czwartek, 15 kwietnia 2010

"Śmierć na obczyźnie" Donna Leon


Zgodnie z niedawno złożoną obietnicą, ponownie odwiedziłem Wenecję i komisarza miejscowej policji, Guido Brunettiego. Jak łatwo się domyślić spotkaliśmy się przy okazji kolejnego morderstwa, ofiarą którego został tym razem młody, dobrze zbudowany mężczyzna. Jego ciało wyłowiono pewnego ranka z wód kanału i wkrótce zidentyfikowano jako należące do sierżanta US Army, stacjonującego w amerykańskiej bazie wojskowej w Vicenzy, położonej rzut beretem od miasta kanałów. W dodatku okazuje się, że facet był inspektorem sanitarnym odpowiedzialnym, między innymi, za kontakty z firmami usuwającymi z bazy niebezpieczne substancje, co sprawia, że Brunettiemu jakoś nie chce się wierzyć w, forsowaną przez jego zwierzchnika, teorię o napadzie rabunkowym. Kiedy na arenie pojawia się dodatkowo mediolański biznesmen podejrzanej konduity, komisarz postanawia działać.
Niektórzy mogą uznać "Śmierć na obczyźnie" za kryminał o wiele słabszy niż ten rozpoczynający serię, ale ja tego zdania nie podzielę. Faktem jest, że zagadki są bardzo przewidywalne i czasem człowiek ma ochotę trącić commissario w ramię i powiedzieć: "No, chłopie!". Niemniej jednak jest to świetna książka obyczajowa, poruszająca ważny nie tylko dla Włoch, a na poły reportersko opisany również w książce Saviano "Gomorra", problem śmieci i ich składowania. Poza tym możemy poczytać o stosunku Włochów do Amerykanów, poużalać się nad głupotą i niekompetencją nominowanych politycznie zwierzchników i znacznie lepiej poznać rodzinę Brunettich. I choć z pozoru komisarz wygląda na sztywniaka, to uwielbiam jego poczucie humoru, którym raczy rzadko, ale jeśli już... Ot, przykład dialogu z szefem:

"- Ależ oczywiście! - rzekł Patta, najwyraźniej jakby wcześniej rozważył sobie tę kwestię. - Kolekcjonerzy bardzo emocjonalnie podchodzą do swoich obrazów. Niektórzy ludzie traktują je jak żywe istoty. Nie wiem, czy to rozumiesz, Brunetti, ale jestem pewien, że to prawda.
- Sądzę, że Paola tak traktuje ten obraz Canaletta.
- Czyj?!
- Canaletta. Był taki wenecki malarz. Jeden z jego obrazów dostaliśmy w prezencie ślubnym od jej stryja. Nie jest zbyt duży, ale Paola wydaje się bardzo do niego przywiązana. Stale jej powtarzani, żeby go przenieść do salonu, lecz ona woli, by wisiał w kuchni.
Jako rewanż to niewiele, zawsze jednak coś.
- To twoja żona ma w kuchni obraz Canaletta? - spytał Patta zduszonym głosem.
- Owszem. Cieszę się, że i pańskim zdaniem to dziwne miejsce do wieszania obrazów, panie komendancie. Powiem jej, że pan też tak uważa.
Brunetti nie wspomniał, że nalegając na przeniesienie obrazu do salonu, proponuje żonie, by powiesiła w kuchni rysunki pewnego Francuza przedstawiające jabłka, ale się obawiał reakcji Patty na nazwisko Cezanne’a."

Przepraszam za ten przydługi cytat, ale mam nadzieję, że uzmysłowi on wahającym się, że Guido to fajny facet i warto go poznać. Ja do Wenecji na pewno niedługo wrócę.

1 komentarz:

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."