Człowiek to jest durny zwierz. Przynajmniej sądząc po mnie. Całe dzieciństwo i połowa młodości upłynęły mi pod znakiem panicznego lęku przed ciemnością. Nocny powrót od kumpli, czy zwykłe wyjście do klo (tym bardziej, że przez ładnych parę lat korzystałem z wychodka na zewnątrz), po tym jak Helios zwalił się już swoją ognistą furmanką do Okeanosu, to był dla mnie wyczyn nie lada. Nie przeszkodziło mi to jednak ustawiać na półce nad łóżkiem kolejnych książek Mastertona czy Kinga. I teraz już nie wiem, czy chciałem klina klinem czy tylko po prostu karmiłem skłonność do makabry, jaką nosi w sobie chyba każdy z nas. Dziś sam jestem dziad..., znaczy, mam swoje lata i choć królestwo Nyks nie budzi już we mnie takiego przerażenia, to jednak gdzieś tam w środku ten lęk sprzed lat wciąż się czai. A pobudzony odpowiednim bodźcem wraca z całym dobrodziejstwem inwentarza, typu rozbiegane oczka czy podskakiwanie przy gośniejszych dźwiękach. I tym sposobem, po przydługim zagajeniu, dotarliśmy wreszcie do sedna tego wpisu, czyli “Pamiętam cię” autorstwa Yrsy, córki Sigur?a.
Już w momencie, w którym zorientowałem się, że część akcji będzie rozgrywać się w opuszczonym domu na islandzkim, odciętym od świata, pustkowiu, jakiś cieniutki głosik zaczął mnie błagać: “Bazyl, nie, NIE!, NIE!!!”, ale w swej przekorze zignorowałem dziada. Kiedy do pierwszego dołączył drugi, praktycznie niezwiązany z pierwszym wątek i jasnym stało się, że kluczowym jego elementem będzie zaginione dziecko, zacząłem się zastanawiać, czy jednak nie lepiej było posłuchać tego wewnętrznego ktosia. Kiedy skończyłem tę historię, wiedziałem już, że tak właśnie trzeba było zrobić. Słowem, “Pamiętam cię”, to kawał niezłego horroru.
Jest w tej książce to, czego w tego typu literaturze poszukiwałem jako nastolatek. Sprawne budowanie napięcia, poprzez stopniowe zwiększanie poczucia zagrożenia bohaterów. Wiecie, nie tasak, siekiera czy insza piła motorowa i rachu ciachu już po strachu, tylko takie podprowadzenie czytelnika, że w momencie, w którym czyta o skrzypiącej w podłodze desce, a sąsiadowi za ścianą upada chusteczka higieniczna, ma już pełne gacie. Yrsie udało się to znakomicie i choć moja garderoba ocalała, to jednak włażenie przed snem pod żoniną kołderkę i zamieranie tam w oczekiwaniu na dziwne hałasy stało się, przez te kilka dni lektury, rytuałem.
Zatem jeśli chcecie odwiedzić pewną opuszczoną osadę, gdzie diabeł mówi dobranoc i poznać jej mroczne tajemnice - zapraszam. Jeśli chcecie dowiedzieć się do czego zdolna jest rozgniewana dusza (dla sceptyków - astralna emanacja) - zapraszam. Ja, mimo że wiedziałem jakie będą konsekwencje z chorobliwą ciekawością rzucałem się na kolejne strony, by obserwować z jakim mistrzostwem autorka spinała dwie pozornie odległe sprawy. Klik, klik, klik. Wszystko wskakiwało na swoje miejsce i stawało się tak cudownie jasne. Polecam.
PS. Jedna uwaga. W domu mam kartkę z notatniczka zapisaną babolami redakcyjno/korektorskimi, więc jak kto ciekaw, to dopiszę w komentarzu.
Już w momencie, w którym zorientowałem się, że część akcji będzie rozgrywać się w opuszczonym domu na islandzkim, odciętym od świata, pustkowiu, jakiś cieniutki głosik zaczął mnie błagać: “Bazyl, nie, NIE!, NIE!!!”, ale w swej przekorze zignorowałem dziada. Kiedy do pierwszego dołączył drugi, praktycznie niezwiązany z pierwszym wątek i jasnym stało się, że kluczowym jego elementem będzie zaginione dziecko, zacząłem się zastanawiać, czy jednak nie lepiej było posłuchać tego wewnętrznego ktosia. Kiedy skończyłem tę historię, wiedziałem już, że tak właśnie trzeba było zrobić. Słowem, “Pamiętam cię”, to kawał niezłego horroru.
Jest w tej książce to, czego w tego typu literaturze poszukiwałem jako nastolatek. Sprawne budowanie napięcia, poprzez stopniowe zwiększanie poczucia zagrożenia bohaterów. Wiecie, nie tasak, siekiera czy insza piła motorowa i rachu ciachu już po strachu, tylko takie podprowadzenie czytelnika, że w momencie, w którym czyta o skrzypiącej w podłodze desce, a sąsiadowi za ścianą upada chusteczka higieniczna, ma już pełne gacie. Yrsie udało się to znakomicie i choć moja garderoba ocalała, to jednak włażenie przed snem pod żoniną kołderkę i zamieranie tam w oczekiwaniu na dziwne hałasy stało się, przez te kilka dni lektury, rytuałem.
Zatem jeśli chcecie odwiedzić pewną opuszczoną osadę, gdzie diabeł mówi dobranoc i poznać jej mroczne tajemnice - zapraszam. Jeśli chcecie dowiedzieć się do czego zdolna jest rozgniewana dusza (dla sceptyków - astralna emanacja) - zapraszam. Ja, mimo że wiedziałem jakie będą konsekwencje z chorobliwą ciekawością rzucałem się na kolejne strony, by obserwować z jakim mistrzostwem autorka spinała dwie pozornie odległe sprawy. Klik, klik, klik. Wszystko wskakiwało na swoje miejsce i stawało się tak cudownie jasne. Polecam.
PS. Jedna uwaga. W domu mam kartkę z notatniczka zapisaną babolami redakcyjno/korektorskimi, więc jak kto ciekaw, to dopiszę w komentarzu.
Żebyś wiedział jak ja się bałam ciemności!!! Zwłaszcza p tym jak w wieku 13 lat obejrzałam Koszmar z ul.Wiązów:)
OdpowiedzUsuńKsiążki Yrsy bardzo lubię,tej jeszcze nie miałam okazji czytać,ale na pewno to zrobię:)
Pozdrawiam:)
Ja po "Trzecim znaku", jakoś nie sięgnąłem po kolejne części cyklu, ale "Pamiętam ...", to inna bajka i jestem naprawdę usatysfakcjonowany lekturą. Jedyne co wg mnie łączy obie książki, to to o czym piszę w PSie :D
UsuńTrzeci znak jest chyba najsłabszą książką Yrsy. Nudził mnie i ledwo go skończyłam.
UsuńSkoro mówisz, że w kolejnych tomach się rozkręca, to być może jeszcze kiedyś nasze ścieżki się przetną :)
UsuńŻona, miejmy nadzieję, zadowolona z kołderkowych rytuałów? W kwestii horrorów do dziś pamiętam swojego pierwszego Mastertona, co to go, młody idiota, skończyłem czytać akurat o północy:P Masterton potem się zepsuł, ale wspomnienia pozostały:)
OdpowiedzUsuńA niekoniecznie, bo dwumetrowy drągal, który trzęsie się ze strachu, popiskuje, ściąga kołdrę i sen zakłóca, powodem do zadowolenia raczej nie jest :P A Mastertona kiedyś tonami, ale on raczej nie był mistrzem suspensu, tylko właśnie dość krwawych rozwiązań. Niemniej zrąb większości fabuł z tych przeczytanych książek Grahama pamiętam do dziś, więc ... Mnie najbardziej rozwaliło "Miasteczko Salem", po lekturze którego sypiałem kilka tygodni przy zasuniętych zasłonach, żeby nie zobaczyć czasem lewitującego chłopca za oknem. Brrrrr! :)
UsuńMoże Kitek myślał, ze Ty tak w uczciwych celach ściągasz i zakłócasz? Mam nadzieję, że nie wyprowadzałeś żony z błędu:PP Ja lubiłem Mastertona właśnie za solidną porcję krwi i flaków, na pamiątkę zostawiłem sobie trzy powieści, do których mam największy sentyment. A King w pewnym momencie zaczął kombinować. Ale trójca Lśnienie-Misery-Carrie jest wielka:D
UsuńKitek wiedział co czytam, bo lojalnie ostrzegłem, że mogę się w nocy zrywać z krzykiem na ustach i łkając żądać: "Przytul mnie, przytul!!". Zresztą oprócz "ż" to przerażenie z pożądaniem ma niewiele wspólnego :P
UsuńKtóre trzy, bom ciekaw? King rzeczywiście poszedł w pewnym momencie w jakieś dziwactwa, ale są wśród tych nowych pozycji rzeczy, które dobrze się czyta. Przynajmniej facet kombinuje, a nie wali spod sztancy :) A Kathy Bates łamiąca nogi Jamesowi Caanowi, to scena której się nie zapomina :D
No przecież wymieniłem: Lśnienie-Misery-Carrie, z naciskiem na Misery. A Kathy Bates rządzi, szczególnie w scenie łamania nóg:)
UsuńJa myślałem, że chodzi o trzy pozycje Mastertona, stąd pytanie. Swoją drogą Phantom Press wydał troszkę tych straszydeł w swojej serii Horror. Potem pałeczkę przejął bodajże Amber. Jak tak popatrzyłem na te listy, to 70% tych książek mam za sobą. Czyżby masochizm, biorąc pod uwagę to co pisałem wyżej :P
UsuńMastertona: Manitou-Zemsta Manitou-Tengu. Tengu jest skrajnie obrzydliwy i za to go uwielbiam:) Pierwszy z horrorami był chyba Amber, Phantom potem, ale poszedł głównie w Guya Smitha, a to kiepskie strasznie było.
UsuńA "Dżinna" z gwałcącym prześcieradłem sobie nie zostawiłeś? :P Z "Tengu" pamiętam jakąś scenę erotyczną, w której ważną rolę odrywała ściereczka zanurzona we wrzącej herbacie (auć!). Obrzydliwy zaś na maksa, to był "Rytuał". Co do pierwszeństwa pewności nie mam, być może że Amber (któremu chwała za pierwsze wydania Koontza). A Guy N. Smith, to ten od krabów - mutantów? :D
UsuńPS. Nie wiem, czy ja mam coś z kompem czy blogger szaleje, bo ten komentarz piszę po raz czwarty. Nawet dla pewności zapisałem w txt bo już nie mam siły na piąty raz :D
Prześcieradła się nie zapomina, ale poza tym książka była słaba. W obrzydliwościach seksualnych chyba najlepsi byli Podpalacze ludzi:)) Smith to ten od krabów, a jakże, grafoman jeden.
UsuńInternet szaleje, u mnie też problemy:(
Popatrz, pamiętam tę okładkę w płomieniach, a treści ni chuchu. Pewnie widziałem u kogoś i nie czytałem, bo "obrzydliwości seksualne" w pamięci nastolatka pewnie by się zapisały (vide prześcieradło i akcja z wrzątkiem :P ).
UsuńMistrzostwo mistrzostwem, ale nie lubię. A o dzieciach nie lubię po dwakroć.
OdpowiedzUsuńTeoretycznie to ja też nie lubię, ale jakiś pieruński diablik we mnie, wciska mi czasem takie rzeczy w łapki. No i potem, jak wieczorem trzeba wyrzucić śmieci, to jest problem :D
Usuńczytałam niedawno- świetna książka, dokładnie w takim klimacie, jaki lubię :)
OdpowiedzUsuńGdyby jeszcze nie te błędy, o których wspomniałem w PSie. Był moment, że zgrzyty nimi spowodowane zagłuszyły strach :P
UsuńJam baboli ciekawa!
OdpowiedzUsuńWieczorem zasiądę z karteczką i tabletem i przepiszę te zanotowane :)
UsuńKilka przykładów (SPOILER WARNING!!!:
Usuń- naleciałość z tłumaczenia "Ich romans trwał wiele lat, myślę.", zamiast zwykłego Myślę, że ich romans trwał wiele lat.
- zdania zakończone niespodziewanie kropką, np. "Ale gdy w ciemnościach nie zobaczyła nikogo." i koniec :)
- stylistyczne "Jej kolor był wstrętny i choć nie wiedziała dlaczego, to na pewno nie chodziło o brud, lecz coś innego, gorszego. Czego - nie miała pojęcia."
Do tego jeszcze wpadka, nie wiem czy autorska czy nie, z rozładowaną na amen komórką, którą w pewnym momencie dało się robić zdjęcia :D
Czy tłumczył Jacek Godek? Ogarnia mnie rozpacz jak czytam o tych wpadkach, bo pan Godek wydaje się byc jedynym tłumaczem z islandzkiego, i do tego niestety na to wychodzi niezbyt dobrym:(
UsuńA wiesz, że nie wiem. W każdym razie przypomniało mi się, że w tłumaczeniu użyto w jednym miejscu archaicznego zwrotu "zacząć od pieca" i aż się musiałem z ZWL konsultować co to, u kaduka, znaczy, bo pierwszy raz miałem do czynienia :) Z pozycji czytelnika rzecz ujmując - przekład mnie nie porwał :(
UsuńTeż nie znałam..
UsuńNie dotknę kijem nawet.
OdpowiedzUsuńNigdy nie mów nigdy :)
UsuńOj tam oj tam. Horror to jest coś, co mi KOMPLETNIE nie leży, kiedyś się trafiło parę sztuk, ale teraz to mnie odrzuca i już.
UsuńW Niemczech tę książkę sprzedawano jako normalny kryminał. Skuszona, zaczęłam czytać, spodziewając się realistycznego rozwiązania tych zapętlonych do niemożliwości węzłów i już chciałam stawiać pomniki autorce, że znalazła wyjaśnienie dla niemożliwego. Możesz sobie wyobrazić moje bezdenne oburzenie, kiedy się okazało... no, to co się okazało. Lipa! Potem się dopiero dowiedziałam, że to tak miało być, bo to horror.
OdpowiedzUsuńPocieszam się tylko, że nie czytając wersję niemiecką uniknęłam baboli (choć może to właśnie byłoby niezłą rozrywką). Jeśli jeszcze jakieś masz, to ja chętnie, zawsze!;-)