Jamesa
Pattersona kojarzę przede wszystkim jako autora sensacyjnych
bestsellerów, które początkowo pisał sam, a po zdobyciu odpowiedniego
miejsca na liście książkowych przebojów “NYT”, z pomocą licznych
współpracowników. Znacie ten amerykański pomysł na best? Dużo dialogów,
jeszcze więcej akcji, mało opisów, zdania krótkie, rozdziały takoż.
Przyswoić - wydalić. Coś jak literackie śliwki zapite takimż zsiadłym
mlekiem. Słowem - pasza. Z ciekawością odnotowałem zatem, że autor
udziela się również na polu literatury młodzieżowej, ba, napisał był
nawet serię książek dla młodych ludzi. A że człek ze mnie ciekawy,
wyzwania mi niestraszne (te skrzydła postaci z okładki były dość
wymowne), a w domu mam szybko (za szybko!) dorastające dzieci, które
tylko patrzeć (za szybko!) staną się nastolatkami, postanowiłem zgłębić
temat.
Max,
Kieł, Iggy, Kuks, Gazownik i Angela to, a jakżeby, wobec obecnego
tryndu, inaczej, mutanci, u których 2% ludzkiego genomu zastąpiono, w
wyniku straszliwych eksperymentów, ptasim. To już wiecie skąd skrzydła
na okładce. Ale oprócz nich, każdy z dzieciaków ma jeszcze inne
zdolności, które pozwalają mu na sztuki, przy których Cruise ze swoim
“MI” niech się schowa pod łóżko i wstydzi. Wyrwani, przez nawróconego
naukowca, z tajemnego, zlokalizowanego w Dolinie Śmierci (a jakże!),
laboratorium, zamieszkują samotnie (ich obrońca nie żyje) w leśnej
samotni i drżą by nie wykryli ich wilkołakopodobni Likwidatorzy.
Oczywiście, próżne nadzieje, bo już pierwsza scena, to zdrowa
napierdzielanka z tymi ostatnimi, a i tak jest to tylko początkowa
stacja w rollercoasterze, przejażdżkę którym zafundował małoletnim
czytelnikom autor. I żeby nie było żem nieżyciowy, przed wydaniem
poniższej opinii zawiesiłem logiczne myślenie wysoko na kołku i
przyjąłem na wiarę, że przy locie z prędkością 150 km/h można swobodnie
rozmawiać, a czterometrowe skrzydła bez problemu schować po kapotą.
Przeczytałem
86 stron. Kicha! Młodzież może w tym momencie zacząć mnie wirtualnie
linczować i darować sobie dalszą lekturę, bo reszta mojego tekstu, to
będzie dziadkowa gawęda, jak to drzewiej bywało. A bywało tak, że główni
bohaterowie nie musieli mieć laserów w oczach, turbodopalaczy w zadkach i
toksycznej woskowiny w uszach, żeby ich przygody porywały. Bywało tak,
że podziw wzbudzał pomyślunek i spryt książkowych postaci, a nie siła z
jaką potrafią przywalić z glana czy w inny sposób (domowej roboty
bomba!), rozwalić komuś łeb. Nawet jeśli jest to “tylko” niedobry
wilkołak. Bywało tak, że autorzy opisywali pełnymi zdaniami zalety
odwagi, przyjaźni, prawdomówności, miłości i innych takich nieżyciowych
wynalazków, miast dawać namiastkę tegoż, jako wymówkę do opisywania
kolejnych krwawych starć.
Odradzam,
bo w stosunku do czytających młodych ludzi nie wyznaję zasady: “Aaa
tam! Dobrze, że czyta.” i nie zwracanie uwagi na to, co. Książka jest
pełna przemocy i okrucieństwa (wiem, wiem, stare baśnie również) i
cholernie przypomina pewien typ filmów (np. “Power Rangers”), którego
organicznie wprost nie znoszę. Przeświecająca gdzieniegdzie kwestia
przyjaźni, walki o tożsamość itd. została przywalona, o, czymś takim:
“(...) - Nie mogę – odparłam i stanęłam obok dziewczynki, którą nazywali Ellą. Spojrzała na mnie przerażona – Bo uważam, że dobry to będzie łomot, który wam spuszczę.
Roześmiali się. Drugi błąd.
Jak reszta mojego stada, jestem o wiele silniejsza od najsilniejszego nawet mężczyzny – efekt inżynierii genetycznej. A Jed nauczył nas wszystkich samoobrony. Znam różne chwyty. Do wczoraj nie musiałam ich używać. Gdybym mogła stąd uciec z Ellą…
- Brać ją – zarządził ten najważniejszy i dwaj pozostali obstąpili mnie z obu stron.
I to był trzeci błąd. Bach, i po wszystkim.
Pojęcia nie macie, jak szybko zadziałałam. Bez ostrzeżenia kopnęłam tego głównego w pierś. Od ciosu, po którym Kieł najwyżej straciłby oddech, tamtemu chyba pękło żebro, bo coś trzasnęło. Zakrztusił się, wybałuszył na mnie oczy w totalnym szoku i upadł na plecy.
Pozostali rzucili się na mnie jednocześnie. Obróciłam się i wyrwałam jednemu strzelbę. Trzymając ją za lufę, z rozmachem walnęłam jej właściciela w skroń. Trzask! Ogłuszony zatoczył się do tyłu, a z głowy popłynęła mu jaskrawoczerwona struga.
Zerknęłam z ukosa; Ella stała przerażona. Miałam nadzieję, że się mnie nie boi.
- Uciekaj! – krzyknęłam na nią. – Spadaj stąd!
Po chwili wahania odwróciła się i uciekła, zostawiając za sobą chmurę czerwonego pyłu.
Trzeci chłopak chwycił mnie za rękę; wydarłam się, zamachnęłam i zdzieliłam go pięścią. Celowałam w brodę, ale trafiłam w nos. Skrzywiłam się – ups! – bo poczułam pękającą kość. Potem nastąpiła bardzo długa sekunda, jak na zwolnionym filmie, aż w końcu bluznęła krew. O matko – z ludźmi trzeba delikatnie jak z jajkiem.
Gnojki zdrowo oberwały, ale wstały skrzywione z wściekłości i upokorzenia. Jeden chwycił broń i wycelował we mnie.
- Gorzko tego pożałujesz – zapowiedział, spluwając krwią.”
Roześmiali się. Drugi błąd.
Jak reszta mojego stada, jestem o wiele silniejsza od najsilniejszego nawet mężczyzny – efekt inżynierii genetycznej. A Jed nauczył nas wszystkich samoobrony. Znam różne chwyty. Do wczoraj nie musiałam ich używać. Gdybym mogła stąd uciec z Ellą…
- Brać ją – zarządził ten najważniejszy i dwaj pozostali obstąpili mnie z obu stron.
I to był trzeci błąd. Bach, i po wszystkim.
Pojęcia nie macie, jak szybko zadziałałam. Bez ostrzeżenia kopnęłam tego głównego w pierś. Od ciosu, po którym Kieł najwyżej straciłby oddech, tamtemu chyba pękło żebro, bo coś trzasnęło. Zakrztusił się, wybałuszył na mnie oczy w totalnym szoku i upadł na plecy.
Pozostali rzucili się na mnie jednocześnie. Obróciłam się i wyrwałam jednemu strzelbę. Trzymając ją za lufę, z rozmachem walnęłam jej właściciela w skroń. Trzask! Ogłuszony zatoczył się do tyłu, a z głowy popłynęła mu jaskrawoczerwona struga.
Zerknęłam z ukosa; Ella stała przerażona. Miałam nadzieję, że się mnie nie boi.
- Uciekaj! – krzyknęłam na nią. – Spadaj stąd!
Po chwili wahania odwróciła się i uciekła, zostawiając za sobą chmurę czerwonego pyłu.
Trzeci chłopak chwycił mnie za rękę; wydarłam się, zamachnęłam i zdzieliłam go pięścią. Celowałam w brodę, ale trafiłam w nos. Skrzywiłam się – ups! – bo poczułam pękającą kość. Potem nastąpiła bardzo długa sekunda, jak na zwolnionym filmie, aż w końcu bluznęła krew. O matko – z ludźmi trzeba delikatnie jak z jajkiem.
Gnojki zdrowo oberwały, ale wstały skrzywione z wściekłości i upokorzenia. Jeden chwycił broń i wycelował we mnie.
- Gorzko tego pożałujesz – zapowiedział, spluwając krwią.”
Nie
zdziwię pewnie nikogo, jeśli dodam, że na przyszły rok zaplanowano
ekranizację. Pewnie nawet w czyde. I ciekawe jaką klasyfikację wiekową
dostanie?
Ech, a moja żona do dziś uważa, że oryginalna wersja Małej Syrenki absolutnie nie nadaje się dla dzieci poniżej 15 roku życia:)) Zdecydowanie jestem za kontrolowaniem, co czytają małoletni, szczególnie że nawet w tym zalewie niesamowitości można znaleźć coś bardziej z sensem. Kosika o Felixie, Necie i Nice polecam, Flawia to wiadomo:P Ciekawe czy Potter już jest passe jako lektura dla ramoli:)
OdpowiedzUsuńZWL Baśnie, ich wersje, wpływ i znaczenie dla psychiki dziecka, to temat na osobną i baaaardzo długą dyskusję. Wydziobywane oczy, obcinane ręce, pieczenie żywcem i inne sceny przemocy, owszem trafiają się, ale nie są celem samym w sobie. O Kosiku dużo dobrego słyszałem, Flawia - wiadomo, a Pottera czytałem z tomu na tom z coraz mniejszym zapałem, ale jednak bez wstrętu :)
OdpowiedzUsuńU mnie się zachwyt Potterem utrzymał do końca. Oczywiście, w baśniach okrucieństwo ma swoje zadanie i nie musimy się nad tym rozwodzić. Kosika polecam, jest odrealniony, ale nie okrutny i nie wulgarny.
OdpowiedzUsuńCzytam blogi przez googlowy czytnik i nie zawsze zwracam uwagę na to kto napisał konkretny tekst. Tak samo miałam teraz: czytam sobie, czytam, aż tu nagle śliwki z mlekiem i myślę sobie: czy to aby nie Bazyl? Jak się okazało przeczucie miałam słuszne... :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię czytać, Bazylu, niezależnie od tematu. Bo w temacie, to napiszę tylko, że tego właśnie się spodziewałam.
PS. A Harry'ego Pottera szczerze mówiąc nawet nie doczytałam do końca (z półtora tomu mi zostało), ale pierwsze tomy lubię ogromnie.
ZWL Zapamiętam.
OdpowiedzUsuńYsabell Ze wstydem przyznaję, że mam parę cliché, których zdarza mi się nadużywać. Wywołujące biegunkę zestawienie znakiem firmowym? Muszę uważniej dobierać słowa i poszukać nowych porównań :P I dzięki za dobre słowo :)
O, rzeczywiście, sezon:) Bo ileż można te schematy powielać? Coś, co przyciągnęło uwagę za pierwszym razem za sto drugim jest zwyczajnie nudne. Znużyło mnie amerykańskie liceum.
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do wypowiedzi Ysabell - bardzo przyjemnie się Ciebie czyta. No i skutecznie mnie zniechęciłeś do przedstawionej lektury, a miałam ochotę ostatnio na coś młodzieżowego. Zainteresowanie jednak przekieruję na Flawię.
OdpowiedzUsuńkalio Szkoda tylko, że jako blogowy stary piernik jestem omijany przez target tychże "dzieł". Przynajmniej sądząc po ciszy i bzyczeniu wirtualnej muchy :) A chętnie poznałbym zdanie zapalonych czytelników serii.
OdpowiedzUsuńWera Dzięki za dobre słowo. Co do młodzieżówek, to tradycyjnie polecam klasykę :)
Sądzę, że przesadzasz z tym starym piernikiem. Śmiem twierdzić, że jestem od Ciebie sporo starsza (wnioskuję po lekturach dobieranych dla dzieci, chyba że późno zacząłeś robić te dzieci, też tak może być) a mimo to target do mnie dociera. Może zacznij częściej pisać o paranormalach, to Cię znajdą;)
OdpowiedzUsuńkalio Ale żeby napisać, trzeba najpierw przeczytać. No nie dam rady. Trudno! Muszę się pogodzić z myślą, że w ten sposób tracę niepowtarzalną okazję na niebotyczne statystyki :P
OdpowiedzUsuńNo, to trudno:))) Twój wybór, ale wiedz, że tracisz też okazję do otrzymywania niepowtarzalnych i jedynych w swoim rodzaju inspirujących komentarzy;)
OdpowiedzUsuńA! I żeby nie było - ostatnio staram się odpowiadać jakoś tak bardziej twórczo i nawet próbuję wchodzić z niektórymi osobami w dialog. Brak odpowiedzi na moje pytania niech zaświadczy, że jednak mam rację, gdy twierdzę, że niektórzy komentują i zapominają o blogu i reakcji na swój komentarz. Podkreślam - niektórzy.
OdpowiedzUsuńNajpierw płakałam ze śmiechu, czytając Twoją recenzję (dzięki! Twoje teksty są genialne na smutki!), a potem jeszcze głośniej, czytając zamieszczony fragment. Nie wydaje mi się, żeby pisanie książek dla młodzieży językiem telegramu ("To był błąd STOP bach STOP i po wszystkim STOP") to była najlepszy pomysł, skoro już i tak połowa narodu nie potrafi sklecić gramatycznie jednego zdania podrzędnie złożonego.
OdpowiedzUsuńNo ale jest tam jedna sensowna bohaterka - ta, co uciekła :)
OdpowiedzUsuń