Wyobraźcie sobie niemożliwy do przeprowadzenia eksperyment. Historię czyjegoś 93-letniego życia wtłaczamy do bańki na mleko. Życie długie, to i bańka niech będzie słuszna. Dwudziestka. Zaraz za historią wrzucamy do tej bańki granat typu cytrynka. Bez zawleczki. Zatrzaskujemy pokrywkę i po odliczaniu: tysiąc i jeden, tysiąc i dwa, tysiąc i trzy, czekamy aż solidnie dupnie (mimo przedwojennej kindersztuby, pani Stefania dopuszczała w użyciu "dupę", więc niech mi to "dupnięcie" wybaczy). Otwieramy i zaglądamy do środka, a tam czas Powstania przemieszany ze współczesnością, rewolucja w Rosji z latami sześćdziesiątymi i tak dalej i w ten deseń. Słowem, w bańce mamy "Nie ma z czego się śmiać!", właśnie.
O jakżeż mnie wkurzały, te ciągłe a proposy. I a proposy do a proposów. Że o a proposach do a proposów, do a proposów, nie wspomnę. To ciągłe latanie po linii czasu. To skakanie od jednego wydarzenia do drugiego, związanego z tym pierwszym jakąś wątłą nicią niewielkiego skojarzenia. Jakżeż ... A potem ochłonąłem, popatrzyłem na rzecz z boku i stwierdziłem, że przecież ja też, w ferworze opowiadania, w potrzebie wyrzucenia z siebie, w chęci jak najszybszego podzielenia się z, jestem bardzo do pani Stefanii podobny i też tak potrafię. Wyjść od wspomnienia ogniska sprzed dwudziestu lat, a skończyć na cenie spirytusu w sklepie na rogu, po drodze zahaczając o dawną sympatię, kłótnię z kuzynem i jak się na wuesce wywaliłem w osiemdziesiątym ósmym. To co, mam pani Stefanii żałować? No, może bym i pożałował, gdybym czytał jakieś wcześniejsze wspomnienia i natknął się na liczne powtórzenia, ale że jestem "na świeżo" i "Nie ma ...", to moja pierwsza książka autorki, pozwalam toczyć spienione wody wspomnień i robić to ruchem konika szachowego czy jakim tam pisarce pasuje.
W zasadzie w tym momencie mógłbym przepisać prawie znak w znak zdanie z tekstu poniżej, to zaczynające się: "I jak to w opowieści o życiu ..." (perfidnie zmuszam do przeczytania, wiem), bo też byłaby to święta prawda. Nie może być inaczej, bo przecież narratorka przeżyła, żeby sparafrazować znany tekst, cztery wojny, w tym dwie światowe, a jej życie, zarówno zawodowe jak i prywatne, pełne było wydarzeń. Sama zresztą najlepiej podsumowuje ten swój ulepiec wspomnień, słowami:
"Tytuł "Nie ma z czego się śmiać" ostrzega wprawdzie, żeby się nie spodziewać oceanu dowcipu, kaskady śmiechu, wulkanu żartów, piramidy kawałów, drapacza anegdot, bezkresu facecji ani kosmosu wiców. Niemniej staram się, żeby epos mój nie był ponury jak poranna gazeta.". I rzeczywiście, nie jest.
O jakżeż mnie wkurzały, te ciągłe a proposy. I a proposy do a proposów. Że o a proposach do a proposów, do a proposów, nie wspomnę. To ciągłe latanie po linii czasu. To skakanie od jednego wydarzenia do drugiego, związanego z tym pierwszym jakąś wątłą nicią niewielkiego skojarzenia. Jakżeż ... A potem ochłonąłem, popatrzyłem na rzecz z boku i stwierdziłem, że przecież ja też, w ferworze opowiadania, w potrzebie wyrzucenia z siebie, w chęci jak najszybszego podzielenia się z, jestem bardzo do pani Stefanii podobny i też tak potrafię. Wyjść od wspomnienia ogniska sprzed dwudziestu lat, a skończyć na cenie spirytusu w sklepie na rogu, po drodze zahaczając o dawną sympatię, kłótnię z kuzynem i jak się na wuesce wywaliłem w osiemdziesiątym ósmym. To co, mam pani Stefanii żałować? No, może bym i pożałował, gdybym czytał jakieś wcześniejsze wspomnienia i natknął się na liczne powtórzenia, ale że jestem "na świeżo" i "Nie ma ...", to moja pierwsza książka autorki, pozwalam toczyć spienione wody wspomnień i robić to ruchem konika szachowego czy jakim tam pisarce pasuje.
W zasadzie w tym momencie mógłbym przepisać prawie znak w znak zdanie z tekstu poniżej, to zaczynające się: "I jak to w opowieści o życiu ..." (perfidnie zmuszam do przeczytania, wiem), bo też byłaby to święta prawda. Nie może być inaczej, bo przecież narratorka przeżyła, żeby sparafrazować znany tekst, cztery wojny, w tym dwie światowe, a jej życie, zarówno zawodowe jak i prywatne, pełne było wydarzeń. Sama zresztą najlepiej podsumowuje ten swój ulepiec wspomnień, słowami:
"Tytuł "Nie ma z czego się śmiać" ostrzega wprawdzie, żeby się nie spodziewać oceanu dowcipu, kaskady śmiechu, wulkanu żartów, piramidy kawałów, drapacza anegdot, bezkresu facecji ani kosmosu wiców. Niemniej staram się, żeby epos mój nie był ponury jak poranna gazeta.". I rzeczywiście, nie jest.
Jeśli więc wybaczycie starszej pani chaos opowieści oraz niekłamany zachwyt, który może wydać się chwalipięctwem, mężem, córką i wnukiem, to może uda Wam się spełnić życzenie pani Stefanii. O, to: "Zadowoli mnie lekkie uniesienie kącików ust czytelnika i już będę szczęśliwa, że osiągnęłam swój cel.". Mnie udało się to bez problemu.
To ciekawe, bo w tej książce ten chaos nie tylko mi nie przeszkadzał - ja go nawet nie zauważyłam! A zwykle jestem na to wrażliwa. Ale taka z niej była fajna osoba, że nic mi nie przeszkadzało. I śmiałam się bardzo. "Wspomnienia chałturzystki" polecam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDla mnie to był totalny, wspomnieniowy rollercoaster. Oprócz dłuższych wstawek, w których obyło się bez nawiązywania do wszystkich i wszystkiego (opieka nad chorym mężem, piękny i wzruszający akapit), to jednak autorka rozrzut miała, może nie fatalny, ale spory :) "Wspomnienia ..." polecał też ZwL, ale akurat pod ręką było "Nie ma ...". Pewnie sięgnę.
UsuńTa wielowątkowość i dygresyjność to jak gawęda snuta do ucha. Czytałam i też się podobało.
OdpowiedzUsuńA czytałaś coś jeszcze? Bo ponoć "Nie ma ..." czytane po wcześniejszych pozycjach autorki, traci sporo z uroku swego. Tak tylko pytam, bo martwić się nie mam czym. Skoro reszta lepsza :D
UsuńJeszcze "Kłania się PRL" - nurt jakoś mało autobiograficzny, więc nic się nie powtarzało i przesytu nie miałam.
UsuńSkoro to Twoja pierwsza książka pani Stefanii, to nie napiszę, że jest - niestety - wtórna wobec wcześniejszej autobiografii i paru innych książek. Za to napiszę, żebyś koniecznie! znalazł Wspomnienia chałturzystki. Najlepiej na własność:)
OdpowiedzUsuńZaopatrzę się w takim razie wraz z "Urodził go ...", na którą to książkę mam naprawdę wielkiego smaka :)
UsuńO tak, "Urodził go" też jest rozkoszny, chociaż część wspomnień stamtąd znalazła się w "Nie ma z czego".
UsuńDo kupna i lektury pewnikiem zdążę zapomnieć. Jak widać ta skleroza, to nie do końca taka zła :P
UsuńCałkiem możliwe. Ja niestety za często powtarzałem kolejne Grodzieński i mi się nie zdrowo utrwaliło:(
UsuńCzyli jednak nie do wszystkiego Ci trzeba tych tabletek, o których mowa była dziś u Ciebie. Tu sprostowanie dla postronnych widzów, nie mówimy o TYCH tabletkach :P
UsuńPo szóstym przeczytaniu Wspomnień chałturzystki wszystko samo wskakuje do głowy:) A pisząc "TYCH" tabletek, masz na myśli które konkretnie? :D
UsuńPo szóstym, to może tak, ale chyba nie ma książki, którą czytałbym więcej niż trzykroć. A tabletki wiadomo, niebieskie :)
UsuńJa mam i takie pewnie 15 razy powtarzane, tylko nie pamiętam które to:P Czyli zdecydowanie nie niebieskie tabletki mi potrzebne:P
UsuńMi a proposy nie przeszkadzają ani trochę, a wręcz stanowią balsam na mą dygresyjną duszę:)
OdpowiedzUsuńUdało mi się przeczekać kłującą w oczy serię u ZWL i nie kupić ani jednej Grodzieńskiej, a tu znienacka taki cios poniżej pasa:( Uch!
I to był błąd, nie kupić przy okazji mojej serii, teraz na pewno ceny już skoczyły:)
Usuń@momarta Że ja?! Kobietę??!! W życiu!!! No, chyba że jak tutaj, w słusznej sprawie :D
Usuń@ZwL Ja tam nie kupuję i żyję. Wiem, wiem, na starość mi się nie będzie chciało kuśtykać do biblio, a wznowień już nie będzie. Ale pomyślałem, że od Was pożyczę i listonosz mi doniesie :P
A uważasz, że ja będę kuśtykać na pocztę z ciężką paczką książek? Sprytniusio pomyślane :P
UsuńWnuczka poślesz. Moje pewnie nie będą chciały :P
UsuńMyślisz, że moje wnuczki będą lepsze? Za małą będę miał emeryturę, żeby im dodatkowe kieszonkowe odpalać, więc i motywację do bywania u dziadka będą miały słabszą :P
UsuńMam pomysł! Ponieważ w tym wieku mi trzeba będzie czytać, bo nie będę już niczego widzieć, urządzimy tele (a może nawet i wideo, co sobie żałować!:P) konferencję i ZWL, jako posiadacz Dzieł Wszystkich będzie nam czytał na głos! Może być na mój koszt, co mi tam:)
UsuńI tu mogłaby się rozpętać żywiołowa dyskusja o systemie emerytalnym i wpływie jego słabości na obniżenie czytelnictwa wśród dwóch potencjalnych emerytów, kiedyś tam, ale może nie czarnowidźmy. W nagrodę pokażemy im papierowe książki, które sobie będziemy przesyłać i wytłumaczymy jak się je czyta :D
Usuń@momarta O, to dobre jest! Wchodzę! :D
UsuńJa w to wchodzę tylko pod warunkiem, że mi zrzutkowo zapewnicie stosowne smarowidło do gardła, wybiórny nie jestem, ale kawy nie piję :P
UsuńChorego pytasz? Wiadomo, że smarowidła to w moim zakresie :D
UsuńStoi. Ale smarowidła będziemy dosyłać etapami, w trosce o Twoją dykcję:P
UsuńZobowiązuję się smarować jedynie między rozdziałami :P
UsuńJestem właśnie świeżo po lekturze i wrażenia mam podobne - najpierw uczucie rozdrażnienia, żeby nie powiedzieć wkurzenia aproposami, posądzenie autorki o manieryczność, a potem już absolutne wsiąknięcie w opowieść, język, poczucie humoru, a nawet rodzaj zniecierpliwienia, kiedy aproposów nie było zbyt długo;)
OdpowiedzUsuńInaczej mówiąc - pani Stefania i w moim przypadku cel osiągnęła, a nawet więcej, teraz szukam namiętnie wszystkiego, co napisała;)
Pozdrawiam, krakowianka z Wrocławia.
Witam w skromnych progach :) Grodzieńska opowiada dość żywiołowi i nic dziwnego, że wkrada się w tę opowieść chaos. Ile razy byłem świadkiem rozmów starszych osób, w których w pewnym momencie padało: "A pamiętasz Lodziu ..." i meander czy tam a propos się rodził na moich oczach :D
Usuń