wtorek, 23 lutego 2010

Koń jaki jest ... i odpowiedź na jedno pytanie.


Nasz młodszy Młody, czyli Szymo, zaczął nas od pewnego czasu, wydobywając ze swojego dwudziestomiesięcznego jestestwa rozmaite zlepki sylab, raczyć swoją wersją mowy naszej ojczystej. Mixy i remixy wychodzą mu przekosmiczne, na czele z nieoczekiwaną "dupą" i to bynajmniej nie naśladowczą, a całkiem niewinnie niezamierzoną. Ma jednak również zasób słów zrozumiałych, niezbędny do wydawania krótkich, pruskich rozkazów, mających za zadanie obsługę jego podstawowych potrzeb. Ale czasem ...

Wczoraj, gdy we dwoje z Kitkiem wycelowaliśmy tyłki w niebo i w pozycji pokornego muzułmanina rozgrywaliśmy ze Starszym Synem zaciętą partię "Bobra Billy'ego" (TU w wersji USA), Szymo wlazł między nas, zarzucił rączki na nasze szyje i spoglądając okiem właściciela stadniny, rzekł: "Koch...", by po chwili dodać "... konie". No tak, rodzic na kolankach kojarzy się smykowi z jedną z ulubionych rozrywek, czyli jazdą na "koniku". W każdy razie, mustangi się wzruszyły.

Przy okazji, wywołany przed szereg przez Agnes, odpowiem na zaległe pytanie, czyli "Jaką książeczkę czytać jako pierwszą dziecięciu na dobranoc?"

Hmm, ale jako pierwszą w życiu czy pierwszą ze sterty z nocnego stolika? :D Jeśli to pierwsze to uważam, że dobre są rzeczy ze spokojną rymowaną frazą. Brzechwa, Tuwim i inni klasycy wiersza dziecięcego. Spotkałem się gdzieś z wyznaniem, że niemowlaczek od maleńkości "karmiony" "Panem Tadeuszem", kontent był z klasyka i zasypiał z mety. Trzynastozgłoskowiec też więc być może, a my przy okazji odświeżymy Kochanowskiego, Krasickiego i Fredrę, choć "XIII Księgi Pana Tadeusza" tego ostatniego z oczywistych względów nie polecam, chyba że rodzicom do samodzielnych studiów.
Jeśli zaś chodzi o opcję drugą, to ja wybór zostawiam Bartkowi. Dawno już przestałem zwracać uwagę na książki niedokończone, na czytanie fragmentów ze środka i pięciokrotne powtórzenia co krótszych kawałków. Jego wola, moje wykonanie. A ostatnio na topie - "Księga dżungli".

3 komentarze:

  1. Ten niemowlaczek karmiony "Pan Tadeuszem" to chyba u mnie:)
    Co miałam robić, jak mi książek zabrakło...:) A dwa razy tego samego czytać mi się nie chciało:)

    Nasz Młody mówi neologizmami. Jego wersja języka jest bardzo rozwinięta. Noah Chomsky byłby zaintrygowany:P
    W każdym razie wczoraj Marta z biblioteki wypożyczyła bajkę o Noddym, na którego Janek mówi Bo. Mówię: "Janek to nie jest Bob Budowiczny. To jest Noddy. Powtórz: NODDY". Na co pociecha: "Dido". No i tak Noddy został przechrzczony na Dido.

    Jak widzisz moje dzieci czytają też bardziej lajtowe lekturki...:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopóki nie zostałam mamą, zachłannie pochłaniałam książki. Odrealniona, oderwana od świata, wyalienowana... Całe szczęście – Grzegorz właśnie takiego indywiduum szukał. A teraz... moje poczynania rozkładają się co najmniej na trzy typy lektury: uzupełniającą w postaci 'prawdziwych' książek [w tym całe zatrzęsienie tych, którymi zajmuję się zawodowo], oraz dwie obowiązkowe lektury: czytanie mojego męża i czytanie z książki, jaką jest Tatiana; słuchanie pomysłów lingwistycznych dzieci to fascynujące zajęcie. :-) Nie tylko własnych, bo lubię o Waszych małych odkrywcach sobie poczytać. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostanio czytałam synowi Moersa "Kot alchemika", słuchał pilnie. Co zrozumiał (ma pół roku), to jego :D
    Poszukam wierszyków, Brzechwa jest kochany.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."