Kolejną częścią cyklu o Kurcie Wallanderze, inspektorze ystadzkiej policji, sprawił mi pan Mankell niespodziankę. Dla jednych jest to niespodzianka in plus, dla innych powód do narzekań. Ja zaliczę się do pierwszej grupy. Bo o ile, dla osoby głównego bohatera, gotów jestem przecierpieć formułę klasycznego kryminału, o tyle odejście od niej w "Białej lwicy", przyjąłem z uśmiechem. To właśnie ta nieszablonowość, w porównaniu do wcześniejszych przygód naszego ulubionego miłośnika opery, jest niespodzianką, o której piszę. Ale do rzeczy.
W spokojnej i jakby uśpionej Skanii mąż zgłasza zaginięcie małżonki. No cóż, zdarza się, nawet w Szwecji, że kobieta porzuca rodzinę. Szkopuł w tym, że ta akurat, nie ma ku temu żadnych podstaw. Sprawa komplikuje się, kiedy w okolicy domniemanego zaginięcia, wylatuje w powietrze farma, a na miejscu eksplozji policja znajduje szczątki broni, radiostacji i człowieka. Konkretnie wskazujący palec, należący do czarnoskórego.
Mankell już na początku zdradza nam to, czego nie wie Wallander, a później stopniuje napięcie, wprowadzając różne, ludzkie najczęściej, czynniki, które zagęszczają atmosferę, tej nie do końca kryminalnej, a raczej sensacyjnej powieści. Sprawa zatacza coraz szersze kręgi i jak zwykle jej opis jest przyczynkiem do scharakteryzowania sytuacji w ojczyźnie autora i RPA, bo do tego właśnie kraju prowadzą ślady. Jest również kolejnym krokiem do poznania Kurta, bo choć go w "Białej lwicy" mało, to jednak wplątanie w międzynarodową aferę i m. in. konieczność użycia broni, sprawiają, że dowiadujemy się o nim, z jego reakcji, całkiem sporo.
Wartka akcja, jak zwykle ludzki i popełniający błędy policjant, zimna Szwecja i gorące RPA to miks, który pochłonąłem w trzy wieczory. Trochę za dużo jak dla mnie było niefortunnych zbiegów okoliczności, ale... niech tam i tak mi się podobało :)
Nie czytałam jeszcze powieści Mankella, ale obejrzałam trzy odcinki serialu (jeden odcinek trwa 90 minut, więc podpada pod film pełnometrażowy) pt: "Wallander", do którego Mankell napisał scenariusz. Ważne w tych obrazach są detale, to kino spokojne, surowe, a sam Wallander jest człowiekiem wrażliwym i, jak wspomniałeś, popełniającym błędy. Ludzkim. Po przeczytaniu kilku pochlebnych recenzji na temat prozy Mankella, jestem coraz bardziej ciekawa tych kryminałów.
OdpowiedzUsuńPrzyjmij wyróżnienie "Kreativ Blogger" od Quaffery
OdpowiedzUsuńkultur-alnie Mankell uprawia tzw. kryminał społeczny. Wykorzystuje tą właśnie formę, by ustami inspektora ponarzekać na pogarszającą się sytuację w kraju, a w treści skomentować światowe wydarzenia. A Wallander? Albo go polubisz, albo nie. Jeśli nie, no cóż, dla mnie spotkania z Kurtem, to jeden z głównych powodów sięgania po kolejne części cyklu :)
OdpowiedzUsuńkażdy Mankell jest świetny. Niezależnie co kto napisze ja normalnie przepadam za panem Wallanderem.
OdpowiedzUsuńI przy okazji oznajmiam, że zlinkowałam :) Pozdrawaim
Proszę, nie traktujcie tego jak zwykłej reklamy, po prostu staram się dotrzeć do ludzi lubiących skandynawskie kryminały. Zapraszam na stronę: www.kryminal.ubf.pl - rejestrujcie się, dyskutujcie i komentujcie. To pierwsza polska strona poświęcona temu zjawisku, dzięki Wam może być ciekawsza :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Taclem