David Morrell zaistniał w świadomości milionów czytelników jako autor książki "Rambo. Pierwsza krew". Powieść została spopularyzowana przez ekranizację z S. Stallone w roli głównej i wkrótce postać dzielnego komandosa stała się ikoną popkultury, a sam autor awansował do grona uznanych autorów książek sensacyjnych. Tymczasem okazuje się, że oprócz tychże "sensacji" Morrell, jak sam przyznaje we wstępie do ww. książki, próbował sił na polu horroru. I tak powstał "Totem".
Czytana przeze mnie pozycja, świeciła z okładki białymi literami na czerwonym tle: "Nowa dwa razy dłuższa wersja powieści" i, jak wyjaśnia autor, zostały do niej dodane wszystkie, wycięte wcześniej na życzenie wydawcy, kawałki. Nie wiem, czy należy uznać ten fakt za plus, bo nie czytałem wersji skróconej, mam jednak wrażenie, że drobne cięcia zdynamizowałyby troszkę akcję.
Fabuła, jak to u Morrella, oparta na postaci samotnego "hero" z problemami. W tym wypadku mamy do czynienia z gliniarzem, który na skutek tragicznych wydarzeń opuszcza wielkie miasto i zostaje szeryfem w jakimś zadupnym, "zachodnim" miasteczku. Wiecie - konie chce hodować, bo to ponoć odstresowuje ;) I jak to zwykle bywa, nie udaje mu się w spokoju doczekać emerytury, bo w okolicy pojawia się "coś". "Coś" napadające w nocy i rozrywające na strzępy bydło, psy, ludzi i co gorsza zarażające pogryzionych czymś w rodzaju "megawścieklizny". Jednym słowem mamy do czynienia z połączeniem "Rambo" oraz "Epidemii".
Niestety, książka jest oparta na "rambowym", sprawdzonym, szkielecie. Ostatni sprawiedliwy z zewnątrz vs zły przedstawiciel lokalnej władzy, tzw. "nasz", czyli miejscowych, człowiek - w tym przypadku burmistrz. Znamy? Znamy. Oprócz tego, odnosiłem podczas lektury wrażenie, że opisywane miasteczko zaludniają sami samotni, męscy nieudacznicy, którzy sączą po ciemku whiskey i użalają nad swym losem. Jakieś takie szablonowe te postacie, a przez to, po jakimś czasie, nudne.
Podsumowując - "Totem" to taki Rambo, który miał przestraszyć, a jedynie wywołał wspomnienia. Bo jak całe miasteczko, z dubeltówkami, poszło na obrośniętą dziewiczym lasem górę, żeby "rozpirzyć" to cuś, to mi ukryty w szybie Sylwuś, w ponczo z plandeki, jako żywy przed oczami stanął :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."