Po "Przygodę...", pióra hiszpańskiego pisarza Eduarda Mendozy, sięgnąłem przeczytawszy fragment jego powieści na stronach Merlina (to jednak bardzo dobry pomysł z tymi fragmentami) oraz zachęcony znajdującą się na okładce winietką "tarantino fiction".
Spodziewałem się czegoś dziwnego i takie coś dostałem. "Przygoda ..." bowiem, to przewrotny antykryminał, czy raczej pastisz tego gatunku, a jednocześnie dosyć ciekawa analiza świata hiszpańskich: polityki i biznesu. Przede wszystkim jednak jest to świetna zabawa. Dodam tylko, że skojarzenia miałem z "Lesiem" i z "Wiltami".
Były pacjent zakładu psychiatrycznego, człowiek z barcelońskiego półświatka, postanawia się ustatkować i zostaje tytułowym fryzjerem. Jednak już wkrótce wplątany w morderstwo, na własną rękę, chcąc oczyścić się z zarzutów, podejmuje śledztwo mające wykryć rzeczywistego sprawcę. Śledztwo toczy się w oparach absurdu, humor raz jest wyższych, a raz niższych lotów, konwencja kryminału, mimo dużych przejaskrawień, zachowana (łącznie ze sceną rodem z Christie - wszyscy bohaterowie w pokoju, a jeden z nich to morderca), a całość wyszła Mendozie dość "zjadliwie".
Jedyne "ale" jakie mam do tej książki (a właściwie do siebie) to fakt, że nie znam zbyt dobrze realiów hiszpańskich, co , jak myślę, pozwoliłoby mi się bawić przy lekturze dwa razy lepiej. Pozwolę sobie przytoczyć dwa cytaty (z morza innych rozweselających):
1. Główny bohater podsłuchuje pod drzwiami damskiej sypialni - "Pomyślałem, że Ivet robi to, co, jak wiem, robią kobiety, kiedy są zbyt podniecone, by zasnąć, i nikt nie widzi, że jedzą, ale myliłem się (..)".
2. Bohater spogląda śmierci w oczy - "Jedyne, o czym mogę zapewnić z całkowitą pewnością, to to, że przy żadnej okazji, nawet w najbardziej krytycznych chwilach, nie wyświetliło mi się przed oczami (niby film) całe moje życie, co zawsze stanowi pewną pociechę, bo samo umieranie jest już wystarczająco przykre i nie trzeba do tego dorzucać przykrości umierania z hiszpańskim filmem przed oczami".
To dwa przykłady, a jest tego więcej. Z mojej strony gorąco polecam. Parę salw śmiechu oddałem czego i Wam życzę.
ps. A politycy, jak to politycy, wszędzie jednakowi (przeczytacie - zobaczycie).
Tadam! Właśnie dostałam w prezencie "Sekret hiszpańskiej pensjonarki" :)
OdpowiedzUsuńAgnes
Hmm. Cieszyłam się i zdechło mi trochę. Nie rozumiem bohatera-narratora, który dostając pepsi pije ją dostojnie, a mógł przecież wychłeptać ją jak piesek, dziękuje za napój pielęgniarce, a mógł przecież rzucić się na nią i pożądliwie obmacać.
OdpowiedzUsuńNo nie kapuję, no.
Dodatkowo czuję się sfrustowana faktem, iż mąż mój jest w połowie "Lodu", a ja przegrałam z Pynchonem na 150 stronie. Pocieszam się smokami i jerzymi, na krótko.
Ja lubię wiejskich/miejskich głupków i może dlatego mnie się podobało :D
OdpowiedzUsuńNo, jeszcze nie skończyłam, więc nie wiem, może mi też się spodoba.
OdpowiedzUsuń