poniedziałek, 5 września 2011

"Pułapka na sponsora" Tatiana Polakowa

Potrzebowałem lektury, która rozruszałaby moją, zastałą ostatnio, przeponę. Książki, podczas czytania której rżałbym głośniej niż Karino po zwycięstwie w Wielkiej Pardubickiej. Ze śmiechu oczywiście. Czy zatem należy mi się dziwić, że ujrzawszy marketingowy lep o treści: “Gratka dla wielbicieli prozy Joanny Chmielewskiej.” i pamiętając czkawkę będącą skutkiem nieopanowanej wesołości towarzyszącej zapoznawaniu się ze starszymi dziełami autorki “Lesia”, sięgnąłem po książkę Polakowej? Należy! Bo żeby stary chłop dał się kolejny raz nabrać na teksta reklamowego, to jest sromota okrutna (“Hańba ci, Maurice!”, jakby krzyknął król Julian). Ale i nauczka na przyszłość. “Nie wierz nigdy okładce, dobrą radę Ci dam”, że tak strawestuję wytwór popkultury. No to, na koń!
Mamy zatem dwie przyjaciółki, z których jedna, Anfisa, pracownica biura podróży, ma życzenie napisać kryminał. No to siada i pisze, bo przecież co to kryminał, parę dni i jest. I to, jak mówi Żenia - dziennikarka, bardzo dobry. Samo to jest już w sobie sensacyjne (i to nawet dla osoby, która pisaniem książek się nie zajmuje), ale żeby było fajniej, wydarzenia opisane w książce Anfisy zaczynają przekradać się do jej i jej psiapsiółki życia w realu. A dalej to już mafia, specnaz, policja, zwłoki, duuuuuuuże ilości herbaty (szkoda, że nie piwa, bo wtedy byłaby jakaś analogia do książek Chmielewskiej) i ranne, dzienne, wieczorne i nocne rozmowy kumpelek.
Dwa parsknięcia! Tylko, czy aż tyle udało mi się z “Pułapki …”, a raczej z mojej paszczy, wykrzesać. Reszta to już było tylko nieme błaganie, żeby te baby przestały w końcu gadać i coś zaczęło się wreszcie dziać. Nie śmieszył mnie ani major desantu w roli gosposi domowej, ani łóżkowe przeboje Żeni, która w ten sposób (!) postanowiła wyciągnąć istotne, dla prywatnego, prowadzonego przez obie panie, śledztwa, fakty. Nawet scena na klombie nie ruszyła mnie w ogóle. Za to dialogi działały na mnie wybitnie usypiająco i, powiem szczerze, żałowałem, że bohaterki nie mogą się ze mną podzielić kubkiem herbatki, bo może choć ona byłaby mnie ożywiła. Jednym słowem nie zagrało. A skoro nie zagrało, z głowy mam również resztę cyklu, a co za tym idzie, czas na poszukiwania czegoś bardziej do mojego pojęcia fanu przystającego. I jednego tylko żałuję. Że nie mam tak fajnej pracy jak Anfisa.
Podsumowując - musicie przeprowadzić indywidualny test na kompatybilność z humorem sąsiadki zza wschodniej granicy i na swoich śmiechometrach zobaczyć czy wskaźnik dojdzie do czerwonej kreski, czy zdechnie jak u niżej podpisanego.

11 komentarzy:

  1. a idź Ty! Już myślałam, że trafiłeś na rozruszacza przepony i już chciałam po pierwszym zdaniu wpisywać na listę, a Ty mi tu z taką recenzją! No ,ale dobrze, przynajmniej wiem czego się strzec! A na rozruszanie przepony to proponuje jednak wrócić do "Lesia" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie zamierzam kupować tej książki, no chyba że w ramach tabletki nasennej, gdyż widzę, że ,,Pułapka na sponsora" nie powaliła cię na kolana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Stwierdziłam kompatybilość z humorem autora opinii o książce - na poziomie maksymalnym. Ochoty na wzmiankowaną pubikację nie nabyłam. Na mnie wabienie na Chmielewską by nie podziałało, bo wybaczcie, ale jakoś się nie zaczytuję w niej. Możliwe, że się nie znam, bo co tam ja czytałam, Klina z Zapalniczką zaledwie i chyba jakieś coś w zamierzchłych czasach i tyle...ale mnie to nie wciąga.
    Swoją drogą, na taki lep marketingowy łatwo się złapać.
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Problem w tym, że łatwiej człowieka wzruszyć, łatwiej go przerazić niż prawdziwie rozbawić. Są jednak książki przy których śmiałam się głośno nie zważając na czas i miejsce, to perełki, perełki:)
    Humor zza wschodniej granicy przemówił do mnie po raz pierwszy i jedyny przez "Dwanaście krzeseł" i na tym koniec.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam podobne zdanie na temat Polakowej; już nie pamiętam, co próbowałam przeczytać, ale wymiękłam po jakichś czterdziestu stronach.

    OdpowiedzUsuń
  6. Weź ty, Bazylu, lepiej Moliera do ręki i więcej humoru zagwarantowane. Wcale nie żartuję!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mag Strzec się nie trzeba, tylko zobaczyć czy ma się właściwy typ PH* :)
    * poczucia humoru
    cyrysia Gdybyż żartobliwe powieścidełka chciały mnie powalać na kolana, byłbym wielce obolałym człowiekiem, zważając, że lubię je czytać. Zresztą patrz jw. :)
    Agnesto Widzisz, ja JCh kiedyś pasjami, a teraz boję się skonfrontować w kolejnym czytaniu, bo a nuż nie zagra.
    Czarny(w)Pieprz Tym bardziej, że każdego śmieszy w zasadzie co innego. A klasyki nie znam (bo 1928 to już klasyka, czyż nie?). :)
    Eirean A ja myślałem, że to samcza przypadłość :)
    Agnes Molier, Molierem, ale zachciało mi się Twaina. I okazało się, że z "dorosłych" jest tylko zbiór opowiadań :(

    OdpowiedzUsuń
  8. I popatrz, jak nam różnie ta książka podeszła:(
    Ja sobie kolejnych części szukam, bom ciekawa jak się dalej potoczy znajomość Anfisy z Romanem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zaś to peplanie tak zraziło, że pamiętam do dziś :) No cóż, wszystkim nie dogodzisz :)

      Usuń
    2. No ba, przypomniało mi się, jak się Wiltem zachwycałeś, a mnie ani huhu.

      Usuń
    3. A przypadków takich jest pewnie mnogo, wielkie mrowie. Zaprawdę na pamięć moją zaległo, że tak nam się rozjechały gusta. Dobrze, że Ty mi rozjaśnić mroki :D

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."