środa, 15 września 2010

"Uprowadzona" reż. Pierre Morel


Luc Besson maczał palce w wielu, mniej lub bardziej udanych, filmach, ale jedno jest pewne, jego nazwisko stało się synonimem kina spod znaku akcji i sensacji. I właśnie przedstawicielem takiego kina jest obraz “Uprowadzona”, do którego Luc sprokurował był, wraz z Robertem Markiem Kamenem, scenariusz. Panowie współpracowali już wcześniej przy głośnym “Transporterze” (głośnym od pisku palonych gum, strzałów i uderzania kończynami w różne partia ciała przeciwników, a nie dlatego, że był nową jakością w kinematografii). Tym razem jest troszkę łagodniej, ale od razu co wrażliwszych ostrzegam, juszki jest sporo.
Umówmy się od razu, że kino w stylu “samotny mściciel krzywd najbliższych”, od czasu “Commando” nabrało trochę ogłady. Liam Neeson, który gra rolę ojca uprowadzonej nastolatki, nie rozpierdziela przy pomocy M-16 z granatnikiem całego miasteczka. Rozpierdziela połowę. Ale używa też głowy i to nie żeby huknąć “z baśki” najbliższego krzywdziciela swej rodziny, ale żeby wymyślić jak odnaleźć córkę, którą podczas wyjazdu do Paryża uprowadziła grupa handlarzy żywym towarem. Robi to tym bardziej skutecznie, że jest emerytowanym agentem rządowym, z tych, co to z niejednego pieca chleb jedli i z niejednego palca paznokcie zrywali.
A co tam, nie będę się mizdrzył, że kino mało ambitne itepe, itede. Podobało mi się, bo mogłem sobie powyobrażać jaki pieprznik ja zrobiłbym, gdyby ktoś skrzywdził moich bliskich. Wczułem się w położenie Bryana (Neeson) i każdy kop w zadek i fanga w ryło złych facetów były moimi kopami i fangami. I co z tego, że drażniła mnie lolicia maniera Maggie Grace, która nieszczególnie radziła sobie z udowodnieniem, że jest młodsza niż jest? Co z tego, że wszystko dzieje się jak po sznurku i każdy kolejny krok supertaty znamy nim jeszcze on sam go wykona? Film sprawdza się jako obraz z szuflady “akcja”, przy okazji, co moim zdaniem stanowi plus, poruszając wciąż aktualny temat handlu żywym towarem.

4 komentarze:

  1. Ych, te produkcje firmowane nazwiskiem Bessona omijam. Łukiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnes Firmowane, czyli jak rozumiem te najnowsze? Bo "Leona" omijać...?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, ja nie mogłam przełknąć tych wszystkich zarzutów, które wymieniasz. Film obejrzałam do końca, ale potem z niesmakiem wyłączyłam. Besson powariował już parę lat temu i zapomniał jakie kiedyś filmy robił.

    OdpowiedzUsuń
  4. Produkcje firmowane - czyli produkowane, nie reżyserowane.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."