Progenitura patrzy panu Widłakowi na ręce :) |
Pierwszy szok to kolejka. Olbrzymia. Drugi szok to ścisk. Jak przy stoisku z próbkami jogurtów w supermarkecie. Tyle że tu, książki. Mnóstwo! I ludzie zainteresowani książkami. I pisarze. I w ogóle. I już nie straszny był mi zaduch, i w zapomnienie poszło wyszarpywanie Bartka spomiędzy dwóch ludzkich rzek i kitkowy bieg z Szymkiem do wielce oddalonego i słabiutko oznaczonego klo. Wczułem się.
Na pierwszy ogień wpis u pani Agnieszki Frączek i próba recytacji, w wykonaniu Starszego, zakończona niepowodzeniem z racji tremy. Na drugi, wcześniej niż zaplanowano spotkany pan Wojciech Widłak, który złożył autograf, porozmawiał z chłopakami na temat pana Kuleczki i zawrócił ich do stolika, bo akurat pojawiła się pani Ela Wasiuczyńska. Jak to autor ujął: “ja się wam tylko wpisałem, a pani Ela coś wam narysuje” i w ten sposób mamy w książeczce długopisowego Pypcia. W międzyczasie pognałem z “Saturnem” pod pachą do pana Jacka Dehnela, który zaskoczony trochę prośbą o wpis dla Bazyla, wypytał mnie o pseudo i w związku z tym zapomniałem o własnych pytaniach. Po drodze jeszcze parę zakupów i sympatyczne spotkanie z panem Waldemarem Cichoniem, autorem świeżynki dla dzieci pt. “Cukierku, ty łobuzie”, której to książki okładka zawładnęła sercem Szymka. Potem było jeszcze trochę walki z coraz większym tłokiem, kilka podejść do stoiska Medii Rodziny, bo polowaliśmy na “Uwaga, budowa!”, która ostatecznie nie dojechała (przeprosiny przyjęte, panie Jacku :D ) i decyzja o wyprowadzeniu progenitury na z góry upatrzone pozycje, czyli do domku.
A po obiadku wielki come back głowy rodziny (oraz, niestety, kupno kolejnego biletu, bo ten obowiązuje tylko na jedno wejście, a nie na cały dzień). I spotkanie z Mr. Alanem Bradleyem, autorem serii książek o Flawii, o których pisałem TU i TU. Przesympatyczny, starszy pan, którego nie zdziwiło, że targam trzy sztuki ostatniego tomu i któremu zupełnie nie przeszkadzała moja przeokropna angielszczyzna. Mam nadzieję, że podczas następnych Targów wydawnictwo zorganizuje spotkanie w salce seminaryjnej i z udziałem tłumacza. Będę zobowiązany. Na koniec zostawiłem sobie wizytę u pana Łukasza Wierzbickiego, którego najnowszą książkę zakupiłem na miejscu, a którego pisarstwa jestem fanem, o czym przekonać można się TU i TU.
No dobra, niech ktoś mi ktoś zabierze klawiaturę, bo ja tak mogę jeszcze długo. A zdjęć nie ma, bo nie chciało mi się uganiać z aparatem. Choć gdy zobaczyłem panią, która przyjechała na rowerku z trójką dzieci (fotelik + przyczepka), to stwierdziłem, żem cieniarz i jednak mogłem canona wziąć. Trudno, za rok, bo już wiem, że będę. No, chyba że piorun albo cuś.
Alan Bradley i ja (fot. © Piotr Sternal) |
No ale autograf Bradleya mógłbyś pokazać, o Pypciu nie wspomnę:)
OdpowiedzUsuńZWL Ależ, proszę ja Ciebie, będą. Jako ekstra dodatki do recenzowanych książek. Raz - dla mnie mobilizacja. Dwa - przyjemność rozłożona w czasie :)
OdpowiedzUsuńAaaa, tu Cię mieli:) No dobra, dawkuj sobie i nam te przyjemności:)
OdpowiedzUsuńA jeden z owych autografów jest dla mnie, za co niniejszym składam Bazylowi już teraz serdeczne podziękowania!
OdpowiedzUsuńAgnes Oj tam, oj tam! Dzięki temu miałem pretekst by posiedzieć dłużej. Najlepszy był dżings z Twoim imieniem. Mr. Bradley z zapałem wziął się do literowania, ale obaj polegliśmy i posiłkowaliśmy się karteczką :) A zapowiedziałem je mrożącym krew w żyłach: "And now, difficult name" :)
OdpowiedzUsuńUUuu, jak śmiałeś nie wziąć aparatu, uuuuu. :)))
OdpowiedzUsuńchyba zaczne zalowac, ze mnie nie bylo :))
OdpowiedzUsuńall Na otarcie łez, ramotka z telefonu :)
OdpowiedzUsuńRanyyyyy.... Zazdroszcze tych targów... oj zazdroszcze...
OdpowiedzUsuńIntensywne spojrzenie progenitury na książkę świadczy o tym, że rosną kolejni literaccy koneserzy!
OdpowiedzUsuńTwoja relacja upewnia mnie, że popełniłam błąd nie jadąc. Niestety, tym razem się nie udało.
Wyobrażałam sobie, że spotkanie z Bradleyem będzie miało charakter taki, jak piszesz (oddzielna sala), ale na pewno rozmowy z nim w cztery oczy też miały mnóstwo uroku. Biorąc pod uwagę popularność Flawii na całym świecie, obawiam się, że Bradley nieprędko zawita znowu w Polsce.
Potwierdzam, że pięknie było. Zebrałeś delicje. W panu Kuleczce (pardon, Wojciech) jestem permanentnie zakochana, a i pan Wierzbicki okazał się w bezpośrednim kontakcie rewelacyjny. Jako że byłam kolejny raz, aparat wzięłam i też mam zamiar dawkować fotki społem z recenzjami. Żonglowanie w tłumie z dziećmi - podziwiam stokrotnie. No ale w końcu mole ksiązkowe to kulturalny tłum. A jak! Pozdrawiam.:)
OdpowiedzUsuńOj widziałam te kolejki z książkami o Flawii :) ścisk okropny. Ciężko było przejść obok miejsc, gdzie byli popularni autorzy, a już nie daj Boże spróbować przejść przez kolejkę czasami graniczyło z cudem. Nie cierpię tłumów ludzi :) ale jakoś przeżyłam. Tylu wydawnictw w jednym miejscu jeszcze w życiu nie widziałam i w przyszłym roku postaram się znowu przybyć ^-^ Tym razem zaopatrzę się koszulkę z krótkim rękawem, a okrycia wierzchnie ograniczę do minimum - zaduch był okropny pomimo otwarcia wszystkich wyjść ewakuacyjnych.
OdpowiedzUsuńFajnie, Bazylu, nie ma co:) Jako wielbicielka Flawii, oczywiście zazdroszczę spotkania z Bradley'em:) Z niecierpliwością będę czekać na recenzję!
OdpowiedzUsuńW zeszłym roku też byłem na Targach w sobotę i przeżywałem ten tłoczno-kolejkowy koszmar. Tegoroczna wizyta w piątek była znacznie bardziej spokojna...
OdpowiedzUsuńVoila, okazało się że pan Piotr z Vespera robił zdjęcia i się załapałem :)
OdpowiedzUsuńJa również dziękuję za miłe spotkanie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że książka przypadła Szymkowi do gustu.
Do zobaczenia - gdzieś, kiedyś.
Waldek Cichoń
Fajnie wyglądają te fioletowe Flawie na stoliku :)
OdpowiedzUsuńWaldemar Cichoń Książka czeka na swoją kolej, bo na razie Młodszy zasłuchał się w lekturę Starszego. Ale spokojnie, zaraz po konsumpcji, pozna Pan nasze zdanie :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPS. Rano Starszy, który nie dał sobie zmyć pieczątki, miał ją w kilku kopiach, w kilku miejscach. Mocna rzecz :D
Agnes Jeszcze fajniej wyglądały fioletowe rzędy za naszymi plecami, tylko trochę z boku :)
Ależ kapitalna relacja. Okazuje się, że dla chcącego nie ma przeszkód. Podziwiam wytrwałość w edukacji czytelniczek latorośli. Ja ubolewam nad swoją nieobecnością ale dopiero w styczniu będę mogła zdradzić jej przyczynę:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Progenitura? Hę? To już normalnie nie można: dzieci, synkowie? ;))))))
OdpowiedzUsuńZAZDRASZCZAM i tyle :-)
OdpowiedzUsuńm Czyżby kolejny blog z tekstami o ksązeckach?
OdpowiedzUsuńmatylda_ab Można, ale lubię od czasu do czasu rzucić obcobrzmiącym słowem, którego nie rozumiem. Wiesz, żeby zrobić wrażenie :P
larysan Ja to się tak cieszę, że nam się w końcu udało, że sam sobie zazdraszczam :D