Od
czasu lektury “Babci w pustyni i w puszczy” i naszej dyskusji na temat
książki, wydanej w znanej wszystkim miłośnikom prozy podróżniczej serii
“Poznaj świat”, minęło już sporo czasu, a ja ciągle nie wiem jak tu o
niej pisać. Czuję się bowiem jak w kreskówkowej scenie, tej z aniołkiem
na jednym i diabełkiem na drugim ramieniu. Aniołek szepcze alcikiem:
“Nie psiocz! Szacunek dla siwych włosów miej! Zobacz jaka pasja, jaka
radość życia, jaka chęć poznania innego. Spójrz na ten uśmiech na
zdjęciach i zaraź się nim. Przecież dobrym to jest. Bez dwóch zdań.” A
diabeł niecnota tubalnie wali po bębenkach: “Powiedz to! Napisz wprost,
że nie każdy podróżnik musi koniecznie o swym podróżowaniu pisać.” I co
tu, kurka, zrobić? A niech tam! Posłucham diabła.
“Babcia w pustyni …”, to ciąg dalszy afrykańskich przygód dziarskiej Polki, mieszkającej na co dzień w Australii, których początek opisała autorka w “Babci w Afryce”. Tom ten zawiera relację z podróży zaczynającej się w Tanzanii, a kończącej w Maroku. Relację, naszym zdaniem, ze względu na tempo i ilość pokonywanych kilometrów, dość pobieżną. Dodatkowo naszpikowaną naiwnymi komentarzami na temat otaczającej Babcię rzeczywistości. Początkowe zrozumienie dla huraoptymizmu, przebijającego z prawie każdej strony, z czasem przerodziło się w irytację, a kolejne: “stawałam się częścią ich życia” czy “czułam, jakby to było moje miejsce”, drażniło mocniej niż poprzednie.
Myślę, że nasz zawód w stosunku do tej książki wynika z różnicy postrzegania świata. Babciny sposób opowiadania o nim nie trafił do cynicznych czytelników, którzy ze zdumieniem czytali o tym, że przewodnik powinien szanować panią Basię, bo “był do tego zobowiązany jako oficjalny przewodnik białej kobiety”. To zdziwienie, że świat nie jest ładnym i pięknym miejscem, a w tradycyjnie patriarchalnych społecznościach kobietę traktuje się przedmiotowo, zdaje się świadczyć, że chyba nie do końca pani Meder wiedziała na co się porywa. Świadczy o tym również epizod zamykający książkę.
“Babcia w pustyni …”, to ciąg dalszy afrykańskich przygód dziarskiej Polki, mieszkającej na co dzień w Australii, których początek opisała autorka w “Babci w Afryce”. Tom ten zawiera relację z podróży zaczynającej się w Tanzanii, a kończącej w Maroku. Relację, naszym zdaniem, ze względu na tempo i ilość pokonywanych kilometrów, dość pobieżną. Dodatkowo naszpikowaną naiwnymi komentarzami na temat otaczającej Babcię rzeczywistości. Początkowe zrozumienie dla huraoptymizmu, przebijającego z prawie każdej strony, z czasem przerodziło się w irytację, a kolejne: “stawałam się częścią ich życia” czy “czułam, jakby to było moje miejsce”, drażniło mocniej niż poprzednie.
Myślę, że nasz zawód w stosunku do tej książki wynika z różnicy postrzegania świata. Babciny sposób opowiadania o nim nie trafił do cynicznych czytelników, którzy ze zdumieniem czytali o tym, że przewodnik powinien szanować panią Basię, bo “był do tego zobowiązany jako oficjalny przewodnik białej kobiety”. To zdziwienie, że świat nie jest ładnym i pięknym miejscem, a w tradycyjnie patriarchalnych społecznościach kobietę traktuje się przedmiotowo, zdaje się świadczyć, że chyba nie do końca pani Meder wiedziała na co się porywa. Świadczy o tym również epizod zamykający książkę.
Diabełek
kusi, żeby jeszcze, ale w myśl zasady, że każdy powinien mieć swoje
pięć minut, oddajmy na chwilę głos faciowi z aureolką. Wspomnie on o
interesujących, acz beznadziejnie opisanych zdjęciach. Doda, że kiedy
Basia opisuje coś co ją rzeczywiście porwało (goryle, Etiopia), potrafi
to robić w naprawdę ciekawy i przyciągający uwagę sposób. Napomknie o
pasującym do reszty cyklu wydaniu.
Lubię tę serię, ale "Babcię" sobie odpuszczę ;)
OdpowiedzUsuńAle dlaczego? Różni są ludzie i różne rodzaje wrażliwości. Być może to co nam w czytaniu przeszkadzało, Tobie się spodoba. Nie można sobie odpuszczać tylko dlatego, że jakiś tam Bazyl posłuchał diabełka. Tym bardziej, że, jak piszesz, lubisz tę serię, a w książce są naprawdę fajne kawałki :)
UsuńCzytałam tylko pierwszą część "Babci" i drugiej nie mam zamiaru. To, że większość opisów jest po prostu nudna, to na dodatek te zachwyty nad wszystkim... Już wolę mniej gawędziarstwa (jeżeli jest to takie nieporadne), ale więcej informacji o samym kraju, roślinności czy zwierzętach. Kasik
OdpowiedzUsuńAle gawędziarstwo jest istotą książek podróżniczych. Przynajmniej dla mnie. Suche fakty zmieniają książkę w podręcznik, a zdolny opowiadacz historii, dodając odrobinę siebie, potrafi porwać tak, że nawet taka niemota podróżnicza jak ja, chce rzucić wszystko w diabły i ruszyć w stronę zachodzącego słońca. Niestety nie było tak w przypadku "Babci ..."
UsuńA co tam wypożyczę sobie, o Afryce mogę czytać bez końca a podejścia Babci jestem ciekawa.Nie byłby to pierwszy przypadek braku szacunku dla tego o czym(kultura) się opowiada.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy dobrze zrozumiałem, ale w przypadku "Babci ..." to nie jest brak szacunku, tylko, bo ja wiem, zbyt duża jego doza. Jak napisał Kasik: "(...) te zachwyty nad wszystkim.", choć oczywiście nie obyło się bez narzekań :)
UsuńŚwietna recenzja:)
OdpowiedzUsuńTrochę zgadzam się z diabełkiem, ale mnie tak bardzo ten huraoptymizm nie drażnił. Chyba skupiłam się na zachwycie nad tym, że babcia podróżuje, otwiera się na świat...nie znam takich babć, brakuje ich.
Ja, o czym niejednokrotnie pisałem, lubię dziarskich staruszków. Niestety, sympatia do pani Basi jako osoby, nie sprawiła, że spodobało mi się jej pisanie :(
UsuńPowiedzmy sobie szczerze, na serii "Poznaj świat" generalnie ciąży grzech powierzchowności ale nie też się co czarować nie od każdego autora można oczekiwać "obserwacji uczestniczącej" :-) i na tle "głębi" przemyśleń W. Cejrowskiego czy B. Pawlikowskiej, to w sumie "średnia krajowa" :-). Plus dla starszej pani za odwagę (podróż) za przedsiębiorczość (książka). Niedawno ukazała się książka M.F. Gawryckiego - "Podglądając innego", co prawda dotyczy Ameryki Łacińskiej widzianej oczami tego rodzaju trawelebrytów ale uwagi o charakterze ogólnym mogą się odnosić także do tych którzy odcinają kupony od podróży w inne zakątki świata.
OdpowiedzUsuńTu nawet nie chodzi o głębię przemyśleń (no dobra, trochę chodzi), ile o sposób podania. To coś jak różnica między dwoma wykładowcami. Jeden, choćby opowiadał kocefały, robi to w taki sposób, że sala słucha z otwartymi paszczami, drugi, choćby miał super temat, uśpi publikę.
UsuńPS. Tytuł zanotowałem :)
Nie znałam tej Pani i chyba nic mnie nie ominęło. Trzeba jednak przyznać, że przy kiepskich "opisywaczach" podróżnikach mamy też dobrych "opisywaczy", więc na szczęście na Babci świat się nie kończy
OdpowiedzUsuń