrzyki "autor, autor" wzywające twórcę sztuki na scenę", ale jednocześnie mogąca odstręczyć współczesnego czytelnika, przyzwyczajonego do szybkiej akcji, monumentalnością, wzorowanych na "jamesowskich", precyzyjnych opisów. Mnie tam one nie powstrzymały od ukończenia książki, ale teraz młodzi to tylko browny i browny, dialogi i dialogi :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."