Czarna magia, okultyzm, historia islandzkich procesów o czary, Malleus Maleficarum, czyż trzeba większej zachęty dla człowieka, którego praca licencjacka zaczynała się od słów: "Praktyki magiczne ..."? Nie trzeba, dlatego biblioteczny egzemplarz "Trzeciego znaku" Yrsy Sigurðardóttir, kolejnego skandynawskiego kryminału, którego akcja nierozerwalnie wiąże się z wymienionymi tematami, powędrował ze mną do domu.
Zaczyna się mrocznie. Młody Niemiec, studiujący w Reykjaviku historię, zostaje zamordowany, a jego zwłoki okrutnie okaleczone. Domniemanego sprawcę ujęto, ale rodzina zmarłego nie jest usatysfakcjonowana. Z sobie tylko znanych powodów matka Haralda Guntlieba, bo tak nazywał się denat, prosi o przeprowadzenie niezależnego od policji śledztwa prawniczkę Thorę. Ta zgadza się i przy pomocy Matthiew, przystojnego Niemca reprezentującego rodzinę Guntliebów, zaczyna odkrywać kolejne elementy układanki, które złożone w końcowej scenie, ukażą twarz zbrodniarza.
Dość o treści, teraz o wrażeniach. Drażnił mnie prosty, a czasem wręcz infantylny, język powieści, ze szczególnym uwzględnieniem dialogów i nie wiem czy wina to tłumaczenia, czy specyfika prozy autorki, która wcześniej pisała książki dla dzieci i stąd może taka naleciałość. Te wszystkie: "A, niech mnie!", "A niech to!" i inne pensjonarskie odzywki Thory w zestawieniu z jej, czasem wręcz dziecinnym, zachowaniem w stosunku do Matthiew powodowały, że tak pilnie budowane przez Yrsę napięcie, rozwadniało się jak piwo w knajpie szóstej kategorii. Zresztą sam pomysł szokowania ekstremalnymi praktykami wobec swojego ciała w dzisiejszych czasach uważam za mocno chybiony. Nie porwał mnie również wątek romansowy, bo wynik prostego działania: samotna matka + przystojny współpracownik, zdradza nam finał na długo przed jego przeczytaniem. Najlepiej chyba wyszedł autorce opis życia prywatnego Thory i jej zawodowych i rodzinnych problemów, aczkolwiek tu też większość rzeczy daje się łatwo przewidzieć.
Podsumowując. Seria ma potencjał, ale autorka musi jeszcze nad pisaniem kryminałów popracować i zrozumieć, że zmieniła target. Pierwsze spotkanie z Thorą mimo obiecującego początku i całkiem ciekawej tematyki w tle, nie wypadło najlepiej. Nie pomogła tu również kiepskawa korekta (literówki) oraz kwiatki w stylu tego: "Tego dnia, kiedy Harald został zamordowany, byłeś na spotkaniu z okazji przyznania z Fundacji instytutowi grantu przez Fundacją Erazma (...)". Czyżby strategia: "Szybko wydajmy, szybko, bo ludzie takie rzeczy łykają, ale nie wiadomo jak długo"?
Błagam, napisz, jak się wymawia to nazwisko.
OdpowiedzUsuńHa ha. Że też udało Ci się wyłapać to piękne zdanie. :) Ja książkę czytałam jakiś czas temu i czytało się świetnie. Połknęłam ją szybko, bo mnie ciekawość zżerała. ;)
OdpowiedzUsuńAgnes Na moją skromną, lingwistyczną wiedzę, to najłatwiej będzie "córka Sigurda". Ale pewny nie jestem :)
OdpowiedzUsuńMatylda_ab Bo dało efekt jak przeciąganie styropianu po szybie.
"Weź moją duszę" jest chyba lepsze/
OdpowiedzUsuńO matko, to zdanie jest majstersztykiem!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wina tłumacza, czytałam po niemiecku i było bardzo ok. A nazwisko bez problemu: wszystkie literki tak jak napisane, a piąta literka jak dźwięczne, angielskie "th", akcent na "do"
OdpowiedzUsuń