Zachęcony opinią, że książka ta jest reporterskim clou Marqueza, z zapałem zabrałem się do lektury. Niestety zapał słabł ze strony na stronę, bo to co miało być majstersztykiem, okazało się totalnie nudne.
"Na fałszywych ..." to historia chilijskiego reżysera, Miguela Littina, który znalazł się na czarnej liście reżimu Pinocheta. Liście składającej się z nazwisk pięciu tysięcy osób, które wygnano z Chile i pozbawiono prawa powrotu. Littin jednak nie poddaje się i na emigracji przygotowuje wyprawę, która ma obnażyć juntę. Na tytułowych fałszywych papierach udaje się do ojczyzny i przy pomocy trzech zagranicznych ekip filmowych, których prace koordynuje, filmuje materiał o rządach wojska.
Wydawać by się mogło, że połączenie takiego tematu oraz takiego pióra, da w rezultacie rezultat iście wybuchowy. Nic bardziej mylnego. Pisana w pierwszej osobie, z Littinem jako narratorem, opowieść jest ciągłym "och, ach, gdzie ja nie byłem, co ja nie zrobiłem, a jak przy tym ryzykowałem" i przekazuje minimalną wiedzę o Chile pod krwawymi rządami generała.
Niewątpliwie opisywane wydarzenia są prawdziwe, aczkolwiek ja jako czytelnik, odniosłem wrażenie, że nic tak naprawdę głównemu bohaterowi nie groziło, a cała akcja to popierdółka bez zbytniego sensu, ot, taka zabawa w kotka i myszkę. Zastanawiałem się wręcz, czy władze wiedząc o całej sprawie nie przymykały oczu na jego pobyt, bo niemożliwym wydawało mi się, żeby robiący na każdym kroku, mogące go zdemaskować, głupoty, człowiek pozostawał tak długo na wolności. Poza tym denerwował mnie bezkrytyczny zachwyt prezydentem Allende, który w relacji pana Miguela i pod piórem Marqueza nabiera cech niemalże boskich. Dziwny też jest fakt, że Littin jako lewicujący artysta korzysta w znakomitej większości z pomocy przedstawicieli chilijskiej prosperity, a tak ponoć umiłowanemu przez zmarłego prezydenta ludowi poświęca nic nie znaczące ogólniki.
Jednym słowem - zawód. Wolę Marqueza jako autora "Miłości w czasach zarazy".
"Na fałszywych ..." to historia chilijskiego reżysera, Miguela Littina, który znalazł się na czarnej liście reżimu Pinocheta. Liście składającej się z nazwisk pięciu tysięcy osób, które wygnano z Chile i pozbawiono prawa powrotu. Littin jednak nie poddaje się i na emigracji przygotowuje wyprawę, która ma obnażyć juntę. Na tytułowych fałszywych papierach udaje się do ojczyzny i przy pomocy trzech zagranicznych ekip filmowych, których prace koordynuje, filmuje materiał o rządach wojska.
Wydawać by się mogło, że połączenie takiego tematu oraz takiego pióra, da w rezultacie rezultat iście wybuchowy. Nic bardziej mylnego. Pisana w pierwszej osobie, z Littinem jako narratorem, opowieść jest ciągłym "och, ach, gdzie ja nie byłem, co ja nie zrobiłem, a jak przy tym ryzykowałem" i przekazuje minimalną wiedzę o Chile pod krwawymi rządami generała.
Niewątpliwie opisywane wydarzenia są prawdziwe, aczkolwiek ja jako czytelnik, odniosłem wrażenie, że nic tak naprawdę głównemu bohaterowi nie groziło, a cała akcja to popierdółka bez zbytniego sensu, ot, taka zabawa w kotka i myszkę. Zastanawiałem się wręcz, czy władze wiedząc o całej sprawie nie przymykały oczu na jego pobyt, bo niemożliwym wydawało mi się, żeby robiący na każdym kroku, mogące go zdemaskować, głupoty, człowiek pozostawał tak długo na wolności. Poza tym denerwował mnie bezkrytyczny zachwyt prezydentem Allende, który w relacji pana Miguela i pod piórem Marqueza nabiera cech niemalże boskich. Dziwny też jest fakt, że Littin jako lewicujący artysta korzysta w znakomitej większości z pomocy przedstawicieli chilijskiej prosperity, a tak ponoć umiłowanemu przez zmarłego prezydenta ludowi poświęca nic nie znaczące ogólniki.
Jednym słowem - zawód. Wolę Marqueza jako autora "Miłości w czasach zarazy".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."