Mógłbym rozpocząć swą bajędę, trawestując okupacyjną piosenkę i zanucić, że "dnia 6 lutego, roku pamiętnego", ale rytm jakiś nie ten teges, więc zacznę normalnie. No, prawie. W Tarnobrzeskim Domu Kultury byłem, miodu co prawda nie piłem, bo prowadziłem, ale słów parę miłych z jedną z ulubionych ilustratorek zamieniłem. Wyprztykawszy się z częstochowskich rymów, obiecuję, że reszta relacji będzie już prozą. Nie mylić z prozą życia, bo też i możliwość podziwiania wielkoformatowych prac pani, ups, no tak, po prostu Emilii, była od tejże prozy świetnym oderwaniem.
Dużo mądrych słów poświęconych wystawie znajdziecie na stronie jej poświęconej. Z mojej zaś strony, jako żem człek prosty, na prerafaelitach i malarstwie niderlandzkim w ogóle się nie znający, będzie prosto i bez odniesień.
Wspaniała, acz ze względu na określenie konkretnej tematyki (kulinaria), dosyć skromna to była wystawa. I gdyby nie fakt, że malowane przez Emilię ingrediencje portretowanych na większości plansz dań zostały tak wspaniale spersonifikowane (te oczka, ach te oczka! i miny, ach te miny!), to wystąpiłbym z pretensją do autorki, że nie robi się takich rzeczy ojcu, który bez obiadu wiezie dziatki, by zażyły kultury. A tak wystąpić nie mogę, bo jak tu łaknąć zjedzenia hamburgera, który ma takie milusie palusie (wiem, obiecałem) u stóp (na który to fakt zwróciło mą uwagę młodsze dziecko).
Ale do rzeczy. Dlaczego gromadzę książki, w których ilustracje sygnowane są nazwiskiem Dziubak? Po pierwsze dlatego, że cechują się one czymś, co dla mnie w sztuce ilustratorskiej ma wielkie znaczenie. Humorem!
Po drugie, Emilia w swoich pracach wychodzi poza paletę jasnych pastelowych barw, które tak umiłowali sobie wydawcy książek dla dzieci. Ten fakt, jak usłyszałem, jest nawet powodem problemów przy akceptacji niektórych projektów.
Znalazłoby się pewnie i po trzecie (eksperyment klasyczną formą nie wychodzi poza granice zrozumienia przez widza) i po czwarte, i po piąte, ale że już przy trzecim złamałem obietnicę, że będzie prosto, pozostawiam Was z resztą mojego amatorskiego (ta aureolka na zdjęciu poniżej, to moje dzieło) fotoreportażu. Enjoy!
Wspaniała, acz ze względu na określenie konkretnej tematyki (kulinaria), dosyć skromna to była wystawa. I gdyby nie fakt, że malowane przez Emilię ingrediencje portretowanych na większości plansz dań zostały tak wspaniale spersonifikowane (te oczka, ach te oczka! i miny, ach te miny!), to wystąpiłbym z pretensją do autorki, że nie robi się takich rzeczy ojcu, który bez obiadu wiezie dziatki, by zażyły kultury. A tak wystąpić nie mogę, bo jak tu łaknąć zjedzenia hamburgera, który ma takie milusie palusie (wiem, obiecałem) u stóp (na który to fakt zwróciło mą uwagę młodsze dziecko).
Ale do rzeczy. Dlaczego gromadzę książki, w których ilustracje sygnowane są nazwiskiem Dziubak? Po pierwsze dlatego, że cechują się one czymś, co dla mnie w sztuce ilustratorskiej ma wielkie znaczenie. Humorem!
Po drugie, Emilia w swoich pracach wychodzi poza paletę jasnych pastelowych barw, które tak umiłowali sobie wydawcy książek dla dzieci. Ten fakt, jak usłyszałem, jest nawet powodem problemów przy akceptacji niektórych projektów.
Znalazłoby się pewnie i po trzecie (eksperyment klasyczną formą nie wychodzi poza granice zrozumienia przez widza) i po czwarte, i po piąte, ale że już przy trzecim złamałem obietnicę, że będzie prosto, pozostawiam Was z resztą mojego amatorskiego (ta aureolka na zdjęciu poniżej, to moje dzieło) fotoreportażu. Enjoy!
No proszę, wymiziali go w komentarzach i od razu przypływu weny dostał:P Muszę i ja kiedyś tej metody spróbować :D
OdpowiedzUsuńPróbuj, bo jak widać wielce skuteczna :) Choć to może tylko moja podatność na mizianie :P
UsuńJa też jestem podatny, ale jakby zrobił teraz taki numer, to na plagiatora bym wyszedł :(
UsuńDawaj, dawaj, ja pretensji do wyłączności nie roszczę :D A jak pomoże, to z chęcią Cię poczytam, bo też odczuwam posuchę :)
UsuńTo może ja coś po prostu napiszę, a pomiziają mnie wszyscy przy okazji :PP
UsuńOczekuję z niecierpliwością, choć przyznam szczerze, że poprzestanę na poklepaniu po ramieniu :P
Usuńech, na nikogo nie można liczyć :((
UsuńTeoria gier i głasków sprawdzona ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że ulubiona paleta barw Emilii Dziubak mnie nieco przytłacza...
Czasem warto zagrać na czułej strunie, bo przypływ sił jest widoczny już po chwili :D A na przytłaczającą paletę można znaleźć odtrutkę w innych rejonach. Ciemne tła mnie się bardzo :)
UsuńA mnie się podoba to odejście od jasno pastelowej gamy kolorów, choć nie wiem, co na to dziewczątka, których ulubionym kolorem jest róż, no ale ja nigdy nie lubiłam różowego. Chłopcy zapewne nie mają nic na przeciwko. Najbardziej spodobała mi się zupka, ale musiałam sobie powiększyć zdjęcie, aby dojrzeć, że te wyglądające na obrzydliwe insekty to spersonifikowane warzywka- także dość ryzykowna kombinacja, ale jak się ma poczucie humoru to się doceni :))) (tuszę, że zostały u mnie jakieś resztki na składzie... znaczy tego humoru)
OdpowiedzUsuńNie wiem co dziewczątka, bo żadnego na stanie nie mam i testów nijak nie idzie przeprowadzić, ale moi panowie lubią. Być może jest to kurtuazyjne lubienie na zasadzie "jak stary lubi, to niech mu będzie, poudajemy że nam też", ale nie posądzam chłopaków o aż taką perfidię :)
UsuńCo do insektów w zupie, to podejrzewam, że to tylko nas wstrząsa dreszcz obrzydzenia. Inna kultura, inna kuchnia i wszystko byłoby na miejscu. Podzielam jednak Twoją opinię, że miniatura wygląda niepokojąco. Całe szczęście w oryginale były to wielkie plansze pozwalające na zgłębianie szczegółów :D
Aha, jeszcze gwoli wyjaśnienia, ja nie miziałam, bo tylu było miziających, że zagubiłabym się w tłumie, a tłumu nie lubię :)
OdpowiedzUsuńW przełożeniu na jakże, jak się okazuje, ważne teraz odsłony, lajki i inne popierdółki, to nawet nie był zalążek tłumu. Ale komentarze od wiernych czytaczy są tysiąc razy bardziej budujące niż zdawkowe wsparcie bezimiennego tłumu. Z tego miejsca - dzięki za słowa otuchy :D
UsuńN o to powiem tak- miziania z mojej strony nie było, ale były chęci i to też mam nadzieję się liczy :)
UsuńOczywiście, że tak :D
UsuńMuszę przyznać, że przypadły mi do gustu zwłaszcza te trzy ilustracje: filiżanka, galaretka i słoik miodu. W filiżance zażywa kąpieli coś, co wygląda na pasikonika, w miodzie jakby pszczoła, a w galaretce co jest? Bo tak trudno mi rozpoznać, czy to jakiś kolejny owad, czy tylko bezbronna wisienka?
OdpowiedzUsuńOdpowiedź na to pytanie można znaleźć TU i TU. Od razu przepraszam za kiepską jakość zdjęć. Mógłbym co prawda zgonić na sprzęt i oświetlenie, ale prawda taka, że ze mnie pupa, nie fotograf :P
UsuńFaktycznie wisienka - te jej smętnie zwisające nóżki mnie zmyliły, wygląda trochę jak wisielec w tej galaretce... Doszłam do wniosku, że pani Emilia powinna zilustrować jakąś książkę dla dorosłych (a może już ma coś na koncie?, że tak z nadzieją spytam), fajnie byłoby zobaczyć np. kryminał z jej klimatycznymi rysunkami.
UsuńJak na p... to znaczy: nie-fotografa to całkiem ładne zdjęcia, fotografowanie obiektów zaszklonych jest paskudne, a tu widoczność jest naprawdę w porządku :)
Książki dla dorosłych chyba nie, ale ma młodzieżowego "Króla złodziei" z ilustracjami w b&w. I też z chęcią bym zobaczył jakiś kryminał, acz przyznam, że rzadko (o ile w ogóle) widuję je ilustrowanymi. Zdjęcia poszły prosto z aparatu, z braku czasu i wrodzonego lenistwa nawet nie skadrowane, dzięki czemu jest i narożnik i kawałek głowy Kitka :-)
UsuńChyba wisienka, tylko jakaś taka bezwładna...
OdpowiedzUsuńMnie się pszczółka podoba, taka zdechła. W sensie nie że nieżywa, tylko zrezygnowana i zgarbiona. Z przykrością zauważam u siebie podobne objawy, proza życia przygniata mi barki. I wzrok mi się psuje.
Bosz, co ja robię, zamiast się zachwycać, to narzekam. Rysunki piękne! A dzieci Ci rosną, że hoho.
No, hoho :) A w przygarbieniu a la trzmiel (bo to trzmiel jednak :) ), nie jesteś odosobniona :) Chłopaków najbardziej zachwycił hamburger i kwaśne prosię widoczne na trzeciej licząc od dołu fotografii :D
UsuńZa tego trzmiela Cię po stopach wycałuję, bo ludzie tylko bąk i bąk!
UsuńA ja po nitce do kłębka i bach! Ty byłeś przygotowany u Momarty! Ha! Stąd Twoja znajomość trzewi wiśni!
Tak sobie teraz myślę, że dałem ciała, bo mogłem zebrać pytania od fanów i życzliwych obserwatorów talentu Emilii i wypytać ją osobiście i o trzewia i o stópki :D
UsuńOj, zgłodniałam patrząc na te ilustracje, zgłodniałam! Głodnam pysznej zupki i takich spotkań! Emilię Dziubak wielbię za poczucie humoru, kolory którymi obdarza czytelników/oglądaczy i za nostalgię którą wyczuwam w jej ilustracjach. Chciałabym takiej wystawy i spotkania w Szczecinie!
OdpowiedzUsuńA ja właśnie przejawiającemu chęć nauki czytania Szymkowi zakupiłem trzy książeczki z egmontowskiej serii "Czytam sobie". W tym dwie wybrane zgadnij z jakiego powodu? :D
UsuńPS. Młodszy został rzucony na głębszą wodę, bo Emilia ilustrowała tylko pozycje z poziomu 2. Ale nie narzeka (Szymon, nie Emilia) :D
Tak, tak. TO dobry wybór! Na pewno od razu zacznie chłopczyna czytać! Jestem ciekawa bardzo Robota Roberta. Już niebawem wpadnie w moje ręce!
UsuńNa razie Młodszy stanął "Oko w oko z diplodokiem". Czyżby wracała moda na dinozaury? :D
Usuńteraz zdałam sobie sprawę, że ostatnio zmieniwszy tapetę mego bloga upodobniłam go nieco (bezwiednie! - podkreślam) do Twego... U mnie ptactwo (to z prawej) na szczęście już odleciało ;-)
OdpowiedzUsuńAleż nie roszczę sobie pretensji do wyłączności tego, nie oszukujmy się, pospolitego dość, szablonu :P Nawet kiedyś myślałem żeby zmienić, ale wiesz ... lenistwo :D
UsuńPospolity ale ma w sobie to COŚ :-)
UsuńA to nie wiem. Zbyt wielkim estetą nie jestem :)
Usuń