poniedziałek, 23 sierpnia 2010

"Opowieści rodzinne" Krystyna Siesicka


Kiedy przeczytałem parę tomów "Jeżycjady" Musierowicz, wiedziałem, że na chwilę oddechu od trosk codziennych, udałbym się z chęcią do kuchni Borejków, bo tak tam miło, mądrze i po prostu przytulnie, przytulnością zgranej rodziny. Dzięki DKK i kolejnej klubowej lekturze znalazłem (i reszta Klubowiczów, mam wrażenie, również) kolejne takie miejsca. W domostwach pani Róży i pana Joachima, dwojga mądrych staruszków, którzy pełnią funkcję ostoi dla swych rodzin i w których rozgrywa się gros wydarzeń "Opowieści rodzinnych" Krystyny Siesickiej. Przy okazji wyszło na jaw, że przeczytaliśmy już nawet nie reklamowe dwa, ale aż trzy w jednym, bo opowieści to nic innego jak zbiór trzech książek autorki, czyli wydanych wcześniej osobno "Falbanek", "Woalek" i "Wachlarzy".
W dzisiejszych czasach, czasach obłudy, obgadywania, zawiści i zwykłej nieuprzejmości potrzeba takich książek jak "Opowieści ...". Książek, które dają nadzieję na to, że jest gdzieś na świecie miejsce, gdzie ludzie są dla siebie mili, rozmawiają ze sobą, świadczą sobie bezinteresownie drobne i większe uprzejmości, a najgorszym utrapieniem są łobuzy rozbijające się na rowerach. Gdzie problemy rozwiązuje się w cywilizowany sposób, gdzie ze złamanym sercem idzie się do ukochanej mamy/babci, gdzie... no jest po prostu miło i, kurczę, ludzko. Tak jak być powinno albo jak byśmy chcieli żeby przez chwilę było wokół nas.
Każdy znajdzie w "Opowieściach ..." coś dla siebie. Nastolatki, własne troski, radości i inne tzw. "sprawy". Dorośli, historie nieszczęśliwych miłości i skaleczeń jakie niesie ze sobą życie, ale też wiele optymizmu tchnącego z kart powieści. To po prostu rodzinna bajęda, falbanki, wyrywki, fragmenty, opowiedziane z różnych perspektyw, różnymi ustami, ale jednak mające wspólny mianownik, bo w końcu miejsce akcji to zaścianek, a tam wszystko od zawsze splata się ze sobą.
Dobrze było wejść do domu babci Róży, wygrzebać sobie ze skrzyni w sieni własne kapcie i zasłuchać się w "Opowieściach ...". Przyjemna to lektura, przywołująca wiele wspomnień związanych z wakacyjnymi pobytami u dziadków i z czasami, kiedy wszystko było tak cholernie proste. Warta przeczytania.

4 komentarze:

  1. Tea in the Sahara Bo i jest sympatyczna, ale nie takim lukrowatym lukrem, bo jest w niej również miejsce na sporą dawkę tego co w życiu złe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie potrafię się przekonać do Sieciskiej, jej książki strasznie mnie nudzą, w przeciwieństwie do książek Musierowicz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako nastolatka uwielbiałam Siesicką (do tej pory wysoko cenię "Jezioro osobliwości"), a teraz dzięki Twojej recenzji czuję, że do niej wrócę... Wpisałam na swoją listę do przeczytania i będę trzymać w odwodzie jako lek na chandrę ;)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."