wtorek, 28 października 2008

O byciu grzecznym...

Podczas jednej z wieczornych sesji czytania, Bartek słuchał bajeczki o tym, jak to niegrzeczną dziewczynkę, Biała Wróżka zamieniła za karę w wiewiórkę. Żeby wzmóc siłę przekazu, tata skomentował:
- Jak będziesz niegrzeczny to Biała Wróżka też może cię zamienić w jakieś zwierzę.
To z kolei pobudziło ciekawość Młodego:
- A w jakie?
- Na przykład w osła.
- Albo w bizona!
I tu nieszczęsny ja, przytakując, dałem się wpuścić w maliny.
- Albo w bizona.
- I bym wtedy ubódł!
- Kogo?
- Jak to kogo? Wróżkę!
To tyle w kwestii bajek z morałem :)

8 komentarzy:

  1. Ja to bym chciała być wiewiórką :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo nie wiesz najgorszego. Wiewiórce ciągle rosły zęby i musiała je ścierać wcinając orzechy laskowe. Ja tam bym na samych orzechach długo nie pociągnął :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam orzechy!
    Ale co racja to racja, jednostajne jedzenie może dać w kość.
    Ot, w niedzielę zeszłą tylko na chwilę wypadliśmy sobie z Andrzejem do lasu, a tu cała torba grzybów, trzy dni to jedliśmy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja z licealnych czasów pamiętam kilka dni na parówkach (mama w delegacji) oraz ucztę frytkową (zeskrobane spore wiadereczko ziemniaków). Do obu powróciłem po kliku miesiącach, więc wiem co musiała czuć ta dziewczynka :D
    PS. Jak ja bym chciał na grzyby :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też bym chciała na grzyby! I to bardzo.
    Ostatnia wyprawa była lekko wymuszona na mężu, rano piękna mgiełka, więc złapałam aparat i wyleciałam robić zdjęcia (wlazłam przy tym w psią kupę, co ponoć przynosi szczęście, ale niesamowicie irytuje), a po powrocie byłam tak nakręcona świeżym powietrzem, słońcem i ogólną nutką jesieniowatości w atmosferze, że zapragnęłam lasu.
    Tyle że mój mąż to domator, a dodatkowo wszelkie plany wyjazdowe najlepiej uzgadniać kilka dni wstecz, na propozycję wyjazdu do lasu skrzywił się i odrzekł, że zaplanował sobie niedzielę. Też się skrzywiłam, więc byliśmy tacy pokrzywieni na siebie, alee...

    ... ale jak już dojechaliśmy do lasu, znaleźliśmy parę grzybków, to wszystko się prostuje, wszystko, a jeszcze jak się trafi na miejsce nie tknięte przez hordy galopujących po lesie grzybiarzy, gdzie można znaleźć kilkadziesiąt podgrzybków, jeden koło drugiego, to naprawdę można (choć z powątpiewaniem jednak) wierzyć, że wdepnięcie w psią kupę przynosi szczęście.

    OdpowiedzUsuń
  6. No i oczywiście zapomniałam wspomnieć, że miejsce zapamiętaliśmy starannie i ja nawet bym tam sobie skoczyła po południu, tak o, zajrzeć, tylko że po zmianie tego czasu, jak dojeżdżam do domu, to już jest ciemno. :(

    OdpowiedzUsuń
  7. No właśnie - popołudniowa ciemność. U mnie chęci są, las - rzut beretem, grzyby ponoć też jakoweś można znaleźć, tylko czas. Czas!
    PS. U nas wdepnięcie w kupę, tyle że krowią, komentowane jest: "O, sołtysem zostaniesz." :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie, w krowią dawno mi się nie zdarzyło... No i słusznie, sołtysem nie jestem i nie zamierzam zostać :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."