piątek, 17 października 2008

"Przygoda fryzjera damskiego" Eduardo Mendoza


Po "Przygodę...", pióra hiszpańskiego pisarza Eduarda Mendozy, sięgnąłem przeczytawszy fragment jego powieści na stronach Merlina (to jednak bardzo dobry pomysł z tymi fragmentami) oraz zachęcony znajdującą się na okładce winietką "tarantino fiction".
Spodziewałem się czegoś dziwnego i takie coś dostałem. "Przygoda ..." bowiem, to przewrotny antykryminał, czy raczej pastisz tego gatunku, a jednocześnie dosyć ciekawa analiza świata hiszpańskich: polityki i biznesu. Przede wszystkim jednak jest to świetna zabawa. Dodam tylko, że skojarzenia miałem z "Lesiem" i z "Wiltami".
Były pacjent zakładu psychiatrycznego, człowiek z barcelońskiego półświatka, postanawia się ustatkować i zostaje tytułowym fryzjerem. Jednak już wkrótce wplątany w morderstwo, na własną rękę, chcąc oczyścić się z zarzutów, podejmuje śledztwo mające wykryć rzeczywistego sprawcę. Śledztwo toczy się w oparach absurdu, humor raz jest wyższych, a raz niższych lotów, konwencja kryminału, mimo dużych przejaskrawień, zachowana (łącznie ze sceną rodem z Christie - wszyscy bohaterowie w pokoju, a jeden z nich to morderca), a całość wyszła Mendozie dość "zjadliwie".
Jedyne "ale" jakie mam do tej książki (a właściwie do siebie) to fakt, że nie znam zbyt dobrze realiów hiszpańskich, co , jak myślę, pozwoliłoby mi się bawić przy lekturze dwa razy lepiej. Pozwolę sobie przytoczyć dwa cytaty (z morza innych rozweselających):
1. Główny bohater podsłuchuje pod drzwiami damskiej sypialni - "Pomyślałem, że Ivet robi to, co, jak wiem, robią kobiety, kiedy są zbyt podniecone, by zasnąć, i nikt nie widzi, że jedzą, ale myliłem się (..)".
2. Bohater spogląda śmierci w oczy - "Jedyne, o czym mogę zapewnić z całkowitą pewnością, to to, że przy żadnej okazji, nawet w najbardziej krytycznych chwilach, nie wyświetliło mi się przed oczami (niby film) całe moje życie, co zawsze stanowi pewną pociechę, bo samo umieranie jest już wystarczająco przykre i nie trzeba do tego dorzucać przykrości umierania z hiszpańskim filmem przed oczami".
To dwa przykłady, a jest tego więcej. Z mojej strony gorąco polecam. Parę salw śmiechu oddałem czego i Wam życzę.
ps. A politycy, jak to politycy, wszędzie jednakowi (przeczytacie - zobaczycie).

4 komentarze:

  1. Tadam! Właśnie dostałam w prezencie "Sekret hiszpańskiej pensjonarki" :)

    Agnes

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm. Cieszyłam się i zdechło mi trochę. Nie rozumiem bohatera-narratora, który dostając pepsi pije ją dostojnie, a mógł przecież wychłeptać ją jak piesek, dziękuje za napój pielęgniarce, a mógł przecież rzucić się na nią i pożądliwie obmacać.
    No nie kapuję, no.
    Dodatkowo czuję się sfrustowana faktem, iż mąż mój jest w połowie "Lodu", a ja przegrałam z Pynchonem na 150 stronie. Pocieszam się smokami i jerzymi, na krótko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja lubię wiejskich/miejskich głupków i może dlatego mnie się podobało :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No, jeszcze nie skończyłam, więc nie wiem, może mi też się spodoba.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."