Pacholęciem będąc, gdzieś tak w okolicach środka szkoły podstawowej, dostałem, jako zadanie domowe, napisanie wypracowania na temat świata przyszłości. Nie pamiętam dokładnie co sobie wtedy pomyślałem, ale pewnie nie odbiegało to daleko od: “Toż to pikuś. Mały pikuś.”. Siadłem, zacząłem i kiedy już wykorzystałem tę parę pomysłów na “co by było, gdyby”, sklęsłem. I choć od tamtej pory minęło ładnych parę latek, dziś podjęta przez mnie próba rozwinięcia tematu również zakończyłaby się klapą. Ja to wiem. I dlatego doceniam rozmach, wizjonerstwo i lekkość z jaką pan Lem tworzy swe obrazy przyszłości i przekazuje je nam, doprawiając przednim humorem, ustami Ijona Tichego.
O czymże zatem jest ten “Kongres”? A, to już zależy od czytającego! Dla jednych będzie to historia o postrzeganiu, realności naszych doznań i punkt wyjścia do dyskusji o tym, czy lepiej byłoby nam bez emocji (tłumionych środkami farmakologicznymi, jak choćby w filmie “Equilibrium”), czy też, jak sugeruje autor, wręcz przeciwnie, z uczuciami wzbudzanymi wziewami, tabletkami czy podawanymi na inne sposoby chemikaliami. Dla innych, powrót do idei “Matrixa” i pytania czy istniejemy naprawdę czy tylko śnimy swoje istnienie, a może w ogóle jesteśmy czyimś snem czy wręcz zwidem. Ten i ów postrzeże “Kongres” jako śmiesznotę i będzie świetnie się bawił czytając o bembach, czyli Bombach Miłości Bliźniego, dwułagodku dobruchanu czy superkaresynie z felicytolem. Wielość interpretacji świadczy ponoć o wielkości dzieła. Jeśli tak jest, to “Kongres” wielkim jest i basta.
Ja sam i bawiłem się przednio, i podumałem chwilę nad otaczającą rzeczywistością. I na przykład mam wrażenie, że rodzimi politycy stosują ostatnio na potęgę lejowodek obiecytniny, że na giełdach rozpylono dwustrasznik owcoidalny, a ja sam zostałem potraktowany nicniechcemisięrobidyną.
A do czytania Lema zachęcam, bo to i rozrywka, i zachęta do myślenia. Na zakończenie zaś wspomnę tylko, że w wydaniu Agory, z którego korzystałem, zamieszczono dodatkowo: kilka podróży Ijona (równie świetne jak “Kongres”), posłowie Jerzego Jarzębskiego, drugą część słownika terminów lemowskich i rozmowę Edmunda Wnuka - Lipińskiego z Wojciechem Orlińskim. Jedno co mogę tej edycji zarzucić, to straszne nadziubdzianie, czyli jak mawiają fachowcy, typografia jest o kant ...
O czymże zatem jest ten “Kongres”? A, to już zależy od czytającego! Dla jednych będzie to historia o postrzeganiu, realności naszych doznań i punkt wyjścia do dyskusji o tym, czy lepiej byłoby nam bez emocji (tłumionych środkami farmakologicznymi, jak choćby w filmie “Equilibrium”), czy też, jak sugeruje autor, wręcz przeciwnie, z uczuciami wzbudzanymi wziewami, tabletkami czy podawanymi na inne sposoby chemikaliami. Dla innych, powrót do idei “Matrixa” i pytania czy istniejemy naprawdę czy tylko śnimy swoje istnienie, a może w ogóle jesteśmy czyimś snem czy wręcz zwidem. Ten i ów postrzeże “Kongres” jako śmiesznotę i będzie świetnie się bawił czytając o bembach, czyli Bombach Miłości Bliźniego, dwułagodku dobruchanu czy superkaresynie z felicytolem. Wielość interpretacji świadczy ponoć o wielkości dzieła. Jeśli tak jest, to “Kongres” wielkim jest i basta.
Ja sam i bawiłem się przednio, i podumałem chwilę nad otaczającą rzeczywistością. I na przykład mam wrażenie, że rodzimi politycy stosują ostatnio na potęgę lejowodek obiecytniny, że na giełdach rozpylono dwustrasznik owcoidalny, a ja sam zostałem potraktowany nicniechcemisięrobidyną.
A do czytania Lema zachęcam, bo to i rozrywka, i zachęta do myślenia. Na zakończenie zaś wspomnę tylko, że w wydaniu Agory, z którego korzystałem, zamieszczono dodatkowo: kilka podróży Ijona (równie świetne jak “Kongres”), posłowie Jerzego Jarzębskiego, drugą część słownika terminów lemowskich i rozmowę Edmunda Wnuka - Lipińskiego z Wojciechem Orlińskim. Jedno co mogę tej edycji zarzucić, to straszne nadziubdzianie, czyli jak mawiają fachowcy, typografia jest o kant ...
Bardzo lubię i często wracam. A ohydek szalej i wyszalnia weszły do mojego słownictwa na stałe:)
OdpowiedzUsuńMnie nie trzeba zachęcać :) Dodam jeszcze, że "Kongres" dobrze się czyta, ale też dobrze słucha - znakomicie to czyta Adam Ferency. POLECAM!
OdpowiedzUsuńMiałam kiedyś chętkę na całość kolekcji lemowo-agorowej, ale mi chętka zdechła, może i dobrze, tłoczno by było... :)
Mi również nicniechcemisięrobidyna nie jest obca. Staram się nie mieszać z fuckitolem, bo to już naprwdę niebezpieczna mieszanka. Wstyd się przyznać, ale mi do tej pory nie było z Lemem za bardzo po drodze i "znam" jego prozę bardzo pobieżnie. Czeka jednak na półce i w końcu się doczeka.
OdpowiedzUsuńCzarny(w)Pieprz Uwielbiam tworzenie neologizmów. Nawet ktoś mi, kiedyś, zarzucał w komentarzach, że piszę notki niezrozumiałym językiem... O, mam: (...) denerwuje mnie Twoje pismo: używasz jakiegoś slangu młodzieżowo- infantylnego.
OdpowiedzUsuńPS. A do mnie się przyczepiła bemba właśnie :)
Agnes Jakoś nie mogę się przekonać do książki słuchanej. Wygranego "Księcia północy" zaczynam czwarty raz. Poczekam jeszcze do listopada, bo mam dłuższy wyjazd i może wtedy?? :D
grendella Fuckitol straszna rzecz, ale zawsze można go zniwelować ajlajkolem w maści i będzie git. Ja na razie pana Lema zgłębiam od strony utworów dość frywolnych, ale może kiedyś ...