poniedziałek, 14 lutego 2011

"Piraci. 1001 rzeczy do odkrycia." Rob Lloyd Jones


Jako rodzic zdaję sobie oczywiście sprawę z parcia jakie obecnie starzy wywierają na dzieci, żeby te poradziły sobie w dzisiejszym, zagonionym świecie, ale staram się jakoś takim ciągotkom nie ulegać. Jest mi o tyle łatwiej, że mieszkamy na wsi, gdzie dostęp do tzw. zajęć dodatkowych jest mocno ograniczony. Wiecie : 4 języki, karate, jazda konna, brydż, golf, zajęcia z garncarstwa, savoir-vivru, ikebany, jogi i czego tylko jeszcze. I oczywiście żadnych książeczek obrazkowych, bo to przecież uwstecznia i grozi powołaniem do życia kolejnego zombie, który tylko piktogramy będzie umiał odczytać. Tylko “Ulisses”! Najlepiej w oryginale.

A ja mówię - silencio! Książeczki obrazkowe wymiatają! Mają wartość poznawczo - edukacyjną, uczą spostrzegawczości, kreatywności, a z pomocą rodzica, wzbogacają słownictwo. I proszę mi tu nie zarzucać gołosłowności. Ja to wszystko mam okazję obserwować w moim domowym laboratorium. To tu co jakiś czas jestem zmuszany do wspólnego śledzenia losów bohaterów “Miasteczka Mamoko” i to tu właśnie, dwa osobniki w wieku około przedszkolnym, poddano ostatnio badaniu na wypatrzonej u be.el książeczce “Piraci. 1001 rzeczy do odkrycia.”. Zaobserwowano, że badani popadli w absolutny zachwyt i na zmianę przeliczają: armaty, kilofy, kraby, kotwice i całą resztę, związanych z korsarskim rzemiosłem, przedmiotów, które trzeba odnaleźć na dużych, kolorowych planszach. Oprócz tego doktor Zło (czyli, nie chwaląc się, ja) rzuca w międzyczasie żargonem morskich rozbójników, zachwycając materiał badawczy brzmieniem magicznych słów, takich jak: kordelas, abordaż, hakownica czy inny kabestan i wzbogacając przy okazji chłopackie słowniki.
To naprawdę świetny sposób na bezbolesną naukę liczenia, czy opowiadania historyjek do przedstawionych scen, a co za tym idzie, twórczego myślenia. Nie demonizujmy treści przekazywanych przez obraz. Podobnie jak TV, książeczki obrazkowe z minimum tekstu lub całkowicie go pozbawione też dużo dziecku dają, jeśli właściwie ich użyjemy. Posłużę się sloganem - wszystko jest dla ludzi. W tym przypadku - małych ludzi. Polecam!

6 komentarzy:

  1. Też lubię książeczki o piratach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się podoba moim chłopakom - od tego liczenia ta książka wygląda jak nie książka, ale to ta druga strona naprawdę dobrych książek. Jest po prostu w częstym użyciu. Na początku miałam wrażenie, że w niej jest za dużo wszystkiego. Ale dzieci szybką sobie poradziły - w końcu to ich książka, a nie mamy, która nie może znaleźć dziesiątego kornika:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. A potem będą komiksy. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe:) Na razie jeszcze nie, ale na później... muszę za nią pogmerać:)

    OdpowiedzUsuń
  5. bibliofilka Wkrótce wrzucę na ruszt "Na Szkarłatnych Morzach", więc niejako pozostanę na fali.
    be.el Nasza biblioteczna, więc racjonowana pod czujnym okiem. Za to mile zaskoczyła mnie trwałość co i rusz oglądanego "Miasteczka ...".
    PS. Wiesz, że seria "1001 rzeczy ..." ma jeszcze kilka odsłon? :)
    Agnes Komiksy już są, ale jest z nimi taka bieda, że kiepsko czyta się je na głos. Ja posiłkuję się wskazywaniem paluchem, który dymek czytam w danej chwili :D
    podsluch A czemu nie? Ile lat ma młodzież?

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojejciu - aż mnie głowa zabolała, gdy zobaczyłam aż taki wybór.Na razie nie mówię chłopakom;)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."