Ziemia A.D. 2013. Przeludniona, nękana wojnami, głodem, suszą, ze zdewastowanym środowiskiem i z taką wielością zagrożeń, że życie na niej coraz bardziej przypomina grę w rosyjską ruletkę. A gdyby tak można było mieć całą Ziemię dla siebie, no dobra, dla swojej rodziny i psa Fafika. Taką nówkę sztukę z nietkniętymi zasobami, dziewiczą, porośniętą pradawną puszczą (lub pokrytą lodowcem), ale równocześnie pozbawioną zdobyczy cywilizacji. I to wszystko nie dzięki kolosalnie wielkiej machinie, która robi “ping” i świeci milionem lampeczek, i do której dostęp mają wyłącznie członkowie tajnych instytucji rządowych, i Will Smith z panem Jonesem, ale dzięki pudełeczku zawierającemu kilka układów scalonych i ziemniaka jako źródło zasilania! A to pudełeczko każdy może (a nawet musi, jeśli rzecz ma działać), zmontować sobie w garażowym warsztaciku, ściągając schemat z netu. A potem pstryk! i zaczynamy sobie zwiedzać tytułową Długą Ziemię, czyli tak naprawdę nie wiadomo jak wielką liczbę alternatywnych Ziem, oddalonych od tej właściwej o jedno, sto czy milion pstryknięć. A jak jeszcze jesteś naturalnie “kroczącym” jak główny bohater, Joshua Valiente i gadżecik do niczego ci nie potrzebny, to już tylko spakować sprany harcerski plecak i hajda, szukać Ziemi idealnej albo też, jak w książce, wsiąść w wypasionego Zeppelina i w towarzystwie sztucznej inteligencji udać się odkrywać co czyha tam, gdzie stopa ludzka jeszcze nie postała.
Świetny pomysł na fabułę, zasadzający się na egalitaryzmie (choć nie totalnym, co pozwala autorom zamącić) podróży do nowych światów i dynamiczny oraz kryjący w sobie tajemnicę początek wydawały się zadawać kłam temu co u siebie o książce pisał ZwL. Ale ze smutkiem przyznać muszę mu rację. Świetnie się zaczynało, ale w pewnym momencie lektura zaczyna być równie dłuuuuuga jak i Ziemia, o której opowiada. I na nic zda się wyszczekana i czasami mocno wkurzająca swym egocentryzmem, bądź błyskająca perełką pratchetowego humoru AI, w postaci Lobsanga, bo lepszym jest jednak Marvin od Adamsa. Na nic wielość światów, skoro brak skupienia na kilku z nich i na metamorfozach, które tam zachodzą, sprawia że cała jazda bez trzymanki przez te wszystkie Ziemie przypomina mi jeden z fragmentów “Wojny domowej”. Ten, w którym Jacek Fedorowicz jest przewodnikiem po zimowej Warszawie i opowiada o niej stłoczonym w “ogórku” wycieczkowiczom. Jak czytelnik nie zna, to niech czytelnik zapozna się z materiałem filmowym, czyli 10 odcinkiem rzeczonego serialu. Zrozumie wtedy, że podczas lektury czułem się jak jeden z pasażerów tego niezwykłego wehikułu.
Zgadzam się z opinią, że książkę czyta się dobrze, ale po ostatniej kropce czytelnik pozostaje z uczuciem, które dręczy pewnie nuworysza podczas pierwszego bankietu, czyli: koreczki na zakąskę były, ale gdzie jest prawdziwa wyżera? Spekuluje się, że być może “Długa Ziemia” wyewoluuje w cykl. I teraz nie wiem, czy życzyć sobie, czy nie życzyć. Bo z jednej strony chciałbym zobaczyć jak ludzkość poradzi sobie z otrzymanym znienacka giftem, z drugiej obawiam się, że przy drugim milionie Ziem migających pod kilem powietrznego statku, mógłbym po prostu zasnąć.
Świetny pomysł na fabułę, zasadzający się na egalitaryzmie (choć nie totalnym, co pozwala autorom zamącić) podróży do nowych światów i dynamiczny oraz kryjący w sobie tajemnicę początek wydawały się zadawać kłam temu co u siebie o książce pisał ZwL. Ale ze smutkiem przyznać muszę mu rację. Świetnie się zaczynało, ale w pewnym momencie lektura zaczyna być równie dłuuuuuga jak i Ziemia, o której opowiada. I na nic zda się wyszczekana i czasami mocno wkurzająca swym egocentryzmem, bądź błyskająca perełką pratchetowego humoru AI, w postaci Lobsanga, bo lepszym jest jednak Marvin od Adamsa. Na nic wielość światów, skoro brak skupienia na kilku z nich i na metamorfozach, które tam zachodzą, sprawia że cała jazda bez trzymanki przez te wszystkie Ziemie przypomina mi jeden z fragmentów “Wojny domowej”. Ten, w którym Jacek Fedorowicz jest przewodnikiem po zimowej Warszawie i opowiada o niej stłoczonym w “ogórku” wycieczkowiczom. Jak czytelnik nie zna, to niech czytelnik zapozna się z materiałem filmowym, czyli 10 odcinkiem rzeczonego serialu. Zrozumie wtedy, że podczas lektury czułem się jak jeden z pasażerów tego niezwykłego wehikułu.
Zgadzam się z opinią, że książkę czyta się dobrze, ale po ostatniej kropce czytelnik pozostaje z uczuciem, które dręczy pewnie nuworysza podczas pierwszego bankietu, czyli: koreczki na zakąskę były, ale gdzie jest prawdziwa wyżera? Spekuluje się, że być może “Długa Ziemia” wyewoluuje w cykl. I teraz nie wiem, czy życzyć sobie, czy nie życzyć. Bo z jednej strony chciałbym zobaczyć jak ludzkość poradzi sobie z otrzymanym znienacka giftem, z drugiej obawiam się, że przy drugim milionie Ziem migających pod kilem powietrznego statku, mógłbym po prostu zasnąć.
Wygląda na to, że mamy dzisiaj dzień Patchetta.;)
OdpowiedzUsuńMoże się w końcu skusisz na jakiegoś, tak kontrolnie :P
UsuńA, jakoś tak, bez umawiania :) Mój biblioteczny egzemplarz zalega na półce, a może ktoś by chciał poczytać, to napisałem kilka słów :)
UsuńWobec takiej promocji Pratchetta nie mam innego wyjścia jak ulec.;)
UsuńTylko potem nie zwalaj na nas :D
UsuńNie się spekuluje o cyklu, ale już się drugi tom ukazał w lengłydżu: http://www.tor.com/blogs/2013/06/book-review-the-long-war-terry-pratchett-stephen-baxter i może da się poprawić opinię o Długiej Ziemi. Autorzy zagranicznych recenzji twierdzą jednak, że należy się skupić na podróży, a nie na celu, co nie wróży najlepiej. Znowu podróż przez dwa miliony światów bez przystanku?
OdpowiedzUsuńZ racji nieznajomości języków obserwuję jedynie lokalny rynek wydawniczy (ok, ok, jeśli chodzi o trzeci tom Scotta Lyncha, to i zagraniczny, ale to tylko dlatego, że mam ochotę gościa udusić) i mi umkło. Jeśli formuła zostanie zachowana, to ja wysiadam po pierwszych stu światach i to z objawami :P
UsuńJa się dowiedziałem o drugim tomie już po skopaniu pierwszego, a widzę po streszczeniu, że jednak zostaną w drugim wykorzystane różne osoby wprowadzone w pierwszym.
UsuńI bardzo dobrze, tym bardziej, że wątek młodego Greena i ludzi podzielających jego złość na "kroczących" ładnie nabrzmiał i aż prosił się o rozwinięcie, a nie tylko marne kabum! No i romansik chyba się boczkiem wkradnie, żeby każdy target miał coś dla siebie. No nic, zobaczymy, bo jak nic zaryzykuję lekturę :)
UsuńJa też zaryzykuję, w końcu od czegoś się ma ulubionych autorów, nawet jak im czasem forma spada.
UsuńJa tam nie chcę cyklu. Nie wiadomo na ile PTerrego starczy, chcę o Dysku.
OdpowiedzUsuńA ja tam chętnie widzę PT na innych niż świat Dysku poletkach. Tylko dlaczego zawsze po lekturze tych "poletek" wzdycham: "Dobre, ale to nie to co DW." :P
Usuńhttp://mcagnes.blogspot.com/2013/06/duga-ziemia-terry-pratchett-stephen.html
OdpowiedzUsuńCzyli się z Bazylem zgadzam.
A tom drugi może przejść koło mnie, ominę wzrokiem, nie chcę, musiałabym sobie przypominać pierwszy.
Taki już los czytelnika, który na własne życzenie rozpoczyna taniec z niedokończonym jeszcze cyklem :( Ja tam nie przypominam sobie. Czytam następny i po jakimś czasie coś tam z zakamarków pamięci wypływa. Tak mam z Martinem i działa :)
UsuńNo...ja uwielbiam cytaty z Pratchetta, samych książek jakoś strawić nie mogę :/ A teraz dołożyłeś mi kropelkę do kielicha niechęci. Nie wiem...może zaczęłam od złej książki?
OdpowiedzUsuńA od jakiej zaczęłaś? Ja w sumie fanem Pratchetta nie jestem, bo jakbym był, to już bym wyczytał kitkową półkę, a tylko nieśpiesznie podczytuję. Ale lubię. Natomiast nikogo do polubienia zachęcać nie będę, bo zarówno humor jak i specyfika ŚD są takie, że wszystko zależy od osobniczego podejścia :D
Usuń