czwartek, 16 października 2008

"Białe na czarnym" Ruben Gallego


Książkę przeczytałem w jeden dzień. Przeczytałem, ba, pochłonąłem! I mimo, że ten dzień minął jakiś czas temu, to dopiero dziś ochłonąłem na tyle, by móc coś o "Białe na czarnym" Rubena Gallego, napisać.
Rzecz nie jest bynajmniej zapisem pracy twórczej scenarzysty horroru. To pamiętnik chłopca, który urodzony w Moskwie, został przez swych egzotycznych
(Wenezuelczyk i Hiszpanka) rodziców porzucony i w rezultacie, jako sierota, wchłonięty przez radziecki system "opieki" społecznej. Opieki w cudzysłowie, bo tak naprawdę, z opieką nie mający nic wspólnego. Dość powiedzieć, że system ten ma za zadanie w specyficzny sposób (brak lub minimalna opieka osób trzecich) doprowadzić głęboko niesprawnych fizycznie, choć nieraz obdarzonych niezwykłym intelektem ludzi, do naturalnej śmierci. Naturalnej, co ważne, wszak w radzieckim komunizmie nie może być mowy o bestialstwie na miarę eutanazji.
Nie będę się wdawał w szczegóły, powiem jedynie co mi się podobało. Urzekło mnie ciepło Rubena i jego niesamowita zdolność cieszenia się z rzeczy małych. Jego pogodne podejście do spraw przerażających. Jego relacja, która mimo, że oszczędna w detalach, przekazuje straszną prawdę i mrozi krew w żyłach. Polecam ją wszystkim tym, którzy ciągle, wszystkiego mają za mało - pieniędzy, gadżetów i ten "niedostatek" odbiera im radość życia. Niech przeczytają opowieść człowieka, który nie miał nic, lecz, mimo chwil zwątpienia, lubił żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."