piątek, 2 września 2011

“Sto dni” Lukas Bärfuss

Kiedy przeczytałem pierwsze stronice “Stu dni” Lukasa Bärfussa, pomyślałem sobie, że coś jest nie tak. Zaraz, zaraz, przecież to miało być o Rwandzie. Sto dni rzezi, maczety, ucięte głowy, nogi i ręce, morze krwi, bestialstwo, ludobójstwo! A tu historia o dorosłym facecie, przepełnionym dziecięcymi ideałami niesienia pomocy biednym Afrykanom, który maże się, bo czarnoskóra piękność, w obronie której stanął na europejskim lotnisku, olała jego i jego pomoc, sikiem prostym. Wydało mi się wtedy, że to będzie zła książka. Nie poddałem się jednak i postanowiłem zgłębić o co w tym wszystkim autorowi chodzi. I bardzo dobrze się stało. Szwajcar nie skupia się bowiem na jatkach mających miejsce podczas konfliktu między Hutu i Tutsi, ale przy pomocy opisu losów Davida, pracownika jednej z instytucji pomocowych, próbuje odpowiedzieć na pytania: jak i dlaczego do nich doszło i jaka była rola białego w tym, rozgrywającym się na oczach całego świata, horrorze.
Moim zdaniem powieść Bärfussa, nie ogranicza się do kwestii rwandyjskich czystek, wykorzystując je jedynie do pokazania mechanizmów rządzących w większości krajów afrykańskich. Powinni ją przeczytać w pierwszym rzędzie ci, którzy chcąc poczuć się lepiej i ukoić swe białe serduszko “adoptują” czarnoskóre dzieci, kupują produkty firm zwalczających malarię, bądź cegiełki na budowę szkoły gdzieś w głębi sawanny. Bo “Sto dni” pokazuje jak rzecz wygląda od kuchni i jak za białe pieniądze rosną brzuchy miejscowych kacyków i spowinowaconych z nimi klanów, a w międzyczasie z głodu rosną brzuchy tych, którzy mieli być prawdziwymi beneficjentami pomocy. Jaka jest bezduszność instytucji, które w statutach mają zapisane szczytne cele pomocy czarnym braciom. I co naprawdę myślą o tym wszystkim ich pracownicy. Ba, nawet wkurzający mnie motyw romansu Davida i dziewczyny Hutu, pokazuje przepaść dzielącą białego i czarnego.
To mocna książka, rodząca u czytającego wiele pytań, wywołująca niepokój, sięgająca pod podszewkę wydarzeń i szukająca odpowiedzi w historii kolonizacji. Wraz z jej bohaterem przechodzimy drogę od naiwniaka do świadomego swej roli, w rozgrywających się wydarzeniach, człowieka, któremu jedna po drugiej spadają z oczu łuski ideałów. Chwila, w której David pojmuje, że 800 tys. ludzi zginęło nie na skutek żądzy krwi, ale w metodycznej, zaplanowanej na europejski wzór i przy pomocy europejskich narzędzi (np. wykorzystanie radia jako źródła propagandy), akcji, naprawdę zapada w pamięć. Podobnie jak reszta książki. Polecam.

Znalazłem jeszcze Jarkową profeskę.

4 komentarze:

  1. Lubie takie mocne i poruszające książki działające na wyobraźnię, więc chętnie i tu dowiem się jak przebiega przemiana duchowa głównego bohatera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam i pewnie nie przeczytam bo nie przepadam za podobną literaturą (mogę czytać o okrucieństwie tylko jeśli wiem, że jest wytworem czyjejś wyobraźni). Natomiast całkiem niedawno wysłuchałam w Tok FM audycji poświęconej Tutsi i Hutu. Wreszcie zrozumiałam gdzie miał początek ten krwawy konflikt i jaka była rola białego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli te wszystkie adopcje, pomoc - to co, o kant odwłoka rozbić? Czy istnieje coś w zamian?
    Ech, pesymizmem powiało.

    OdpowiedzUsuń
  4. cyrysia Zapraszam zatem o lektury.
    Czarny(w)Pieprz Sztuczne podziały, wzmacniane przez kolonizatorów w celu wygrywania jednych tubylców przeciw drugim, by łatwiej rządzić, jeszcze długo będą przyczyną konfliktów na Czarnym Lądzie.
    Agnes Sprawę pomocy najlepiej obrazuje scena ze "Stu dni", kiedy David jedzie z szefem załatwić z miejscowym bossem budowę szkoły dla sierot. Boss ma samochód (jako jedyny w okolicy) i zanim wyda na zgodę na szkołę, chce żeby mu zbudować asfaltową drogę. I trzeba się na to zgodzić, bo inaczej szkoła może np. spłonąć. A kasa na drogę skąd? Ano, właśnie. Tak, że tylko niewielki procent datków trafia dokładnie do kieszeni, czy raczej brzuchów, tych, dla których są one przeznaczone.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."