Przeczytałem kolejny skandynawski kryminał. I co? Mógłbym grubiańsko odrzec: “Jajco!”. Bo i rzeczywiście, cóż tu można nowego napisać, oprócz rzeczy w przypadku tego typu literatury standardowych i oklepanych. Szerokie tło społeczne - było. Pogłębione charakterystyki postaci - takoż. Obserwacja prywatnego życia bohaterów - litości, aż za bardzo!!!
Pani Läckberg powołała do życia kolejną parę, której przeznaczone będzie zmagać się z zagadkowymi zgonami. Pisarka Erika Falck i policjant Patrik Hedström, bo o nich tu mowa, rozwiązują w “Księżniczce z lodu” sprawę dziwnego samobójstwa, wskutek którego padół łez opuszcza najbliższa przyjaciółka Eriki z czasów jej dzieciństwa. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że w taką wersję wydarzeń nie wierzy nikt z najbliższego otoczenia denatki. A że Fjällbacka, gdzie toczy się akcja, to mała mieścina nad morzem, gdzie jeden -sson o drugim -ssonie wie prawie wszystko, a Erikę mieszkańcy znają od maleńkości, ta powodowana wspomnieniem dawnej przyjaźni, rozpoczyna węszonko. I się okazuje, że to “prawie” z poprzedniego zdania robi różnicę. Sporą.
“Księżniczka …” to raczej obyczaj niż kryminał, a trup jest tylko pierwszym pionkiem sporego węża ułożonego z kostek domina, z których każda symbolizuje kolejną mroczną tajemnicę. I tak, bach, bach, bach, dochodzimy do grande finale, które tak naprawdę jest dość przewidywalne. Po drodze zaś mamy tło: romans, przemoc domową, wkurwiającego szefa i takie tam.
Nie wiem, czy spotkam się jeszcze z Eriką i Patrikiem. To prawda, że ich polubiłem, ale jakoś nie mam dalszej ochoty zgłębiać relacji damsko - męskich w stylu bridżetowym (Pani Camillo, scena z majtasami miała już taaaaaaaaaką brodę nawet w 2002 r.). Nie lubię też podnoszenia napięcia na zasadzie, ktoś coś znajduje (list, notatkę, ślad) i po wymownym: “O żesz ty, orzeszku!”, zachowuje rzecz całą dla siebie, by zdradzić ją za stron trzydzieści.
“Co pedzioł, to pedzioł, jesce zebym sie co tak dowiedzioł”, jak by mógł o moim wpisie powiedzieć jakiś góral. Ano, problem w tym, że ja sam nie wiem, podobało się czy nie. Toteż chcąc, nie chcąc, trzeba będzie skonsumować “Kaznodzieję”, żeby przeważyć szalę na jedną stronę.
Pani Läckberg powołała do życia kolejną parę, której przeznaczone będzie zmagać się z zagadkowymi zgonami. Pisarka Erika Falck i policjant Patrik Hedström, bo o nich tu mowa, rozwiązują w “Księżniczce z lodu” sprawę dziwnego samobójstwa, wskutek którego padół łez opuszcza najbliższa przyjaciółka Eriki z czasów jej dzieciństwa. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że w taką wersję wydarzeń nie wierzy nikt z najbliższego otoczenia denatki. A że Fjällbacka, gdzie toczy się akcja, to mała mieścina nad morzem, gdzie jeden -sson o drugim -ssonie wie prawie wszystko, a Erikę mieszkańcy znają od maleńkości, ta powodowana wspomnieniem dawnej przyjaźni, rozpoczyna węszonko. I się okazuje, że to “prawie” z poprzedniego zdania robi różnicę. Sporą.
“Księżniczka …” to raczej obyczaj niż kryminał, a trup jest tylko pierwszym pionkiem sporego węża ułożonego z kostek domina, z których każda symbolizuje kolejną mroczną tajemnicę. I tak, bach, bach, bach, dochodzimy do grande finale, które tak naprawdę jest dość przewidywalne. Po drodze zaś mamy tło: romans, przemoc domową, wkurwiającego szefa i takie tam.
Nie wiem, czy spotkam się jeszcze z Eriką i Patrikiem. To prawda, że ich polubiłem, ale jakoś nie mam dalszej ochoty zgłębiać relacji damsko - męskich w stylu bridżetowym (Pani Camillo, scena z majtasami miała już taaaaaaaaaką brodę nawet w 2002 r.). Nie lubię też podnoszenia napięcia na zasadzie, ktoś coś znajduje (list, notatkę, ślad) i po wymownym: “O żesz ty, orzeszku!”, zachowuje rzecz całą dla siebie, by zdradzić ją za stron trzydzieści.
“Co pedzioł, to pedzioł, jesce zebym sie co tak dowiedzioł”, jak by mógł o moim wpisie powiedzieć jakiś góral. Ano, problem w tym, że ja sam nie wiem, podobało się czy nie. Toteż chcąc, nie chcąc, trzeba będzie skonsumować “Kaznodzieję”, żeby przeważyć szalę na jedną stronę.
"Nie lubię też podnoszenia napięcia na zasadzie, ktoś coś znajduje (list, notatkę, ślad) i po wymownym: “O żesz ty, orzeszku!”, zachowuje rzecz całą dla siebie, by zdradzić ją za stron trzydzieści." Dokładnie to samo pisałam w swojej recenzji, tylko mnie zgrabnie to ujęłam ;) Po każdym tomie zarzekałam się, że już więcej nie, ale jak dotąd przeczytałam grzecznie wszystkie - po większości marudząc. Relacje damsko-męskie w "Księżniczce..." to pikuś. W dalszym tomach to jest dopiero szaleństwo, a w "Niemieckim bękarcie" to już się pomiędzy relacjami trudno doszukać trupa.
OdpowiedzUsuńJakoś mnie nie ciągnie do takich książek jak w/w.
OdpowiedzUsuńZresztą ze skandynawskich mam Mankella prawie całego do przeczytania, chciałam też Anne Holt (ktoś polecał) spróbować. O, i jeszcze wygrane w konkursie "Zimne serca" na półce czekają.
Lackberg pewnie z tych, które niby średnie, ale czyta się kolejne i kolejne... ;-)
Ja przeczytałam "Kamieniarza", wiem, nie po kolei, ale co zrobić. Trochę się gubiłam w relacjach między bohaterami, ale w końcu ogarnęłam:) Nawet mi się podobało, tylko najpierw musiałam się pozbyć swoich uprzedzeń co do 'nowej królowej skandynawskiego kryminału', ale ogólnie ok. Teraz na półce czeka "Księżniczka...". Przeczytamy, zobaczymy:)
OdpowiedzUsuńTo jeden z najgorszych kryminałów jakie czytałam - no i ja zdecydowanie po powieści Lackberg już nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńTakie cytaty jak ten - "W łazience umyła się pod pachami i pomyślała, jak to dobrze, że je rano wygoliła" - głównie o tym zadecydowały... ;)))
Jak nie wiesz, czy Ci się podobało, to znaczy, że się nie podobało, tylko zapchałeś sobie kawałek czasu.
OdpowiedzUsuńMi tam się podobało, choć faktycznie dość dużo tych relacji. W gruncie rzeczy przez nie czytało mi się zadziwiająco szybko, jak na taką cegłę.
OdpowiedzUsuńlilybeth Lektura "Kaznodziei" powinna przynieść odpowiedź na pytanie: "Czy to na pewno dla mnie?". :)
OdpowiedzUsuńAgnesto A ja o dziwo z gościa, który na kryminały prychał, stałem się, jeśli nie miłośnikiem, to częstosięgającym :)
Evita Ano właśnie, te hasła! Nastawia się człowiek na hohoho, a tu obyczaj podszyty nawet romansidłem. :)
beatrix To właśnie ta bridżetowatość, ale żeby tak całkiem łeeeeee, to nie :)
Agnes Czyli co? Olać "Kaznodzieję"? (Mam nadzieję, że to nie podchodzi pod obrazę uczuć wiadomych :D)
Immora Trzysta parę stron to cegła? Dukaj by się obraził :)
Ależ dlaczego olać? Ja przepadam za takimi czasozapychaczami, gdy nie mam sił na coś ambitniejszego, cięższego, lżejszego, śmieszniejszego, smutniejszego itd... :)
OdpowiedzUsuń