wtorek, 9 sierpnia 2011

"Żona piekarza" Marcel Pagnol

Wsi spokojna, wsi wesoła, kto twe wdzięki spisać zdoła, dam mu woła. No dobra, jeżeli chodzi o prowansalską prowincję, wielkie, nieruchawe bydlę wygrywa ode mnie pan Pagnol. Jego “Żona piekarza”, to bowiem nic innego jak radosny panegiryk ku czci małych mieścin i wiosek leżących gdzieś na południu Francji, takich jak choćby Aubagne, skąd autor pochodził. Że jak radosny, spytacie, skoro od piekarza odchodzi żona, a w miasteczku, będącym miejscem akcji, zaczyna brakować chleba, bo zrogacony małżonek zastrajkował? Cóż, jeśli lubicie tabelki, zróbcie sobie taką, gdzie po jednej stronie będzie rubryka “radość”, a po drugiej “smutek” i dokonajcie odpowiednich podliczeń i porównań. Ja tabelek nie lubię, więc po prostu policzyłem zmarszczki, które powstały w wyniku kolejnych uśmiechów przy lekturze, odjąłem liczbę kwaśnych min, otrzymałem saldo in plus dla tych pierwszych i stąd wniosek jak wyżej. Zresztą, metodę badawczą zostawiam Wam, a ja jeszcze tylko parę słów.
Chciałbym pomieszkać na pagnolowskiej prowincji. Pograć w petankę, posiedzieć w cieniu drzew z kieliszeczkiem winka, ponarzekać na grzmiącego z ambony proboszcza i, co niemniej ważne, udać się co rano do piekarni i poprosić o kilogram wspaniałego, świeżutkiego, pachnącego chleba. I choć ten sielski obraz psują trochę, sięgające czasów Mieszka czy tam innego Pepina, sąsiedzkie animozje oraz niemoralne prowadzenie piekarzowej, to w ostatecznym rozrachunku plusy dodatnie przeważają. Zresztą, co ja tu będę uprawiał pitu, pitu, skoro wystarczy spojrzeć na okładkę książki, autorstwa Sempé, żeby zrozumieć o co mi chodzi.
“Żona piekarza” to "tylko" scenariusz filmowy, który przybrał postać książki. Niewielki objętościowo, ale za to jak miły w odbiorze (ciekawym jak film). Jest tu miejsce na dowcip, miłosną tragedię, bukoliczność, solidarność w obliczu nieszczęścia, chwilę zadumy i happy end, który wcale nie zepsuł mi smaku lektury. Jeśli jeszcze kiedykolwiek zachce mi się zobaczyć jak wygląda proste życie, zajrzę do Pagnola.
PS. Nabrałem też ochoty na powtórkę Guareschiego.

11 komentarzy:

  1. O, tak! Przemiła ta francuska wioseczka wraz z jej skłóconą acz sympatyczną społecznością. U mnie też nad lekturą przeważały uśmiechy. Równie miło czyta się wspomnieniowe "Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki". Pagnol jest w sumie mało znany u nas, a warto go przypomnieć.

    PS. Do wołu dołączam cielaka, bo recenzja fajna taka! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Korekta:
    to co napisałam, brzmi jakbym więcej się śmiała niż czytała, ale to nie tyle nad lekturą przeważały uśmiechy, co raczej jej towarzyszyły, a przeważały nad innymi reakcjami... ufff. zamotałam... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa książka, myślę że warto ja poznać i poprawić sobie nastój.

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnesto
    Do cielaka kozy trzy, bo tak myślę jak i Ty :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Guareschi rządzi, jeżeli chodzi o wieś wesołą, nie do końca spokojną :) Chociaż "Żonę piekarza" przeczytam jak się zdarzy, a jak nie to trudno, nazwisko Pagnol zapamiętam i zobaczymy.
    Ale powroty do Guareschiego wspieram duchowo :) Jest cudowny, fantastyczny i go uwielbiam.
    No dobra, trochę za dużo miłości do pisarza mi się ulało, już uciekam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szukaj "Chwały mojego ojca", koniecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Prosiaczka do tych kóz dorzucam, tłustego.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie się bardzo podobała:) Nie ma to jak klasyka. Polecam również "Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki":) Też z humorem specyficznym dla Pagnola. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja mieszkam na takiej prownicji :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. A tak w ogóle to nie wkurzaj czytaniem Martina :-( ... nie chcę kupować a upolować na razie też nie mam szans
    ijeszcze w weryfikacj mam wspisać ...sadiste :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Agnesto Nie ma chyba społeczności bez animozji, ale u Pagnola przedstawione są one w tak ujmujące sposób... Ksiądz na plecach nauczyciela czy sąsiedzi, którzy się nie lubią nie wiadomo z jakiego powodu, ale skoro ich pradziadowie już się o to kłócili to znaczy, że rzecz była poważna. A najlepsze, że to nie jest francuski wynalazek, tylko, mam wrażenie, ogólnowioskowy. Oczywiście w zależności od regionu świata z własnym, indywidualnym, rysem.
    viv, Agnes We mnie skłonność do rymowanek wyzwalają dzieci, ale widzę, że to ogólnie jest zaraźliwe :D
    liritio Doczeka się don, doczeka. Tylko, że wybrać się po niego muszę do WBP, więc mi zejdzie :(
    all Poszukam tej "Chwały ..."
    larysan Ja też, ale to już nie to samo. Zamiast dyskusji przy płocie - TV, zamiast wspólnych żniw - kombajn, zamiast ... No, dużo tych zamiastów. A Martin rozchwytywany wszędzie, a i sam się wkurzam jego czytaniem, bo długi, ja czasu na lekturę nie mam i blog mi odłogiem leży :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."