Pamiętacie Nicholasa Flamela? Taki gość, starszawy z wyglądu, nieśmiertelny alchemik z zawodu, lubi się przekomarzać ze starożytnymi bogami i innymi nieśmiertelnymi? Nic? Bliźnięta, mające zbawić lub unicestwić świat, przedwieczne stwory, magiczne aury i takie tam? Ciągle nic? Cóż, w takim razie zerknijcie tutaj, a potem jedziemy, bo za mną właśnie kolejna porcja mitycznego bałaganu, jakim jest cykl Michaela Scotta. Tym razem będę jęczał. Jak to staruch, co wziął do ręki książkę, którą powinien przeczytać tak ze dwie dekady temu.
Co mam zatem do zarzucenia kontynuacji “Alchemika”? A choćby identyczną jak u poprzedniczki liniowość i schematyczność fabuły. Jak można mówić o zaskoczeniu w sytuacji, kiedy autor stosuje rozwiązania być może spektakularne, ale już znane? Ucieczka - wprowadzenie nowego Dobrego, który ratuje sytuację - pościg - wprowadzenie nowego Złego, który chrzani uratowaną przez Dobrego sytuację - konfrontacja. Oczywiście nowi, to postacie znane z historii i choć rozumiem zamysł mający na celu zainteresowanie młodego czytelnika, przyznaję, arcyciekawymi postaciami Joanny d’Arc, hrabiego de Saint-Germain i Machiavellego (ten drugi to bad guy), to jednak mnie, starego szpaka, o jakiejś tam wiedzy ogólnej, średnio to porywa. Co więcej, w pewnym momencie miałem takie wrażenie, że jeśli jednemu z nadprzyrodzonych wapniaków, kiedyś, przez zupełny przypadek, narobił na głowę ptak, to była to, bez wątpienia, słynna gołębica z Arki Noego. Przeładowanie materiałem.
Kolejnym słabym punktem jest psychologia postaci, a właściwie jej brak. Ja rozumiem, że to “młodzieżówka”, ale na litość, nie wszystkim nastolatkom wystarczy powtarzane od czasu do czasu: “zazdroszczę jej Mocy, ale ją kocham” i nie wychodzenie poza to. Dobrzy są dobrzy, źli - źli, wyniki pojedynków, mimo zapewnień wywijającej nunchaku bogini o własnej śmiertelności, zawsze te same, a jedyne światełko w tunelu, czyli niejednoznaczny autor “Księcia” i chwila dobrej woli Marsa, to za mało by podsycić mą ciekawość, tym jak się rzeczy potoczą.
Ja nie mówię, że to zła książka, bo “Mag” trzyma poziom, a małoletnich fanów, nie wątpię - w napięciu. Walor edukacyjny jest. Widowiskowa fabuła przyciągająca do waloru, też. Tyle tylko, że ja już wiosenek mam na taką lekturę za dużo i nawet Dziewica Orleańska (w szale bojowym), nie jest w stanie postawić mi włosków na karku. Co nie znaczy, że chcąc odetchnąć od poważnych ksiąg dla zgredów, nie przeczytam “Czarodziejki”. :D
Słyszałem, że straszna kiszka. Raczej nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńdr Kohoutek Czy ja wiem, czy kiszka. Ta książka jest jak film sensacyjny, dużo wybuchów, efektów specjalnych, napierdzielanek. A że przerost tych form nad treścią ..., toż to bolączka 90% współczesnych filmów i książek, a i tak od czasu do czasu oglądam/czytam. Zresztą, wszystko zależy od czytelnika/widza i jego preferencji. Ja np. dobrze się bawię przy filmach z J. Chanem, dla Kitka to kiszka właśnie. Jak to mówią: "Każda potwora ..." :D
OdpowiedzUsuńA mnie ciekawi ta książka, podobnie jak "Alchemik" :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jestem na NIE...chyba nie muszę uzasadniać...
OdpowiedzUsuńPo książkę pewnie nie sięgnę, chyba że mi za lat kilka dziecię przyniesie do domu, ale tradycyjnie o książce czytało się znakomicie :)
OdpowiedzUsuńWstydzę się, ale o Nicholasie Flammelu słyszałem tylko z Harry'ego Pottera :D
OdpowiedzUsuńBazylu, czekają u mnie na adopcję "Duszki stworki i potworki". Czekam na maila z adresem.
OdpowiedzUsuńA ja tam nadal uwielbiam te książki :) Flamel, alchemia, magia, jak ktoś lubi te klimaty to seria idealna :)
OdpowiedzUsuńNie sądzę, że po książkę sięgnę celowo;), ale recenzję czytało się świetnie:)
OdpowiedzUsuńmnie bardzo zaciekawiła ta książka i czekam na dalszy ciąg opowiadania
OdpowiedzUsuń