Darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy, ale w darowaną książkę, to już jak najbardziej. Zajrzałem zatem między okładki, wygranego u Mary, “Niewidzialnego” i stwierdzić muszę, że to książka straszna. Ale nie w stylu: “Ożesz ty, orzeszku!”, tylko: “Bożesz Ty mój, co za chała!”. I na nic podpieranie się na skrzydełku nazwiskami Mankella i Larssona, wśród której to braci została umieszczona Mari Jungstedt, bo gdzie jej tam do nich. Ale cóż przecież szkodzi wydać kolejny szwedzki kryminał. Przecież popyt, a nawet moda, jest, to trzeba w ludzi towar pchać. Szkoda tylko, że nie zawsze ilość przechodzi w jakość, a zwłaszcza w jakość wydania. Ale o tym za chwilę.
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział, książka to opowieść o serii morderstw, które wstrząsają senną Gotlandią, turystycznym, szwedzkim Eldorado. Naprzeciwko złoczyńcy staje Kuta..., ech, Knutas (i tak miałem cały czas), wbrew nazwisku, detektyw. Standardowo, jak to w szwedzkich kryminałach, powolutku, robiąc błędy i będąc cholernie “ludzkim” w swym postępowaniu, próbuje dojść prawdy.
Nuuuuuudy, panie! Gdyby nie ten bidny morderca, który od czasu do czasu pomachał był siekierką i zaciukał jakąś kobiecinę, to pizgnąłbym Kuta..., Knutasa w kąt. Bo ja rozumiem, że dochodzenie to nie tylko walki ninja, ratowanie świata i szalone pościgi samochodowe, ale, kurka, bez przesady. Ciągłe zebrania i konferencje prasowe, na których Kuta..., cholera!, detektyw, mówi, że nic nie może powiedzieć. I ten wątek medialno - romansowy. Po kiego grzyba doklejony? Ja rozumiem, że pani dziennikarka chciała popisać o czymś na czym się zna, ale ta linia fabularna jest tak byle jaka, że... no po prostu fuj! A jest tego tak ze 40% całości. I choć akurat taki procent zazwyczaj mi podchodzi, to w “Niewidzialnym” ni chu chu.
Do tego wszystkiego dodać należy pośpiech wydawcy, który oprócz wydania kolejnej pozycji kryminalnej prozy szwedzkiej (in plus), zaowocował fatalnym tłumaczeniem i licznymi błędami stylistycznymi, a nawet rzeczowymi (in minus). Przykłady? Proszę bardzo. W scenie bójki pomylono nazwiska bohaterów. “Śledzie w słodko - ostrym smaku (...)”. Albo o smaku, albo, dajmy na to, w sosie. “Wyglądała na około dwudziestu pięciu lat.” Litości! A jest tego sporo więcej.
Postacie są tak papierowe i kiepsko zarysowane, że nie mam ochoty ich bliżej, czyli w kolejnych planowanych odsłonach serii o..., sami wiecie kim, poznawać. Intryga też mocno taka sobie. Ja na “Niewidzialnym” poprzestanę, bo dla mnie książka była po prostu kiepska.
A Mankell i Larsson wymienieni, bo też Skandynawowie? ;) Hehe.
OdpowiedzUsuń:)Lubię twojego bloga ostatnio ... jako jeden z niewielu nie lukrujesz :) .. dla porównania przeczytałem notkę u Mary :)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFajnie zacząć dzień z humorem. Masz takie same odczucia jak ja.:)
OdpowiedzUsuńAgnes Marketing, kochaniutka, marketing :)
OdpowiedzUsuńfacetczyta Eee tam, czasem i ja lukruję, bo ogólnie łagodny człek jestem i głupio mi tak po czyjejś, z pewnością ciężkiej, pracy, jechać. Ale czasami człowiek musi, inaczej się udusi. Oj!
clevera Twojej trafności w ocenie słowa pisanego ciężko dorównać :D A propos książki. Wkurzało mnie też strasznie opisywanie tras rodem z bedekera. Widać, że autorka odrobiła lekcję z warsztatów pisarskich: "Jak opisywać okolicę." :) Jechali do... przez... i przez..., ech :(
Facetczyta
OdpowiedzUsuńu mnie to raczej lukrem bym nie nazwała. mnie się zwyczajnie w świecie dobrze to czytało. nie żeby jakaś rewelacja ale nie aż znowu taka beznadzieja :)
każdy ma swoje odczucia.
Bazyl
możesz ją przekazać dalej ;))
Witam
OdpowiedzUsuńTym razem musze cos napisac :)
Obsmialam sie jak norka czytajac Twoja recenzje. Juz u wielu osob M.Jungstedt polegla ale u Ciebie najsmieszniej :)
pozdr. opty
Z nazwiskiem Knutasa miałam dokładnie to samo :))) i widzę że część kwiatków językowych udało mi się przeoczyć :)
OdpowiedzUsuń