piątek, 4 września 2009

"Mam łóżko z racuchów" Jaclyn Moriarty


W literacką podróż do Australii wybrałem się razem z Jaclyn Moriarty i jej "Mam łóżko z racuchów". Spodziewałem się ożywczej i magicznej wędrówki z kangurami i nawalonym eukaliptusem misiem w tle, ale niestety. Raz, że Australii w powieści Australijki jak na lekarstwo, dwa, że historia nudna i, oprócz próby ratowania jej w końcówce ożywieniem akcji, po prostu mdła. Ale po kolei ...
"Mam łóżko ...", to historia rodzinna klanu Zingów. Ludzi połączonych nie tylko więzami krwi czy rodzinnymi, ale również utrzymywanym we własnym gronie sekretem. A kluczem do tego sekretu jest Cath Murphy, nauczycielka drugiej klasy miejscowej szkoły. Od razu przyznaję, że mimo iż wiedziałem, że wspomniany wyżej sekret jest typowym lepem na czytelnika, który żądny rozwiązania zagadki przewraca następne strony, to właściwie, w pewnym momencie, tylko on utrzymał mnie przy tej książce. I choć ze strony na stronę ma ciekawość malała, dotrwałem do końca. Który zresztą też mnie zawiódł.
Nie wiem o czym to. Czy o tym, że tylko nam się wydaje, że stwarzamy samych siebie, czy też, być może, że w rodzinie siła. Nie znalazłem w niej niczego, co obiecywała okładka i opinie innych. Nie ma w niej humoru, wręcz przeciwnie, książka wydała mi się cholernie smutną plątaniną zdrad i nieszczęść życiowych. Brak w niej zapowiadanego absurdu, a kilka ładnych sformułowań w stylu "pokój westchnął" nie czyni powieści magiczną. Ot, zwykła opowiastka o kilku osobach, których poczynań w większości nie rozumiałem, w dodatku kończąca się znienacka i pozostawiająca wyobraźni urwane, w dość ciekawym momencie, wątki.
Mimo, że Kitek uznał ją za ciekawe czytadło, ja jej zdania podzielić nie mogę. Nie czułem sympatii do bohaterów, nie wciągnęła mnie opowieść. Wlokła mi się ta książka jak nieszczęście i gdybym o niej wiedział to co wiem teraz, wylądowałaby w [Nieprzeczytanych].

13 komentarzy:

  1. A taki ładny, niekonwencjonalny tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale sam tytuł, który też mi się podoba, nie sprawi, że książka również będzie niekonwencjonalna. Dla mnie to taka historia kilku romansów z przydatkami (np. nastolatka w szkole), którą kilkoma zabiegami próbowała autorka umagicznić. IMO nie wyszło :(

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie się podobało :)

    OdpowiedzUsuń
  4. czytadełko Ale ja nie zabraniam! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale ja wiem :D Po prostu mówię.. :]

    OdpowiedzUsuń
  6. a ja i tak się na nią czaję
    może to literatura bardziej babska ? taka na moim "poziomie " i konfrontacja wypadnie na plus :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Heh. Jak już wspomniała Agnes, tytuł super, okładka też mi się bardzo podoba, jest taka...różowa :D , pastelowa, ciepła. Co do samej treści, to czytałam już kilka recenzji, że powieść jest "taka sobie", a po Twojej, to już w ogóle straciłam zainteresowanie dla "Mam łóżko z racuchów" ;) Jak się przypadkiem nawinie, to pewnie sięgnę, co by wyrobić sobie własne zdanie, ale biegać zań nie będę. Bardzo szkoda, że tak mało tej Australii.

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja już powoli zaczynam żałować, że ją kupiłam. No niby wiem, że muszę sama przeczytać, ale to już któraś niezbyt entuzjastyczna recenzja i w ogóle mi się odechciewa.

    OdpowiedzUsuń
  9. To dobra książka o Australii australijskiej pisarki jest "Poszukiwacze marzeń"

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wpadłam w specjalny zachwyt nad tą książką. Niemniej jedna rzecz wydała mi się trafna: opis szkolnego wyobcowania Listen, absurdalnej presji, jakiej została poddana. Świetne, choć bardzo smutne.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj, to niedobrze, niedobrze :(
    Mam, więc przeczytam, ale prędko to nie nastąpi w takim razie;)

    OdpowiedzUsuń
  12. No i zamiast propagować czytelnictwo, to ja... Ech!

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."