wtorek, 5 stycznia 2010

"Trzeci znak" Yrsa Sigurðardóttir


Czarna magia, okultyzm, historia islandzkich procesów o czary, Malleus Maleficarum, czyż trzeba większej zachęty dla człowieka, którego praca licencjacka zaczynała się od słów: "Praktyki magiczne ..."? Nie trzeba, dlatego biblioteczny egzemplarz "Trzeciego znaku" Yrsy Sigurðardóttir, kolejnego skandynawskiego kryminału, którego akcja nierozerwalnie wiąże się z wymienionymi tematami, powędrował ze mną do domu.
Zaczyna się mrocznie. Młody Niemiec, studiujący w Reykjaviku historię, zostaje zamordowany, a jego zwłoki okrutnie okaleczone. Domniemanego sprawcę ujęto, ale rodzina zmarłego nie jest usatysfakcjonowana. Z sobie tylko znanych powodów matka Haralda Guntlieba, bo tak nazywał się denat, prosi o przeprowadzenie niezależnego od policji śledztwa prawniczkę Thorę. Ta zgadza się i przy pomocy Matthiew, przystojnego Niemca reprezentującego rodzinę Guntliebów, zaczyna odkrywać kolejne elementy układanki, które złożone w końcowej scenie, ukażą twarz zbrodniarza.
Dość o treści, teraz o wrażeniach. Drażnił mnie prosty, a czasem wręcz infantylny, język powieści, ze szczególnym uwzględnieniem dialogów i nie wiem czy wina to tłumaczenia, czy specyfika prozy autorki, która wcześniej pisała książki dla dzieci i stąd może taka naleciałość. Te wszystkie: "A, niech mnie!", "A niech to!" i inne pensjonarskie odzywki Thory w zestawieniu z jej, czasem wręcz dziecinnym, zachowaniem w stosunku do Matthiew powodowały, że tak pilnie budowane przez Yrsę napięcie, rozwadniało się jak piwo w knajpie szóstej kategorii. Zresztą sam pomysł szokowania ekstremalnymi praktykami wobec swojego ciała w dzisiejszych czasach uważam za mocno chybiony. Nie porwał mnie również wątek romansowy, bo wynik prostego działania: samotna matka + przystojny współpracownik, zdradza nam finał na długo przed jego przeczytaniem. Najlepiej chyba wyszedł autorce opis życia prywatnego Thory i jej zawodowych i rodzinnych problemów, aczkolwiek tu też większość rzeczy daje się łatwo przewidzieć.
Podsumowując. Seria ma potencjał, ale autorka musi jeszcze nad pisaniem kryminałów popracować i zrozumieć, że zmieniła target. Pierwsze spotkanie z Thorą mimo obiecującego początku i całkiem ciekawej tematyki w tle, nie wypadło najlepiej. Nie pomogła tu również kiepskawa korekta (literówki) oraz kwiatki w stylu tego: "Tego dnia, kiedy Harald został zamordowany, byłeś na spotkaniu z okazji przyznania z Fundacji instytutowi grantu przez Fundacją Erazma (...)". Czyżby strategia: "Szybko wydajmy, szybko, bo ludzie takie rzeczy łykają, ale nie wiadomo jak długo"?

6 komentarzy:

  1. Błagam, napisz, jak się wymawia to nazwisko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha ha. Że też udało Ci się wyłapać to piękne zdanie. :) Ja książkę czytałam jakiś czas temu i czytało się świetnie. Połknęłam ją szybko, bo mnie ciekawość zżerała. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Agnes Na moją skromną, lingwistyczną wiedzę, to najłatwiej będzie "córka Sigurda". Ale pewny nie jestem :)
    Matylda_ab Bo dało efekt jak przeciąganie styropianu po szybie.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Weź moją duszę" jest chyba lepsze/

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko, to zdanie jest majstersztykiem!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdecydowanie wina tłumacza, czytałam po niemiecku i było bardzo ok. A nazwisko bez problemu: wszystkie literki tak jak napisane, a piąta literka jak dźwięczne, angielskie "th", akcent na "do"

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."