Stara
nadbiebrzańska mądrość mówi, że chodzenie po bagnach wciąga. I coś w
tym chyba jest, bo na dzień dobry książka o kobietach z Czerwonych
Bagien wciągnęła jedną DKKowiczkę, która, z podkrążonymi po nocnej
lekturze oczami, relacjonowała, nazajutrz po zabraniu książki do domu,
że nie mogła, no, nie mogła, przestać. Nieopatrznie powiedziałem o tym
zjawisku w domu. I sruuu, wessało mi Kitka na dwa dni. Potem była
sąsiadka, która też migusiem, a na końcu ja, łamiący obiegowe opinie, że
im kto cięższy, tym mocniej go wciąga. Ale czegóż się było spodziewać, w
końcu mowa o babińcu, czyli książce reprezentującej szeroko pojętą
literaturę kobiecą.
“Kobiety
…” są historią kilku pokoleń kobiet niezwykłych. Zwariowanych, idących
za głosem serca, nie rozumu, robiących wszystko wbrew temu co ludzie
powiedzą i zamieszkujących tytułowe, odludne Czerwone Bagna. A! I
silnych. Takich co to nie dadzą sobie w kaszę napluć, a jak trzeba to i
serię z “maszynówki” puszczą, i z wiatrówki w nogę strzelą, byle tylko
swój, z trudem wypracowany, mir domowy utrzymać. I pewnie te cechy
sprawiły, że panie były zachwycone, a ja, jak to nie rozumiejący kobiet
samiec, momentami wkurzony, momentami zniesmaczony, a momentami nic nie
rozumiejący i klnący w żywy kamień irracjonalne zachowania bohaterek. Co
nie znaczy, że ich nielubiący.
No
właśnie, bo mimo tego mojego narzekania zgadzam się z dziewczynami, że
Czerwone Bagna to miejsce magiczne i przytulne, a jego mieszkanki, choć z
pozoru aspołeczne i na bakier z całym światem, wielce sympatyczne.
Podobnie jak cała książka, w której, jak to w życiu, śmiech i łzy,
tragedia i komedia, wzloty i upadki. Te ostatnie to nawet dosłownie, bo
jak nie prapradziadek z dachu, to niemiecki spadochroniarz albo rodzimy
motolotniarz spadają w krzaki koło chałupy czarownic z Bagien, jak
uroczo nazywają mieszkanki chaty na uboczu, sąsiedzi.
I
tu dochodzimy do kwestii chłopskiej w powieści. Bo chłopy są, i owszem,
ale jakoś tak marginalnie. Bardziej jako przydatek, niż cel sam w
sobie. Po prostu jako nieustające źródło szczęść i nieszczęść kobiecych,
są pretekstem do ich ładnego opisywania. I chwała im za to.
Naprawdę
sympatyczna pozycja. I gdybym nawet nie znalazł innych pozytywów (a
znalazłem), to jest przynajmniej jedna rzecz, dla której warto po
“Kobiety …” sięgnąć. To jedna z bohaterek, prawie stuletnia Roza. Jej
stoicyzm, dziarskość i cięty język sprawiły, że … Zresztą posłuchajcie
sami:
"- A może i babcia sobie łyknie? - zaprosił Rozę.
- Żadna ja dla ciebie babcia - mruknęła pod nosem, dodając bardzo cicho: - Chamie."
A co tam, zostawię nic nie wnoszący komentarz:
OdpowiedzUsuń:-D
Rozbawił mnie Twój tekst późnym wieczorem.
Eee tam. Twój komentarz, to znak sygnał czapką, że ktoś mnie jeszcze czyta. No i miło się przekonać, że ciągle jestem w stanie rozbawić kobietę :)
UsuńPostanowiłam zostać babcią Rozą za jakiś czas ;) A po książkę być może kiedyś sięgnę.
OdpowiedzUsuńChciałbym zostać żywotnym aż do grobowej deski staruszkiem. Jednym z tych, o których czytam czasem w książkach i którzy mi tak strasznie imponują. Niestety, nie łudzę się, że uda mi się ta sztuka :(
UsuńNo co Ty, uda się, co ma się nie udać? Cięty język masz, poczucie humoru również, a wszystkie Twoje wpisy bardzo "żywotnie" brzmią. Jak Tobie się nie uda, to komu? ;)
UsuńCzakowi od fak-tur?? :D
UsuńA mnie się w tej powieści najbardziej podobało właśnie to, o czym wspomniałeś, że chłopy są, ale tak jakby ich nie było ;) A kobitki są silne i nie potrzebują pomocy w postaci usłużnie podanego męskiego ramienia, a jak przyjdzie potrzeba to i serię z karabinu puszczą :D
OdpowiedzUsuńŻeby tylko. Opis pielęgnacji Oskara do dziś budzi dreszcz przerażenia, ale i powoduje, że uśmiecham się pod wąsem :)
UsuńTa notka działa jak historie o żarówce: co to się da ją włożyć do ust, ale nie da się samemu wyjąć. człowiek aż ma ochotę spróbować, żeby udowodnić, że JEGO nie wciągniePPP.
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt przy okazji:).
Faceci nie rozumieją kobiet, ich irracjonalnego zachowania. Wiadomo. Vice versa też. :)
OdpowiedzUsuńkitka???
OdpowiedzUsuń