Czy człowiek, który w okresie podstawówki mógł się poszczycić samymi “czerwonymi paskami” na koniec każdego (no dobra, jednego nie, bo brakło odpowiednich druków) roku, a potem poszedł do liceum i dzięki fizyce poznał gorzki smak oceny dopuszczającej, może ją, znaczy fizykę, lubić? Czy młodzieniec, który dzięki niej (dodajmy gwoli prawdy, że nie tylko), zawalił drugi semestr studiów technicznych i został z nich relegowany, może żywić do fizy jakieś cieplejsze uczucia? W życiu! A może gdyby chodził do klasy z Pietruchem i mógł brać udział w lekcjach, podczas których dzielny Fizyk i niesforny diabeł Belzebub Rączka zwany potocznie Belem, eksperymentując (belfer) i łamiąc prawa fizyki (bies), próbują przybliżyć jej (fizyki) zasady młodym ludziom, wszystko potoczyłoby się inaczej i pisałby tu magister inżynier? Może. Faktem jest, że dobrze się stało, że nie wiedziałem, iż przypadkiem wypatrzona w ciemnym kąciku książka wybitnego tandemu Osiecka (tekst) i Butenko (obraz), traktuje o znienawidzonej dziedzinie nauki, bo kijem bym nie ruszył. A tak, miałem z lektury i oglądania rycin ją ilustrujących kupę uciechy. Ba! Poważnie myślę, czy by czasem nie sięgnąć po jakąś “Fizykę dla oporrnych”, bo ponoć na naukę nigdy nie jest za późno. Ale ja tu gadu, gadu, o sobie, a miało być o książce.
Dzięki Naszej Księgarni kraj, ze szczególnym uwzględnieniem rodziców, mógł przypomnieć sobie, że twórczość dla dzieci i młodzieży zajmowała sporo miejsca w ogólnym dorobku poetessy. Ja zaś, dzięki przypadkowemu rzutowi oka na okładkę “Wzoru na diabelski ogon”, który to rzut zakończył się zabraniem książki do domu i szybkim pochłonięciem, mogłem się przekonać, że Osiecka w tej wersji jest jak najbardziej “zjadliwa”. Do tego stopnia, że przywiozę sobie z biblio ten nowy zbiorek.
Dzięki Naszej Księgarni kraj, ze szczególnym uwzględnieniem rodziców, mógł przypomnieć sobie, że twórczość dla dzieci i młodzieży zajmowała sporo miejsca w ogólnym dorobku poetessy. Ja zaś, dzięki przypadkowemu rzutowi oka na okładkę “Wzoru na diabelski ogon”, który to rzut zakończył się zabraniem książki do domu i szybkim pochłonięciem, mogłem się przekonać, że Osiecka w tej wersji jest jak najbardziej “zjadliwa”. Do tego stopnia, że przywiozę sobie z biblio ten nowy zbiorek.
“Wzór …” to, pełna absurdalnych wstawek, szkolna historia, dla której tło stanowią lekcje fizyki. Nuda, powiecie i mielibyście rację, gdyby nie fakt, że podczas jednego z przeprowadzanych eksperymentów, fizyk chcąc pokazać dzieciakom naturę gazu i próbując uzyskać w naczyniu z cieczą jego bąbelki, zamiast nich wydmuchuje przez przypadek wspomnianego na wstępie czarta. Od tej chwili wszystko jest możliwe. Ciecz powinna się odkształcać po wylaniu z naczynia? Być może, ale z Belem równie dobrze może siedzieć na tegoż naczynia brzegu, a nawet można nią grać w gałę (jako że przedtem wlano ją do okrągłego akwarium). Znacie siłę tarcia? Fajna rzecz, szczególnie jak pan dyabeł postanowi ją usunąć i zafundować klasie wycieczkę do Wieliczki, że tak powiem, jednym ślizgiem. Na piętach. A to tylko dwie z wielu przygód jakie spotkają naszego narratora, Pietrucha i jego towarzyszy ze szkolnej ławy.
Osiecka nie byłaby sobą, gdyby we “Wzorze …” nie znalazły się wstawki na temat stosunków damsko męskich. I tak do klasowych perypetii dołącza wątek romansowy, którego ofiarami są gapowaty Fizyk i szkolna sekretarka zwana, nie bez kozery zresztą, Dziunią. Należy jednak ten wtręt autorce wybaczyć, bo opis krótkiego, acz burzliwego, związku, jest równie zabawny jak szkolna reszta.
No dobrze, dałem do zrozumienia, że tekst jest jak najbardziej OK. Wyobraźnia, humor - słowem, rewelacja! Ale te same walory można przypisać graficznej stronie “Wzoru …”, za którą odpowiada nie kto inny jak mistrz Butenko. Pseudonaukowe ryciny, zdobiące każdy rozdział, doskonale dopełniające sobą to, co autorka miała na myśli. Kosmicznie oznaczone w opisach, złożone zarówno z totalnie butenkowej kreski, jak i elementów, których nigdy bym z tym ilustratorem nie powiązał. Do tego diabelski ogon zdobiący każdą stronę. Żałuję, że nie mam fachowej wiedzy o typografii, by móc profesjonalnie rzecz opisać, ale i tak uważam, że lepiej wziąć do rąk i po prostu obejrzeć.
Zusammen do kupy - perełka! Ale winieniem też jestem ostrzeżenie. Jak wiadomo poczucie humoru na pstrym koniu jeździ i jak mnie podeszło, tak kogoś może wierzgnąć, więc jakby co, nie bić!
Chwilunia, jaki Wy, Bazylu, mieliście dopuszczający, co? Odmładzacie się, za naszych czasów to nie powiem, jak się ten stopień nazywał:PP A Osiecką mnie zaskoczyłeś, wiem, że różne rzeczy pisała, ale że dla dzieci i na dodatek zabawne - to nowość:)
OdpowiedzUsuńNo jak się nazywał, bo kombinuję i nie wiem? Ja tam miałam z fizyki w drugiej klasie liceum, w pierwszym semestrze ocenę pod nazwą "mierny" - to to samo? Swoją drogą, wydaje mi się, że "dopuszczający" to z zachowania był.
UsuńA Osiecką (zwłaszcza w zestawie z Butenko) jestem tak samo mocno zaskoczona. Wstręt do fizyki mi już minął, to może warto byłoby?
U nas się subtelnie mawiało "mizerny":)
UsuńDopuszczający zastąpił mierny, bo mierny miał zbyt negatywny wydźwięk i dziecięta mogły kompleksów się nabawić. Oba oznaczają 2 w sześciostopniowej skali ocen. Za moich licealnych czasów 2 to niedostateczny był... :)
UsuńFaktycznie, traumatyczne przeżycie to było (zwłaszcza, że wcześniej miałam jak Bazyl)! Muszę zastanowić się nad szybkim stworzeniem zgrabnego pozwu przeciwko Państwu Polskiemu o zadośćuczynienie za krzywdy moralne wyrządzone mi przez posługiwanie się tak brutalną nazwą oceny!:P (a określenie "mizerny" nader adekwatne do stanu mojej ówczesnej wiedzy z zakresu fizyki:PP)
Usuń@ZWL Nie chciałem straszyć młodzieży ówczesną nomenklaturą. Zresztą "mierny" nawet lepiej pasuje do dramatycznego wstępu, ale już nie będę mieszał. Najlepsza byłaby "dwója", ale znów czepiliby się ci, dla których "dwója", to była "pała", a "jedynka" to był ząb z przodu :P PS. A nie mówiłem, że będzie ciekawie :)
Usuń@momarta Tej fizyki we "Wzorze ..." co prawda trochę jest, ale jak już, to podana z jajem. Ba, są nawet formułki twierdzeń, ale zupełnie nie rażą, a nawet, śmiem twierdzić, mogą ostać się w głowie czytającego. Od czytelnika wymagana jest za to umiejętność przymykania oka, bo jak ktoś to weźmie zbyt dosłownie, to może być kłopot :) I łączę się w traumatycznych przeżyciach.
@Aine Dzięki za sprecyzowanie. Mierny dorwał mnie w drugiej LO, ale kompleksów się nie nabawiłem. Na tym etapie życia byłem raczej wyznawcą filozofii: "Ale z miernym się zdaje? Tak? Aaa, to OK." :P
A wiesz, ile ja się tej książki naszukałem?! Czytałem ją w latach 80-tych, w podstawówce i potem zniknęła, nawet nie wiem, z jakiej biblioteki ja miałem!
OdpowiedzUsuńA dla mnie to było pierwsze czytanie. Podchodziłem więc bez oczekiwań i naprawdę mile zostałem zaskoczony. Do tego stopnia, że już sprawdziłem w katalogu WBP czy mają ten zbiór NK i mam zamiar przywlec go do domu, a nawet, być może, zaprezentować dziatwie :)
UsuńBa, dla mnie to było w ogóle pierwsze świadome spotkanie z Osiecką - jeszcze wiele lat potem nie długo nie mogłem uwierzyć, że autorka tej książki i TA Osiecka to ta sama osoba! Czasami miałem nawet wątpliwości, czy poprawnie zapamiętałem nazwisko autorki "Wzoru...".
UsuńNo proszę, niektórzy mieli przeboje z fizyką, a ja miałam z chemią. No nie chciała wejść do właściwej przegródki, więc trzeba było się prześlizgnąć. Udało się, za to w liceum prawie poległam na mojej ukochanej historii (ale to nie moja wina, to ta goopia historyczka była beznadziejna ;)). W przyszłym roku moja córa zacznie zgłębiać tajniki fizyki i chemii, zobaczymy, jak jej pójdzie - w razie czego poszukam i podsunę jej powyższą książeczkę. ;)
OdpowiedzUsuńTyle tylko, że to raczej nie jest ani podręcznik, ani nawet książka popularnonaukowa. Ale może akurat takie niepoważne podejście do tematu zachęci do sięgnięcia po podręczniki. Kto wie? Ja myślę zacząć od czegoś na, jak mi się zdaje, moim poziomie wiedzy fizycznej :D
UsuńDo Hawkinga się przymierzam, bo jedną książkę posiadam, ale nieśmiałość mnie ogarnia, czy pojmę. ;) Chociaż mąż, też laik w tej dziedzinie, bardzo zachwalał "Krótką historię czasu", więc może...
Usuńjestem zaskoczona, do tej pory Osiecką znałam tylko jako autorkę piosenek i litów, a t proszę, mam nadzieje, że będę miała okazję przecztać
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Takie starocie można znaleźć albo metodą bibliotecznego/antykwarycznego nagrzebywania, albo na Alle :) Warto, nie tylko ze względu na treść, ale i żeby zobaczyć że dawniej też fajnie wydawano książki dla młodzieży. No i ja do pana Butenki mam słabość :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzemu zniknął Twój nader interesujący link? :(
UsuńOjej! Wczoraj majstrował przy moim kompie małoletni bratanek, pewnikiem on zrobił cioci psikusa. Na tortury smarkacza wezmę. ;)
UsuńNo więc powtórzę, że świetną (ponoć, bo w dziecięctwie jej nie czytałam) starowinkę upolowałam na Allegro - "Stacja Nigdy w życiu" Joanny Kulmowej. Są w niej cudne ilustracje Butenki. :)
Tutaj można kilka z nich obejrzeć: http://www.jerzysosnowski.pl/?p=518
Pozdrawiam serdecznie. :)
Staroć to jest tu - http://mcagnes.blogspot.com/2011/08/zajmujaca-fizyka-jakub-perelman.html
OdpowiedzUsuńNie licytujmy się na roczniki :P Zresztą Perelman to jednak podręcznik, a książka Osieckiej traktuje fizykę jako pretekst do opowiedzenia zupełnie innej historii :)
OdpowiedzUsuńPS. Jak znajdę chwilę, to postaram się skrobnąć o jeszcze jednym starociu. Tym razem matematycznym :)
Brzmi świetnie, poszukam w bibliotece :-))) A zwłaszcza, że od tygodnia mam codziennie sny o szkole, ciekawe czemu.
OdpowiedzUsuńJak już pisałem wyżej, byłem naprawdę miło zaskoczony. Czekam na wrażenia jakby co :)
Usuń