Pierwsze wrażenie po otwarciu książki (??) pana Stasiuka, to zaskoczenie dużą czcionką i małą ilością stron. Ale ponieważ zdaję sobie sprawę, że niekoniecznie ilość przechodzi w jakość, zabrałem się do lektury. I, powiem szczerze, uczucia mam mieszane.
"Dojczland" to próba oswojenia Niemiec. Oswojenia poprzez porównanie obserwowanych podczas gastarbajterskiej, literackiej podróży autora, obrazów, do znanych i lubianych elementów innych miast i krajów. Poprzez szukanie tego co łączy, a nie dzieli. Poprzez burzenie stereotypów i przybliżanie tego co w Niemczech swojskie, a co znaleźć można poza murami muzeów i znanych miejsc, bo do takich właśnie, nie opisanych w przewodniku turystycznym, lokalizacji, autor w swych wolnych chwilach dociera i w takie się zapuszcza. Pokazuje np. niemiecką żulernię, tak podobną do naszej, identyczne z prlowskimi ogródki działkowe, widziane z okna pociągu, czy też niemieckich palaczy, palących pod tablicą z zakazem, przeczących zakodowanemu w naszych głowach skojarzeniu z ordnung muss sein. I to jest to, co mi się w "Dojczland" podobało. Sprawdziły się słowa z tylnej okładki: "Pełna jest celnych obserwacji, błyskotliwych refleksji oraz niewyszukanego humoru".
Co zatem jest z nią nie tak? Otóż beam i wszystko co z nim związane. Nie wiem, czy to poza pana Andrzeja, bo to moja pierwsza przeczytana jego książka, ale wydawać by się mogło, że bez solidnej dawki, najlepiej markowego, alkoholu, Polak, a przynajmniej zapraszany przez niemieckich literatów i księgarzy, polski autor, Niemiec przetrawić nie zdoła. I nawet rynsztokowy czasem język, nie zgrzytał mi tak, jak fakt, że autor do i tak cieniutkiej książeczki wepchnął masę słów dotyczących tego co, gdzie, jak i za ile ojro kupił i wypił.
Podsumowując - całkiem niezły i bardzo nietypowy reportaż o Niemczech, który z chęcią przeczytałbym w paru odcinkach w gazecie. Wydanie go jako książki..., cóż. Ale warto się zapoznać.
Prawda? Alkoholowe "wyprawy" są często gęsto nużące. Trochę Stasiuk przegina, nie wiem, czy to jeszcze można nazwać szokowaniem, czy już żałosną próbą silenia się na oryginalność. A cała reszta w książce jest ok.
OdpowiedzUsuńDla mnie to taka poza. Piję trunki za ileśtam, nocuję w pokoju za inne ileśtam, ale ja to wszystko, tak naprawdę, olewam. Z drugiej strony, może to takie mruganie do czytelnika. Tak czy owak, mnie wkurzało.
OdpowiedzUsuńWiduję właściwie za każdym razem, gdy odwiedzę bibliotekę, ale jakoś przemóc się nie mogę. Czytając "Jadąc do Babadag" niemalże zeszłam z nudów...
OdpowiedzUsuńZosik Przymknę na tą opinię oko i jednak postaram się przeczytać "Jadąc ..., bom ciekaw spojrzenia na egzotyczną dla mnie część Europy. Zresztą, dla mnie, genetycznie zakodowanego domatora, który najdalej za granicą był ok. 20 km po słowackiej stronie i to tylko z nadziei na tańszy alkohol (wiem, wiem zaczynam jak pan Stasiuk), to cała Europa jest egzotyczna :)
OdpowiedzUsuńAle są tacy ludzie, którzy dobry trunek traktują z namaszczeniem i pamiętają co, ile i za ile wypili w Mołdawii w siedemdziesiątym ósmym... ;)
OdpowiedzUsuńps. A taka "Moskwa-Pietuszki"?
Agnes Ale piszą wtedy książki o trunku, a tu tytuł jakby zobowiązuje. :) A u Jerofiejewa to był polot, eksperyment, totalnie odjechane zestawienia smakowe (płyn na łupież, brr), a tu beam i wino, wino i beam. I browar czasem. Nuda.
OdpowiedzUsuńKteativ Blogger for you:) I samych przyjemności z dalszego pisania.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem tych Stasiukowych obserwacji ale szkoda trochę "ojro" na cieniutką książkę:)
OdpowiedzUsuńAnna 27 PLN (cena okładkowa, o ile dobrze pamiętam), za ok. 100 stron, to rzeczywiście słono. Wczoraj na A kupiłem 2 tomy "Księgi bajek polskich" oraz "U złotego źródła" za 15,80 PLN i "Galerię potworów" Osieckiej za 10,50 PLN. 70 groszy mam na szklankę, w której mogę się napić herbaty przy czytaniu powyższych :D
OdpowiedzUsuń