To, że Mama Mu jeździ na sankach albo huśta się na huśtawce, to jest, jak to mówią, małe miki. Bo oto, podpatrzywszy grupę dzieciaczków, nasza zwariowana krasula, zapragnęła zostać właścicielką, własnoręcz... znaczy, własnoogonowo zbudowanego domku. Na drzewie!!! Co na to Pan Wrona? Oczywiście jest na skraju pióropleksji i wypowiada szereg obiegowych opinii o krowach. Ot, np. „Powtarzaj za mną: Jestem krową. Krowy nie łażą po drzewach i nie budują domków. Powtórz!”
Rewelacyjna! Najlepsza ze wszystkich, do tej pory czytanych przygód Mamy Mu. Skrząca się humorem i bawiąca pysznymi dialogami, historia pewnego marzenia, na drodze realizacji którego, nic ani nikt nie jest w stanie stanąć. Bo tak naprawdę chcieć, to móc i "To nic, że gwóźdź jest krzywo wbity. Domek i tak jest znakomity!"
PS. Barti uwielbia się bawić w scenki z tej książeczki, a smaczku dodaje fakt, że Dziadek obiecał mu wybudować na wiosnę domek. Co prawda nie na drzewie, a taki bardziej stacjonarny, jakie widuje się na placach zabaw, ale zawsze. Chociaż, jest do wycięcia stara jabłoń ... :D
Chwytny krowi ogon na okładce daje czadu :D
OdpowiedzUsuńZauważ, że ona jest na DRZEWIE! Respect od człowieka z lękiem wysokości (tak, tak), i o dwóch lewych rękach :D
OdpowiedzUsuńNo, że na drzewie, to akurat rozumiem absolutnie i popieram bez zastrzeżeń, sama sobie zrobiłam niby-domek na orzechu włoskim, jak byłam w 3 klasie podstawówki.
OdpowiedzUsuńTo jest coś, naprawdę!