Wybór "Hancocka" na niedzielny seans podyktowany był, jak zawsze w przypadku młodych rodziców, względami praktycznymi. Progenitura w rękach dziadków, a więc musi być krótko, a film taki, żeby bez bólu przerwać go w każdej chwili, gdyby nadeszło telefoniczne wezwanie. Poza tym u mnie początki grypy, więc głowa nie do myślenia - musi być prosto do bólu, bez egzystencjalnych rozterek i takich tam. "Hancock" wydawał się oczywisty.
Historia zapijaczonego superbohatera, który na tak zwany "odpieprz się", ratuje LA przed bandziorami, przy okazji kasując mienie miasta, w postaci biurowców, samochodów itp., jest niewątpliwie świeża. No bo ile można oglądać gości w śmiesznych strojach, których bohater opisywanego filmu kwituje słowem "pedał"? Dlatego też początek filmu, w którym ubrany w t-shirt, śmieszną czapeczkę i nawalony, jak przysłowiowa stodoła, Smith, ściga wietnamskich gangsterów zdawał się mi mówić: "Trafny wybór". Niestety miast pozostawić nieokrzesanego, nieogolonego i niesfornego, że o chamstwie nie wspomnę, herosa, ktorego strasznie drażni nazywanie go dupkiem, samemu sobie, musiano...
Musiano zrobić, z prostej jak kij i okraszonej wcale dobrymi FX-ami, historii, kino politycznie poprawne, a w swej wymowie dydaktyczne. Taką współczesną wersję "Poskromienia złośnicy", w której niegrzeczny Hancock przejdzie duchową przemianę, znajdzie miłość, ale odpuści, bo rozbiłby rodzinne szczęście. A wszyscy będą żyli długo (no, prawie wszyscy) i szczęśliwie, bo ułagodzoną wersję złego chłopca wszyscy kochają, tak jak wcześniej nienawidzili. Ten obyczajowy "kaganiec" spowolnił film i sprawił, że już do końca z utęsknieniem czekałem, na kolejną porcję przaśnego humoru i niewyszukanych atrakcji, na miarę akcji z wkładaniem głowy jednego złoczyńcy w tyłek drugiemu.
Nie doczekałem się :(
czyli kolejny amerykański gniot...
OdpowiedzUsuńOwszem, tyle tylko, że z niepotrzebnymi aspiracjami :)
OdpowiedzUsuńNie oglądałam, a tego aktora lubię tak sobie.
OdpowiedzUsuńTak w ogóle strasznie mało filmów oglądam! I muzyki nie słucham.. :P
U mnie też filmowa posucha, a muzyki słucham w pracy.
OdpowiedzUsuń