środa, 24 lutego 2010

"Fighting" reż. Dito Montiel


Mimo słusznej, dwumetrowej postury i blisko (z jednej lub drugiej strony) kwintala wagi, nigdy nie ciągnęło mnie do bitki. Mało tego, wyznam szczerze, że od kiedy sięgnę pamięcią, zawsze cykorzyłem. Tak, tak, podczas grupowych mordobić na dyskotekach i innego typu imprezach masowych, ucieczka była moim drugim imieniem. Dodać należy, że stosowałem ją często, bo jednak dowalić drągalowi, to nie wiedzieć czemu, wielkie halo dla wszelkiego autoramentu chojraków. Niestety, dawanie dyla nie zawsze przynosiło satysfakcjonujące rezultaty i parę razy zaliczyłem, by rzecz nazwać z młodzieńcza, klepanie maski i innych podzespołów. To se, mam nadzieję, ne wrati, we mnie jednak, mimo tych kilku nieprzyjemnych wspomnień, pozostała jakaś pierwotna fascynacja okładaniem, wybaczcie francuszczyznę, po ryju. Nie, nie chodzę na ustawki i nie łażę po nocy jak Norton w "Fight Clubie", po prostu włączam DVD i siadam przed telewizorem.
Po tym przydługim wstępie przejdźmy do fabuły "Fightning", bo to rzecz najprostsza. Prowincjusz Sean (Channing Tatum), który pokłócił się z ojcem (danie mu w twarz pozostaje w konwencji obrazu :) ), szuka szczęścia w Wielkim Jabłku. Ale napompowane na siłce muły i kaloryfer zamiast brzucha (no dobra, zazdrościłem, ach, jak zazdrościłem), nie są niestety przepustką do ostatnich pięter szklanych wieżowców. No, chyba że zauważy cię drobny kombinator Harvey (Terrence Howard) i zaproponuje udział w nielegalnych walkach, na zwycięzcę których czeka mołojecka sława i pęki sałaty liczone w grubych tysiącach. Sean podejmuje wyzwanie i w szeregu pojedynków ... Po drodze jest jeszcze wielka miłość, której los rzuca pod nogi kłody, a dalej nie ma o czym pisać, bo finał jest taki sam, jak w tysiącu podobnych filmidełek.
Polecam ten film paniom, bo Tatum, jak mi się o uszy obiło, to ponoć megaciacho, a w "Fighting" koszule i bluzy wszelakie zdejmuje co i raz (bójki można przewinąć.) Tylko później proszę - bez porównań. OK? Nie polecam fanom walk, bo producenci poskąpili, a reżyser chyba nie nalegał by zatrudnić ich (czyli walk) choreografa. Gdybym chciał pooglądać takie cepy jak w "Fighting", to odszukałbym na YT jakąś walkę MMA, albo w sobotni wieczór wyjrzałbym przez okno. Klub disco mam 50 metrów dalej, to coś się tam zawsze trafi. Na koniec dodam, że coś mi się jednak w obrazie Dito Montiela podobało. Obraz NYC, ale nie tego pełnego kasy i blichtru, a brudnych zaułków i zakazanych typów. Miasta pełnego kawalerek wielkości klasztornej celi, ludzi żyjących z dnia na dzień i nocnego życia. Przypominało mi to trochę "Po zmierzchu" Murakamiego. Za mało to jednak by film wypłynął ponad powierzchnię pulpy z Hollywood.

16 komentarzy:

  1. Widać, że ciacho :) z podbitym okiem może być ciut gorzej, ale ciacho to ciacho. Ja jestem niewątpliwie mniejsza, nie chodzę na ustawki, ale walki i owszem pooglądać lubię, Zwłaszcza w kinie. Fight Club rewelacyjny film, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Dobry był też "Snatch" :) Ale to specyficzne "kino walki".
    Widowisko w rodzaju Gołota contra Nejman groza!

    OdpowiedzUsuń
  2. magenta A wiesz, że jak pomyślałem o walkach mieszanych i o tej konkretnej, to też Pudziana z Gołotą pomyliłem? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. :D no jak? To komu Gołota jak ten drech najgorszy spuścił manto? Nejmanowi przecież? Temu co trenował u Joli Rutowicz z różowym jednorożcem? czy nie? :D
    "Walka" była w każdym razie ohydna.
    A Gołota to z Adamkiem... kilka dni przedtem się jeszcze wyzywali jak baby na wiejskim weselu 100 lat temu, takie przekomarzanki ludowe. To ciekawy obyczaj swoją drogą :D

    OdpowiedzUsuń
  4. magenta No więc było tak: Pudzianowski vs Nejman i Gołota vs Adamek. PS. Zaintrygowałaś mnie tym jednorożcem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaaa no :D dobrze myślałam, ale "twarze" mi się pomieszały hahaha.
    Straszne.
    Nie znasz Jolki z jednorożcem? Toż to gwiazda nasza... było coś takiego w rodzaju Big Brothera... też nie śledzę takich rzeczy, ale Jola po prostu wyjątkowa w całym wszechświecie. Została też kiedy zaproszona przez Figurskiego do Jazdy figurowej, bo sobie Figurski zamarzył, żeby zetknąć ze sobą gwiazdy, więc zaprosił Jolkę i Nowickiego :D
    Jazda była, Jola nie zawiodła i oznajmiła na dzień dobry, że ona nie zna takiego gościa jak Nowicki i kto to wogle jest? To było warte obejrzenia. Starcie nie trwało nawet 2 rund :D W drugiej minucie Jolka wygryzła Figurskiego zza biurka i sama prowadziła program, w trzeciej minucie obraziła się na Nowickiego, w czwartej na widownię, w piątej powiedziała Figurskiemu, że ma do niej mówić "pani Jolu" i wyszła ze studia :D
    A z nią różowy pluszowy jednorożec, natchnienie, maskotka i intelektualne guru Joli. Jola jest z całą pewnością na youtubie w dużych ilościach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. magenta Lubię popkulturę, ale wszystko ma swoje granice, tak więc dziękuję, nie skorzystam. Robienie kariery na robieniu z siebie idiotki, to moim zdaniem, fatalny pomysł na życie. Ale, jak to mówią, co kto lubi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Powiem Ci, że ja mam bardzo mieszane uczucia. Nigdy nie rozgryzłam czy ona jest idiotką, czy z siebie robi idiotkę. W każdym razie żądza bycia znanym przybiera przerażające oblicza. Tak między nami, oczywiście, że każdy ma wybór, czy uczestniczyć w takich przedsięwzięciach czy też nie, ale ludzie się czemuś garną. Może to specjalny gatunek? mnie się wydaje wyjątkowo paskudne, wręcz niemoralne uporczywe wymyślanie przez stacje tv na całym świecie tych dziwnych reality show. Niesmaczne i dziwaczne. Może to jakaś cudaczna droga ewolucji?
    Film sobie obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. magenta Ja za rozgryzanie nawet się nie zabieram, a reality nie oglądam. Jak już wspomniałem lubię czczą rozrywkę, ale pewne rzeczy omijam szerokim łukiem. Niech sobie płyną gdzieś obok i dają frajdę swoim fanom.
    PS. Tak sobie pomyślałem, że jestem trochę jak wspomniana Jola, bo nie wiem kto to Figurski i co to Jazda figurowa :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Niestety, koleś jak dla mnie kompletna kicha. Za odstające uszy, za pociągły ryjek i do tego ani jednego włoska, jak metroseks! Buuu!
    Czy naprawdę większość panów tak właśnie dzisiaj wygląda??

    pozdrawiam serdecznie ;]-

    OdpowiedzUsuń
  10. To ciacho jest łyse na klacie, ja lubię zarośniętych :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Anhelli A nie, nie, nie! Ja się nie podejmuję prowadzić dyskusji o kanonach współczesnej, męskiej urody.
    Agnes Ja tylko powtórzyłem zasłyszaną opinię. PS. Czyli Indianie i Japończycy odpadają? No i ja też, gdybym wolnym był :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Odpadają raczej - to znaczy, obejrzę bez wstrętu, ale i bez błysku w oku, no. :)
    I ja tu wyczuwam lekką nutkę kokieterii, o!

    OdpowiedzUsuń
  13. Zapraszam po wyróżnienie:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Widzę, że ciekawa dyskusja o boksie i MMA się wywiązała na początku ;-)
    A jak tak bardzo zazdroscisz kaloryfera na brzuchu, to masz dwa wyjścia.
    Pierwsze - zacząć ćwiczyć! (Wiem, boli, ale po trzech tygodniach jest lepiej ;-) )
    Drugie - jeśli masz centralne, to odkręcić kaloryfer i położyć sobie na brzuchu. I kaloryfer na brzuchu jak ta lala.

    OdpowiedzUsuń
  15. Żeby było ładne 15 komentarzy, to informuję, że jesteś nominowany do Oscara!
    Tfu, nie, do Kreativ Bloggera. Tak :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj
    ja tu tak trochę ni z gruszki, ni z pietruszki, nie na temat...
    Od niedawna sama piszę blog i od niedawna odwiedzam m.in. Ciebie. Nie komentuję, bo jestem raczej nieśmiała:)
    Ostatnio zostałam zaproszona do pewnej zabawy, dotyczy książek,i z tego powodu dziś tu piszę. chciałabym Cię do niej zaprosić. Jeśli będziesz zainteresowany, zapraszam do mnie http://blogkobiety.blox.pl/2010/03/Jak-sie-bawic-to-sie-bawic.html

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."