Póki
nie wejdę w wiek, w którym człowiekowi łatwiej sobie przypomnieć
rozwalone w wieku dwóch lat kolano, niż wczorajszy obiad, ciężko mi się
będzie cieszyć wspomnieniami własnego, pewnie jak się okaże, gdy już
tamy pamięci puszczą, niezbyt porywającego pacholęctwa. Na razie
skleroza zabrała i nie ma. Jest co prawda parę zdjęć z pulchnym
blondynkiem w wieku lat czterech, ale nawet intensywne się w nie
wpatrywanie nie skutkuje bogatymi w szczegóły retrospekcjami. Trudno.
Nie mam (na razie) swoich, sięgnę po cudze. I sięgnąłem. Po “Hanię
Banię”. A skończywszy tę niezbyt grubą ksążkę Hanny Bakuły pomyślałem,
że chyba już mi się tak bardzo nie śpieszy dowiadywać, co ja takiego,
pędząc żywot w kusych majtkach, nawywijałem i jak mi się w tamtych
czasach powodziło.
O
ile jednak nie śpieszno mi do własnych reminiscencji, o tyle, pełne
zjadliwej autoironii i krzywego spojrzenia na swe szczenięce lata teksty
pani Hanny wielce poprawiły mi humor. Bo, zaznaczam od razu, osadzone w
czasach wczesnego Gomułki perypetie gargantuicznej dziewczynki, która
przerasta rozmiarami nie tylko rówieśników, ale i niektórych dorosłych
domowników, są wielce śmiechogenne. Choć nie do końca, bo
gdzieś za historiami, jak ta o wizycie u fryzjera, który tęgo popił z
dziadkiem dziewczynki i w szale twórczym obciął ją “na chłopca” (a
pamiętajmy, że były lata 50te i we fryzurach chłopięcych królował
minimalizm), czają się rzeczy mniej wesołe. Apodyktyczny ojciec,
wojskowy, ciągle dający małej Hani do zrozumienia, że to iż jest wielką
kluchą płci niewieściej nie było szczytem jego marzeń jeśli chodzi o
posiadanie dzieci. Dziadek kobieciarz wykorzystujący wnuczkę jako
zasłonę dymną dla swoich zdrad. Babcia tucząca wnusię jak broilera. Sami
widzicie, z wierzchu wesołe scenki, które wywołują w czytelniku salwy
śmiechu, a pod spodem ...
Nie
bójcie się jednak lektury, bo dystans z jakim opisane są wariacje na
jedną tęgą kilkulatkę, jej rodzinę (galerię dość barwnych person) i najbliższe otoczenie, powoduje, że
jest to lektura bardzo wdzięczna i częściej skłaniająca do śmiechu niż
refleksji nad cieniami życia rodzinnego. W końcu nie od dziś wiadomo, że
osoby zażywne to ludzie weseli i skłonni do psot, ot choćby zjedzenia
dwóch kilo cielęciny na zimno, która miała posłużyć za wkładkę do
chłodnika. Chcecie się dowiedzieć jakie jeszcze talenty miała Hania
Bania? Koniecznie sięgnijcie po książkę*. A na zachętę:
"Tatuś, wujek i Dziadek poszli na pasterkę, zabierając na wszelki wypadek piersiówki, bo mróz pomalował śnieg na granatowo i drzewa trzeszczały jak w ognisku. Ten desperacki krok niewiele miał wspólnego z pobożnością. Więcej z towarzyskim aspektem zagadnienia.
Babcia, Mama i ciocie gadały w kuchni, Stefa zmywała w wielkim przedwojennym zlewie z żeliwa, a zapomniana Hania cicho wyszła z łóżka, pomknęła do salonu i stojąc w stertach papierków, przyglądała się szczątkom pogruchotanego konia na biegunach. Łeb zwisał smętnie, wszystkie nogi złamały się w identycznym miejscu, obok leżały pęknięte w kilku miejscach bieguny.
Dobrze, że nie przymierzali tornistra – pomyślała, a łzy płynęły po jej globusowatych polikach. Przypomniała sobie wszystkie tragedie tego wieczoru. Wrzask Babci, kiedy zobaczyła, z czego zrobione są perfumy dla Mamusi, i furię Tatusia, kiedy wypakował łuskę od bomby, choć była idealna na wazon do biura w jednostce. Nareszcie mógł na Hanię Banię pokrzyczeć i nikt mu nie przeszkadzał, a nawet pomagali. Hania zdumiona takim afrontem odmówiła zjedzenia kompotu z suszu, na który i tak nie miała już miejsca. Konia, okazało się, zapominalski Mikołaj podał Tatusiowi w ostatniej chwili, już po wręczeniu prezentów.
I dobrze zrobił, bo Hania była smutna niby Niobe. Ze spuszczonym na kwintę nosem otwierała podawane przez Mikołaja paczki, w których nie było nic ciekawego poza pajacem i tornistrem, ale z tektury, i kredkami zamiast farb. A za to dziergane szaliki, książka Tomek na tropach Yeti, podobno fajna, a nawet lepsza od Winnetou – najpiękniejszej powieści na świecie, granatowy dres, rajtuzy z gumą na dole, do zakładania pod obcas, szlafrok w kratkę, jeszcze grubszy od poprzedniego – rozpacz.
Mikołaj był kretynem albo analfabetą. Koń uratował sytuację. Brązowy, pokryty prawdziwym futrem, z grzywą, czerwoną uzdą i skórzanym siodłem odwinięty z papieru przypomniał Hani ulubione baśnie o Szeherezadzie, co chyba nie chciała Niemca albo coś.
Babcia podsadziła Hanię i oto pierwszy huśt. Stęknęły pod ciężarem bieguny, zagruchotała podłoga, Hania z twarzą natchnionego Amora bujała się nieprzytomna ze szczęścia, a wszyscy patrzyli z satysfakcją, nawet ciocia i wujek przerwali na chwilę kłótnię.
Wtedy Tatuś i Dziadek, po wychyleniu kolejnego koniaku armeńskiego, postanowili się też pobujać. Zdetronizowana Hania Bania patrzyła, jak siadają jeden za drugim, jak koń staje się coraz niższy i z hukiem opada na kawałki biegunów. To nie był sen. Koń, koń i po koniu wymarzonym. (...)"
Babcia, Mama i ciocie gadały w kuchni, Stefa zmywała w wielkim przedwojennym zlewie z żeliwa, a zapomniana Hania cicho wyszła z łóżka, pomknęła do salonu i stojąc w stertach papierków, przyglądała się szczątkom pogruchotanego konia na biegunach. Łeb zwisał smętnie, wszystkie nogi złamały się w identycznym miejscu, obok leżały pęknięte w kilku miejscach bieguny.
Dobrze, że nie przymierzali tornistra – pomyślała, a łzy płynęły po jej globusowatych polikach. Przypomniała sobie wszystkie tragedie tego wieczoru. Wrzask Babci, kiedy zobaczyła, z czego zrobione są perfumy dla Mamusi, i furię Tatusia, kiedy wypakował łuskę od bomby, choć była idealna na wazon do biura w jednostce. Nareszcie mógł na Hanię Banię pokrzyczeć i nikt mu nie przeszkadzał, a nawet pomagali. Hania zdumiona takim afrontem odmówiła zjedzenia kompotu z suszu, na który i tak nie miała już miejsca. Konia, okazało się, zapominalski Mikołaj podał Tatusiowi w ostatniej chwili, już po wręczeniu prezentów.
I dobrze zrobił, bo Hania była smutna niby Niobe. Ze spuszczonym na kwintę nosem otwierała podawane przez Mikołaja paczki, w których nie było nic ciekawego poza pajacem i tornistrem, ale z tektury, i kredkami zamiast farb. A za to dziergane szaliki, książka Tomek na tropach Yeti, podobno fajna, a nawet lepsza od Winnetou – najpiękniejszej powieści na świecie, granatowy dres, rajtuzy z gumą na dole, do zakładania pod obcas, szlafrok w kratkę, jeszcze grubszy od poprzedniego – rozpacz.
Mikołaj był kretynem albo analfabetą. Koń uratował sytuację. Brązowy, pokryty prawdziwym futrem, z grzywą, czerwoną uzdą i skórzanym siodłem odwinięty z papieru przypomniał Hani ulubione baśnie o Szeherezadzie, co chyba nie chciała Niemca albo coś.
Babcia podsadziła Hanię i oto pierwszy huśt. Stęknęły pod ciężarem bieguny, zagruchotała podłoga, Hania z twarzą natchnionego Amora bujała się nieprzytomna ze szczęścia, a wszyscy patrzyli z satysfakcją, nawet ciocia i wujek przerwali na chwilę kłótnię.
Wtedy Tatuś i Dziadek, po wychyleniu kolejnego koniaku armeńskiego, postanowili się też pobujać. Zdetronizowana Hania Bania patrzyła, jak siadają jeden za drugim, jak koń staje się coraz niższy i z hukiem opada na kawałki biegunów. To nie był sen. Koń, koń i po koniu wymarzonym. (...)"
* Chyba że jesteście rodzicami, którzy na wieść o tym, że można było dziecko paść schabowymi, zimnymi nóżkami itp. oraz poić herbatą słodzoną 7 (słownie: siedmioma) łyżkami cukru, tracą przytomność, to nie. Stanowczo, nie.
Dlaczego zdjęcia "z pulchnym blondynkiem w wieku lat czterech" nie zostały załączone do tekstu, przypuszczam, że stanowiłyby wartościowe uzupełnienie:) Jak już zeznawałem, Hanny Bakuły nie trawię, odkąd brylowała w tokszołach na każdy temat. Na piśmie, jak widzę, wypada lepiej. Ale fajna recka, zachęcająca, dopisuję do listy, rozejrzę się w bibliotekach:DD
OdpowiedzUsuńMnie jakoś fenomen pani Bakuły, jako zjawiska medialnego, ominął i dlatego podszedłem do Bani bez uprzedzeń. Dostałem fajnie sportretowaną "oczyma dziecka" rzeczywistość gomułkowską z punktu widzenia dziewczynki, która żyła w dość cieplarnianych jak na owe czasy warunkach (ojciec wojskowy, dziadek - prywatna inicjatywa). Przymierzam się do kontynuacji, a to o czymś świadczy.
UsuńZdjęcia nie będzie, bo ostało się w domu mym rodzinnym. A tak poza tym, to dam Ci ja reckę. Może jeszcze dodasz, że to był mój popisowy blogowy, urważ jego mać, wykon!!
Niewiele straciłeś, omijając fenomen, przynajmniej nie masz złych skojarzeń podczas lektury. Nie będę namolnie przypominał, co miałeś czytać w pierwszej kolejności:P Wykony miałeś lepsiejsze, ale recka przednia, dużo komciów będzie:D
UsuńNie żeby całkiem, bo coś mi się w odległym zakątku mózgu kołacze jakieś info o fatalnej w skutkach operacji plastycznej. Prośbę Twą, zmęczony namolnością, realizuję :) Właśnie! "Recka" będzie świetnie pasować, jak już jakaś TV wpadnie na pomysł zrobienia talent szoł z blogerami książkowymi w rolach głównych.
Usuń- Nie porwała mnie twoja recka. Masz niezły warsztat, ale za mało w tej recce ciebie. :P
Cieszy mnie mój wpływ na Twoje lektury:P Liczę na reckę, w której będzie dużo Ciebie:D
UsuńTy się tak nie ciesz, bo Cię zacznę cisnąć o Szwejka, a to grube i wysyłka da Ci po kieszeni :P
UsuńJak nie znajdziesz w wojewódzkiej bibliotece, to mogę pożyczyć, ale to jeszcze potrwa, na razie książka leży na widoku, żeby wabiła:P
UsuńNa razie to mnie zwabiłeś Szczygielskim i mój wykupiony abo cierpi :) Bądź więc spokojnym. Mam coś z Kima. Grożę, ale na razie nic nie robię.
UsuńSkoro abo cierpi, to zakładam, że Cię wciągnęło? Gdyby nie, to upraszam o nierzucanie egzemplarzem o ścianę, jestem do niego przywiązany:P
UsuńA i w ogóle bardzo fajny blog, zapraszam do siebie :P
OdpowiedzUsuńOdpowiedź multimedialna, jak na XXI wiek przystało. No bo gdzie link? :P
UsuńNo jak gdzie, nick wystarczy kliknąć.
UsuńKliknąłem. Ale masz fajoski blogas. Będę częściej wpadał :)
UsuńI dodaj mnie do blogrolla, to ja dodam Ciebie :D
UsuńAlbo przejdźmy już na ten wyższy poziom. Wiesz, lajk za lajk, fid za fid, kontent za kontener :D
UsuńZa kontenery i ich kontent od lipca odpowiada gmina:PP Ale możemy się wymienić banerkami albo bańkami z nalewką:)
UsuńRypłem się, bo miało być "za transporter", ale ponieważ nie spożywasz za wiele, to pewnie pójdziesz z interpretacją w kierunku militariów :P
UsuńTransporter odpada, aż tyle nalewki nie mam:P
UsuńJa się tak nie bawię! ZWL napisał już wszystko, co ja chciałam zamieścić w swoim komentarzu!:D
OdpowiedzUsuń(a tak poważnie i na marginesie: też mam problem ze zniesieniem Hanny B., ale ostatnio dawno jej nigdzie nie widziałam, więc trochę mi się poprawiło. Powinnam chyba poczytać jej książkę, w ramach wspólnoty doświadczeń: własna Matka - na moje pytanie, jak to możliwe żeby wyhodować tak grube dziecko, jak to którym byłam w niemowlęctwie, wyznała całkiem niedawno: "bo Ty tak fajnie sapałaś, jak jadłaś!")
Foty, foty :D
UsuńPo więcej szczegółów i foty zapraszam na mój blog:D
UsuńLinkę, linkę :P
Usuń@momarta A może książkę napisz? Wstęp elegancki już masz. Na tyle dobry, że się poplułem :D I dołączam do prośby przedpiścy o bezpośredni odnośnik do fot :)
UsuńFoty wstawię gdy będę tworzyć fanpejdża, co by zyskać na wejściu tysiące lajków. To dopiero będzie, łał!:P
Usuń(ale do blogrolla to mógłbyś mnie dodać!:D)
Niedobry blogger przestawił widżet z obserwowanych na ręczne dopisywanie :( Mea culpa, mea bardzo wielka culpa. Naprawione. A pejcza zalajkuję. Dawaj :)
UsuńNo!:D W ramach rewanżu mogę dodać Cię do mojego blogrolla po raz drugi, chcesz?
UsuńZ pejczem jeszcze poczekam. Żeby tak w poniedziałek, przed południem? No nie, za bardzo wstydliwa jestem...
Miałem napisać pieprzny komentarzyk odwołujący się do głównego bohatera przeczytanego właśnie "Uwikłania", ale sobie daruję. Sprokuruję wpis i wtedy nadmienię :D
UsuńProkuruj, prokuruj - "Uwikłanie" czytałam, ciąg dalszy niestety też; zdanie mam wyrobione aż nadto, chęć dodania pieprznego komentarzyka nie dziwi mnie więc:)
UsuńAle dlaczego niestety? Bo ja się już zaopatrzyłem :) Tylko, że mnie jakby Sandomierz u Miłoszewskiego interesuje. A, powiedz mi jeszcze czy to taka cegłówka jest (2 część), czy też mi tablet liczbę stron przekłamuje? :)
UsuńMnie Sandomierz interesuje mniej, bo mam do niego zdecydowanie zbyt daleko; ale faktycznie, w drugiej części jest go całkiem sporo.
UsuńDzieło jest grube (w papierze 397 stron), ale czyta się szybko.
Mój stosunek do książek "branżowych" jest specyficzny, więc się nie sugeruj. Z dwojga złego wolę jednak część pierwszą, a zdecydowanie najbardziej (i tu nawet powiedziałabym, że gorąco polecam) - "Domofon"!
To ja może zrezygnuję z czytania o narowach Szackiego i zerknę na ten "Domofon", bo Legimi też ma w abo :)
UsuńTo ja tylko przezornie napomknę jeszcze, że nie twierdzę wcale że "Domofon" to Wielka Literatura jest. Ale w kategorii "czytadeł" - znakomite! I straszne, że strach się bać!:P
UsuńAle wiesz, że ja rok 2013 postanowiłem przepędzić pod znakiem lektur nic do mojego małego rozumku niewnoszących? Więc będzie jak znalazł. Ale kiedyś tam, bo na razie zacząłem, jak widać, Yrsę i po 40 stronach zastanawiam się czy to dobry pomysł, żeby ją dziś w nocy kontynuować. Dubla "Domofonem" mogłoby serduszko nie wytrzymać :P
UsuńMi by się dziś przydało walnąć czymś mocnym, bo za chwilę zasnę nad kompem i papierami. Yrsa o fantastycznym nazwisku jakoś mnie jednak nie pociąga. "Domofon" nie jest chyba aż tak straszny, zwłaszcza dla osób nie zamieszkujących wieżowca z windą:)
Usuńo widzę, że nie tylko ja byłam grubym dzieckiem! (tylko że mi po latach ten stan wrócił, niestety)
OdpowiedzUsuńBakuły miałam chyba "Idiotkę" i gdzieś opchnęłam, bo po tym rajdzie medialnym też znieść coś nie mogłam, więc nie wiem czy chcę coś innego.
Ale oczywiście fajny blog, zapraszam do mnie i co tam się jeszcze...
("cze skąd klikasz?" to nie tu się pisze, nie?)
Wolę określenie "przy kości" :) Całe szczęście w podstawówce dostałem hormonalnego kopa od dołu i wyskoczyłem w górę, osiągając około 7 klasy obecne dwa metry, więc tłuszczyk rozłożył się do tego stopnia, że z miłego grubaska stałem się tyką :)
UsuńPS. Klikash! Ortografii się nie zna. Ale i tak będę wpadał :D
Bo Hania w wersji młoda niegniewna dobra jest, druga część nawet jeszcze lepsza. Wyśmienity polepszacz nastroju na byle jakie pory roku, jak na ta aktualna.
OdpowiedzUsuńUcieszyłaś mnie wieścią, że "dwójka" lepsza, bo w tym roku mam zamiar wchłaniać tylko pozycje rozrywkowe, za nic mając własny rozwój.
UsuńSmakowity kawałek nam zafundowałeś, bardzo mi się podoba taki styl opisywania wspomnień. Że też ja nie jestem w posiadaniu takich barwnych wspomnień. Jedno z moich pierwszych, ale cholera go wie, ile ja wtedy lat miałam. Jestem u babci na wsi, zima, bujam się w takiej huśtawce montowanej na hakach do futryny drzwi, i oglądam w TV małego delfina Uma. Kurczę jak ja lubiłam tę bajkę :)
OdpowiedzUsuńgrendella
Ja właściwie z dzieciństwa nie pamiętam nic oprócz jakichś migawek.
UsuńPS. A pamiętasz Mikrobiego? :)
A jak! I Załogę G też :)
UsuńJakoś mi ta Bakuła w telewizorni w oko nie wpadła (fakt, że od paru lat poza Eurosportem od czasu do czasu nic nie oglądam...) wiec i znielubić jej nie miałam kiedy.
OdpowiedzUsuńTej książki nie czytałam, ale znam kontynuację "Hania Bania. Tornado seksualne" i polecam - rodzina dalej w formie, Hania dalej się niemożebnie opycha, chociaż pod wpływem płomiennych uczuć postanawia się odchudzić. A i wierzy, że od pocałunku zachodzi się w ciążę...
I oczywiście tak jak poprzednicy: Fajny blog i zapraszam do mnie, bo mój też fajny;)
Cieszy mnie to co piszesz, bo przeczytawszy ostatnio, że czytanie paszy literackiej (kryminały, książki do śmichu, itp.), to w zasadzie nie czytanie, bo nie rozwija, w ramach protestu postanowiłem w tym roku czytać w większości właśnie rzeczy lekkie i totalnie nie rozwojowe. Bo tak! Więc druga Baniu, wkrótce nadchodzę :D
UsuńOj, Hania bania to moje dzieciństwo, nie w sensie dosłownym, ale czytelniczym oczywiście. Moja koleżanka powiedziała mi kiedyś; "wiesz, jak wreszcie pojawią się w twoim domu wnuki, wrócisz do lat szczenięctwa i z zakurzonego strychu wyciągniesz wszystkie Twoje zakurzone książki z dzieciństwa". No cóż, póki co dzieci są już dorosłe, więc jakiś etap powrotu do książek z przeszłości mam już za sobą, teraz czekać mi pozostało na kolejny etap.
OdpowiedzUsuńU mnie chłopy jeszcze małe, ale też funduję sobie powroty w klasykę młodzieżową. I choć nie wszystkie są fajne, to jednak w większości jest miło. Ba, oprócz nostalgicznych lektur zacząłem testować też nowości dla nastolatków. O dziwo, z całkiem niezłym skutkiem :D
UsuńNo cóż mogę tylko podpisać się pod ZWL i momartą (wspólnota nietrawienia H.B.), bazylem, momartą i zakurzoną (wspólnota doświadczeń z utuczeniem w dzieciństwie). No i oczywiście - fajny blog(asek) i oczywiście ....
OdpowiedzUsuńMam taką teorię, że babcina troska o napchany kałdunek wnuków wynika z wojennej traumy. Mowa oczywiście o babciach przedwojennych, bo u tych współczesnych to nie wiem :)
UsuńPS. Nie fajny, tylko słitaśny :P
Jakoś z tego opisu przebija się do mojej świadomości najbardziej (pod płaszczykiem ironii narratorki) samotność, niezrozumienie i w sumie chyba nieszczęśliwe dzieciństwo małej dziewczynki. Ale może ja przewrażliwiona jestem. Pozdrawiam Bazylu.
OdpowiedzUsuńPS: Twój syn chyba zadowolony, bo w niedzielę Bartman pokazał całkiem niezłą formę :-)
Nie jesteś, bo gdzieś z tyłu głowy ma się podczas lektury wzgląd na to o czym piszesz. Niemniej jednak, skoro autorka postanowiła na wesoło, to czemu mam się nie pośmiać? :)
UsuńPS. Nie oglądał, bo był u koleżanek swych najlepszych i go wciągła zabawa :)
Pisałeś, że znajdziesz, i znalazłeś. :)
OdpowiedzUsuńMnie Hania wpadnięta do szamba po dziś dzień w oczach stoi.
Druga część też dobra, ale też tam smuteczki przebijają spod podszewki. Chcesz w papierku? Bo mam i się kurzy, wystawiłam na fincie, ale zainteresowania brak.
Trochę mi zeszło, ale jak widać Bazyl nierychliwy, ale słowa dotrzymujący. Za papier dziękuję, bo mam na tableciku. Właśnie zacząłem "Tornado ...", więc zobaczymy :)
UsuńTornada nie znam jeszcze, poczytam Twoją opinię :)
Usuń