Spotkałem się ze stwierdzeniem, że z bajek się nie wyrasta. Nie wiem zatem, czy jestem wyjątkiem od reguły, czy już zdziadziałem do tego stopnia, że magia powieści Keitha Donohue nie miała prawa na mnie podziałać, faktem jest, że wynudziłem się przy "Skradzionym dziecku" okropnie. Z drugiej strony lubię przecież Gaimana, Clarke i klasyczne baśnie, więc... No cóż, zawsze twierdziłem, że dziwny ze mnie gość.
Siedmioletni Henry Day zostaje podczas ucieczki z domu porwany przez dziwne plemię leśnych dzieci - podmianków. Jego miejsce zajmuje jeden z członków grupy, który dzięki możliwości przekształcania przyjmuje fizyczną postać Henry'ego i odtąd żyje jego życiem. Od tej pory, przy pomocy dwutorowo prowadzonej narracji, autor zapoznaje nas z życiem obu chłopców i problemami, które ich dotyczą. Z jednej strony, wiecznego dziecka, które musi dorosnąć (casus Piotrusia Pana) z drugiej, dziecka zamkniętego w specyficznym kokonie dziwnego dzieciństwa, które chce powrotu do normalności.
Tytułowa książka to rozprawa na temat dorastania, wyborów jakich w drodze do dorosłości dokonujemy, poszukiwania własnej tożsamości, życia w kłamstwie oraz, jakże by inaczej, nieszczęśliwej miłości. Żeby jednak można było powieść okrzyknąć "baśnią dla dorosłych", wziął autor i urobił do swoich potrzeb średniowieczny zwyczaj porzucania w lesie kalekich dzieci. "Rodzice usprawiedliwiali dzieciobójstwo nadprzyrodzonymi opowieściami o diabelskich stworach, które wykradają „normalne” dzieci i podrzucają do kołysek małe potworki."* Donohue dla potrzeb książki dokonał jednak daleko idących modyfikacji, zaczynając od faktu, że jego dzieci nie są kalekie, ale nieszczęśliwe.
Ja wiem, że autor pisze o sprawach niewątpliwie ważnych, ale forma tego pisania była dla mnie sporym wyzwaniem. Podołałem mu, lecz zupełnie bez zachwytu. Denerwowało mnie ciągłe podpieranie się zbiegami okoliczności, chaotyczność akcji i jakieś takie niejasne wrażenie, że Keith pisząc "Skradzione dziecko", nie bardzo wiedział dokąd i w jakim celu zmierzają jego bohaterowie. Ale może to celowe, bo przecież w filmiku reklamującym książkę pada pytanie: "Dokąd zmierzamy?" Tylko, czy w takim razie, nie powinna paść w książce odpowiedź?
* Wywiad z autorem.
A ja wciąż mam na liście.
OdpowiedzUsuńBazylu, może inaczej odbierasz ze względu na płeć, nie wiem ;) Do tej pory same superlatywy słyszałam, ale od kobiet ;)
Lilithin Ale to jest opowieść o męskich nastolatkach :) Nie wiem, nie porwała mnie i co i rusz zaglądałem na ostatnią stronę ze shrekowym pytaniem w głowie: "Daleko jeszcze?" :D
OdpowiedzUsuńCzytanie "Skradzionego dziecka" było dla mnie męczące..
OdpowiedzUsuńTak samo jak Lilithin słyszałam wiele pozytywnych opinii, ale niestety w moim przypadku jest ona negatywna.
Książka ma naprawdę bardzo ciekawą okładkę... taka tajemniczą...
OdpowiedzUsuń