Ja wiem, że wybieranie książki na podstawie okładki jest passé, ale jeśli chodzi o pozycje literatury dziecięcej uwielbiam się posługiwać tym wielce nieprofesjonalnym sposobem. Tak, tak. Powinno się latać po specjalistycznych portalach i spijać recenzyjny miód z piór fachowców, wyrabiając sobie zdanie o książce nim poda się ją, najczęściej własną paszczą, nieopierzonemu czytelnikowi (nawiązania ornitologiczne niezamierzone). No cóż, dopiszmy tę moją nieodpowiedzialność do listy wad Ojca Same Zuo i przyjmijmy do wiadomości, że zdobiący oprawę pan z muszką i w kraciastym pulowerze oraz wilgotnonosy jamnik, obaj z kinolami przy podłodze, wydali mi się wystarczająco dobrym powodem, by przeczytać chłopakom “Pana Jaromira na tropie klejnotów”, kryminał dla dzieci autorstwa Heinza Janischa z, co już wiecie, wielce mi się podobającymi, ilustracjami pani Ute Krause.
Pierwszym zaskoczeniem, które mnie spotkało podczas lektury był fakt, że to nie dystyngowany staruszek o arystokratycznej aparycji jest panem Jaromirem. To, pełne godności, miano, nosił z dumą drugi, choć wcale niemniej ważny, bohater książki, pies. Pies niezwykły, błyskotliwy, spostrzegawczy, oczytany, ba, uczący się angielskiego, słowem pełen talentów i pewnie dlatego wybrany przez lorda Hubera, spośród mnogości kandydatów, na stanowisko asystenta emerytowanego detektywa. Trzeba przyznać, że lord miał nosa (i nie mam tu na myśli jego sporych rozmiarów) i wybór ten zaprocentował już przy pierwszej rozwiązywanej wspólnie sprawie. Sprawie kradzieży tytułowych klejnotów dokonanej w kurorcie Bad Grünberg, gdzie przenoszą się nasi bohaterowie i gdzie toczy się większość akcji.
Kryminał dla dzieci w klasycznej formule? A czemuż by nie! Pierwsza część przygód lorda i pana Jaromira jest skonstruowana według wszelkich prawideł gatunku. Jest zagadka, jest wielki budynek, jest grupa podejrzanych i są też: niezwykle inteligentny śledczy wraz z nieustępującym mu w dedukcji i świetnie go uzupełniającym, pomocnikiem. Ba, jest nawet scena końcowa, w której dzięki elokwencji detektywa okazuje się co i jak. A żeby nie było zbyt drętwo, to lord Huber jest miłośnikiem nowoczesnych gadżetów, a jednym z podejrzanych wynalazca, który skonstruował model UFO.
Pisałem o pierwszym zaskoczeniu, pora wyjawić drugie. Okazuje się, że autor nie poszedł na łatwiznę podrzucając małoletniemu czytelnikowi tropy wielkości brontozaura i całą zagadkę skonstruował tak, że nawet ja, mający na koncie niejeden kryminał, praktycznie do końca nie wiedziałem kto buchnął świecidełka. Ba, kryminalna afera wciągnęła mnie bardziej niż chłopaków, którzy ze zdziwieniem obserwowali gorączkowo pokrzykującego: “Myjcie się szybciej!”, ojca i widząc moje podekscytowanie godzili się na dłuższe niż zwykle seanse czytelnicze.
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy, bo przygody pana Jaromira to książka po prostu dobra. Ba, nawet wyznający zasadę, że pozycja bez treści pedagogicznych, to zła lektura dla dzieci, nie mogą sarkać. Główni bohaterowie, to chodzące ucieleśnienie wszelkich podręczników savoir-vivre’u. I nie jest to drążniące ę i ą, ale wzajemny szacunek i bon ton. Jakby tego było mało, główny bohater propaguje naukę języka obcego, co jakiś czas wtrącając angielskie słówka i zwroty. Nie za to jednak chciałbym uścisnąć dło..., to znaczy łapę, panu Jaromirowi, ale za to, że fajny z niego goś..., o przepraszam, pies. Polecam!
Pierwszym zaskoczeniem, które mnie spotkało podczas lektury był fakt, że to nie dystyngowany staruszek o arystokratycznej aparycji jest panem Jaromirem. To, pełne godności, miano, nosił z dumą drugi, choć wcale niemniej ważny, bohater książki, pies. Pies niezwykły, błyskotliwy, spostrzegawczy, oczytany, ba, uczący się angielskiego, słowem pełen talentów i pewnie dlatego wybrany przez lorda Hubera, spośród mnogości kandydatów, na stanowisko asystenta emerytowanego detektywa. Trzeba przyznać, że lord miał nosa (i nie mam tu na myśli jego sporych rozmiarów) i wybór ten zaprocentował już przy pierwszej rozwiązywanej wspólnie sprawie. Sprawie kradzieży tytułowych klejnotów dokonanej w kurorcie Bad Grünberg, gdzie przenoszą się nasi bohaterowie i gdzie toczy się większość akcji.
Kryminał dla dzieci w klasycznej formule? A czemuż by nie! Pierwsza część przygód lorda i pana Jaromira jest skonstruowana według wszelkich prawideł gatunku. Jest zagadka, jest wielki budynek, jest grupa podejrzanych i są też: niezwykle inteligentny śledczy wraz z nieustępującym mu w dedukcji i świetnie go uzupełniającym, pomocnikiem. Ba, jest nawet scena końcowa, w której dzięki elokwencji detektywa okazuje się co i jak. A żeby nie było zbyt drętwo, to lord Huber jest miłośnikiem nowoczesnych gadżetów, a jednym z podejrzanych wynalazca, który skonstruował model UFO.
Pisałem o pierwszym zaskoczeniu, pora wyjawić drugie. Okazuje się, że autor nie poszedł na łatwiznę podrzucając małoletniemu czytelnikowi tropy wielkości brontozaura i całą zagadkę skonstruował tak, że nawet ja, mający na koncie niejeden kryminał, praktycznie do końca nie wiedziałem kto buchnął świecidełka. Ba, kryminalna afera wciągnęła mnie bardziej niż chłopaków, którzy ze zdziwieniem obserwowali gorączkowo pokrzykującego: “Myjcie się szybciej!”, ojca i widząc moje podekscytowanie godzili się na dłuższe niż zwykle seanse czytelnicze.
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy, bo przygody pana Jaromira to książka po prostu dobra. Ba, nawet wyznający zasadę, że pozycja bez treści pedagogicznych, to zła lektura dla dzieci, nie mogą sarkać. Główni bohaterowie, to chodzące ucieleśnienie wszelkich podręczników savoir-vivre’u. I nie jest to drążniące ę i ą, ale wzajemny szacunek i bon ton. Jakby tego było mało, główny bohater propaguje naukę języka obcego, co jakiś czas wtrącając angielskie słówka i zwroty. Nie za to jednak chciałbym uścisnąć dło..., to znaczy łapę, panu Jaromirowi, ale za to, że fajny z niego goś..., o przepraszam, pies. Polecam!
Ech, też bym poczytał, ale Starsza znowu się zafiksowała na kilku tytułach, czyta w kółko, i nic nowego się nie przebije:(
OdpowiedzUsuńBo Ty już masz świadomego czytelnika w domu, a moi dają sobie jeszcze wtykać różne rzeczy. Korzystam póki mogę, a z zapału Starszego do samodzielnego czytania wnioskuję, że jeszcze dość długo będę mógł :)
UsuńWolałbym, żeby świadomy czytelnik trochę chociaż zwracał uwagę na polecenia rodziców. A nie Lasse i Maja w kółko :(
UsuńJak Lasse i Maja, to jest ok. Pograj na ambicji i rzuć hasełko, że Jaromir to level up w kryminalnej praktyce czytelniczej. Potem podbijaj bębenek, np. samemu zaczynając i, będąc widzianym przy lekturze, mrucząc znacząco: "No, no!" i "Kto by pomyślał". Możesz też po prostu powiedzieć, że Bazyl powiedział, że fajne. Kto wie :P
UsuńLasse i Maja to nudziarstwo, w każdym razie dla dorosłego. Ha, co do innych sposobów, to jakbyś mnie widział w biblio, chichoczącego nad wybraną książką i wydającego odgłosy uznania :D Co do autorytetu Bazyla, to pewnie byłby większy, gdyby dziecko znało Wuja Samo Zuo, ale mogę spróbować :P
UsuńAutorytet i Bazyl? No proszę Cię. Ale spróbuj :)
UsuńPowiem: "Przyjdzie Bazyl i cię zje, buahahahaha" :P Może zadziała:)
UsuńTo na pewno dużo lepszy pomysł niż ten z autorytetem :D
UsuńTylko podrzuć mi jakieś swoje zdjęcie ze straszną miną :P
UsuńInnych nie mam :D
UsuńEe, nie gadaj, widziałem tu takie w stylu szczęśliwy tatuś przygnieciony swoimi skarbami :D
UsuńPozowane, się nie liczy. Choć i tu można ujrzeć cechy charakterystyczne, krew w dzieciach mrożące, jak choćby zmrużone złośliwie oczka i podwójny podbródek :P
UsuńWgląda bardzo fajnie. Trzeba będzie poznać się z panem Jaromirem i lordem Huberem. :)
OdpowiedzUsuńMnie też zdarza się podejmować decyzję o kupnie/pożyczeniu książki na podstawie okładki, choć oczywiście nie jest to jedyne kryterium ;)
Widzę, że czytacie Człowieka z blizną - i jak pierwsze wrażenia - lektora i słuchaczy? :)
Mam nadzieję, że nie masz wśród dobrych znajomych, Huberta? Co ja się musiałem natrudzić, żeby podczas głośnego czytania wyhamować przed każdym "r" :D Ale to chyba jedyna wada jaką zauważyłem. I jeszcze raz podkreślę, że jeżeli chodzi o stopień skomplikowania zagadki, to Jaromir stoi oczko wyżej od przywołanych tu Lassego i Mai. Pytałem wczoraj Starszego, czy udało mu się zgadnąć przed końcem i stwierdził, że nie. Ja miałem pomysł, ale okazał się nie do końca trafny. Słowem, kryminał bez żadnej podpuchy :)
Usuń"Człowiek z blizną" nie trafił w dobry czas i nie stanowił zbyt dobrej alternatywy dla ganiania za piłką, ale wchłaniał się całkiem, całkiem. Szczegóły, jak mi mózg ostygnie :P
Nie mam w zasadzie Hubertów wokół, więc Huber powinien wymawiać się gładko :D
UsuńA u nas nie chwyciło u prawie 6latka. Po dwóch rozdziałach odmówił, że się gubi, że nie wie, kto pies, a kto pan, o co cho... Ja przyznam się nie płaczę, bo miłośniczką gatunku nie jestem nawet w wersji dziecięcej. Zobaczymy za rok.
UsuńBartek stwierdził, że mu się podobało, a Szymek odpytywany na okoliczność fabuły radził sobie w jej meandrach zadziwiająco dobrze. I choć po przedawkowaniu, lat parę ładnych temu, Christie, od klasycznego kryminału trzymałem się raczej z daleka, to po Jaromirze, przyznaję, chętnie bym coś, tym razem "dorosłego", skubnął :)
UsuńU nas Starszy wchłonął samodzielnie w dwa wieczory, z wypiekami na licach, a Matka do tej pory nie znalazła czasu, by przeczytać sama. Ot, minusy nadmiernego czytelniczego rozwinięcia u młodzieży (zastanówcie się, koledzy i koleżanki, czy na pewno tego chcecie, bo ja zaczynam mieć wątpliwości)!
OdpowiedzUsuńW każdym razie, tłumaczka twierdzi że warto, bo byle czego nie tłumaczy, a Twój post tylko potwierdza prawdziwość jej słów, wobec czego obiecuję się zmobilizować!:)
Powiem tak, ja mam model skrzywiony w drugą stronę, więc albo się wymieńmy dziećmi albo doświadczeniami :P A tak serio, serio, to wolałbym chyba opcję samodzielnego czytacza. Mógłbym wtedy skupić się na czytaniu Młodszemu i nie musiałbym czekać w nieskończoność, na niektóre zakończenia :)
UsuńWczoraj spędziłam wieczór z lordem Huberem i panem Jaromirem. Rewelacja! Bardzo podobała mi się pozorna powaga, te leciutko ironiczne fragmenty są cudne, na przykład reakcja pana Jaromira na widok ekscentrycznej piżamy detektywa. :D No i ilustracje, na przykład pan Jaromir wstydliwie odwracający wzrok od wpatrującej się w niego oskarżycielsko pudliczki. :)
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki!
Kindersztuba (lubię to słowo), dystynkcja, maniery, a równocześnie brak sztywniactwa i ponuractwa. Nie wiem jak się to udało zrobić, ale jest i działa. Ja tam czekam na kolejną przygodę lorda i jego psiego partnera :)
UsuńWłaśnie tak! I okazuje się, że można napisać kryminał dla dzieci bez epatowania przemocą, krwawymi misteriami, itp. Mam nadzieję, że nie każą nam długo czekać na "Pana Jaromira i kradzież stulecia", też zapowiada się nieźle. :) No i te urokliwe tytuły rozdziałów! :D
UsuńDonoszę z radością, że właśnie widziałam w zapowiedziach wydawniczych "Pana Jaromira i Arcyzłodzieja", premiera pod koniec października. :)
OdpowiedzUsuńMało tego, ze samego źródła wiem, że będzie można kupić na Targach w Kraku. To kupię! :D
UsuńPS. Bartek na nowym chce mieć jamniczka (ostatnio obniżył wymagania i kundelek też może być), o imieniu ... No, właśnie :D
To będziesz chyba szybszy, bo z przesyłką powinnam dostać parę dni poźniej. Właśnie sobie weszłam na stronę Targów i powiem krotko: zazdroszczę!!! Oby tylko była fotorelacja. :)
UsuńPS
Potrzebę posiadania kundelka/jamniczka rozumiem doskonale i mam nadzieję, że marzenia wkrótce się spełnią. :) Jestem dziwnie spokojna, że imię pieska będzie brzmiało bardzo znajomo. :D
Zakładając, że uda się wyjazd familijny, to z fotorelacji nici. Po prostu nie dam rady obsługiwać dwóch małoletnich facetów i aparatu :D Ok, bądźmy szczerzy, jeśli pojedziemy sami, to też mi się nie będzie chciało uganiać z pstrykawą. A marzenia postaramy się spełnić :D
UsuńTo w takim razie sama relacja, bez foto. :)
Usuń