poniedziałek, 5 maja 2014

"Bracia Sisters" Patrick DeWitt

Byłem jednym z tych młodzieńców, którym w literackich podróżach bliżej było do Dzikiego Zachodu niż kosmicznych przestrzeni. I choć Marlow czarnowidzi, wieszcząc odejście dumnych, czerwonoskórych wojowników i nieustraszonych traperów pospołu z szybkimi jak wiatr rewolwerowcami, na śmietnik historii, to jednak lektura książki DeWitta, pozwala mieć nadzieję, że nawet jeśli wśród młodych czytelników w wyścigu o palmę pierwszeństwa bycia ulubieńcami, zwyciężą mutanty, to przynajmniej ci chowani na Mayu, Wernicu, Sat-Okhu czy Szklarskich, dalej będą mogli odwiedzać bezkresne prerie. Tyle tylko, że zamiast opowiadać o dzielnej bladej twarzy mówiącej z niemieckim akcentem i mającej gołębie serce, które muchy i Apacza nie da skrzywdzić, kanadyjski autor zaprasza nas na wycieczkę z dwoma prawdziwymi bad guys. W końcu jesteśmy dorośli i można nam już powiedzieć, że Wild West, to było cholernie nieprzyjemne miejsce i Lemoniadowy Joe był tam raczej wyjątkiem, a nie regułą. Ale przecież my to już wiemy od Cormaca McCarthy'ego, n'est-ce pas? Niby tak, ale prozę DeWitta od prozy laureata Pulitzera dzieli jednak spory kanion. Kanion niebanalnego poczucia humoru, który cechuje książkę tego pierwszego.

Już sam tytuł powinien przygotować czytelnika na to co zastanie między okładkami powieści. The Sisters Brothers? Buahahaha! Paradne. Bracia Siostry? Naprawdę? Nie może być? Buah... Otóż to, ze strony na stronę śmiech zamiera Ci na ustach, bo oto okazuje się, że gdybyś był mieszkańcem Oregonu czy Kalifornii w latach 50tych XIX wieku, to ta, tak zabawna z początku, gra słów, nie śmieszyłaby Cię tak bardzo. Mało tego, dźwięk tych dwóch wyrazów sprawiłby, że być może musiałbyś się udać w ustronne miejsce i zmienić spodnie. I niech nie zwiedzie Cię na poły filozoficzna i podszyta pewną poczciwością opowieść Eliego. Misiowatego facia, który naraził się na śmieszność w oczach kelnera, gdy próbując zrzucić parę kilo, zamówił w knajpie warzywka. Bo Eli i jego brat to perfekcyjni zabójcy, a Ty możesz, podobnie jak rzeczony kelner usłyszeć:
– Nazywam się Eli Sisters, ty skurwysynu, i jeśli natychmiast nie podasz mi tego, o co prosiłem, to zabiję cię na miejscu.
Radzę jednak zaryzykować i dać się porwać narracji spokojniejszego z braci, miłośnika koni i pocieszyciela pięknych kobiet będących w potrzebie. Dane Wam bowiem będzie poznać plejadę barwnych postaci, od samych Sistersów poczynając, a na Warmie, awanturniku, wynalazcy i poszukiwaczu złota, skończywszy. A i przeżycie z nimi kilku burzliwych tygodni jest nie do pogardzenia. W końcu coraz trudniej w literaturze o Prawdziwą Przygodę. A u DeWitta można się w niej zanurzyć po uszy.

PS. Ostatnio narzekano, że nie reklamuje się w naszym światku konkurencji. Dementuję i reklamuję. Porównajcie sobie u Jarka i Anki :D

27 komentarzy:

  1. Braciszkowie bardzo mi się podobali, bracia Coen byliby idealnymi filmowcami do przeniesienia powieści na ekran.;)
    Świetne postaci, niezłe teksty, kilka zaskoczeń oraz niemodna już dzisiaj sceneria - dały w sumie b. świeżą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Świetne teksty, które w odpowiednich ustach dobrze brzmiałyby na ekranie. I humor. Na przykład wątek z pastą do zębów czy dbaniem o linię właśnie :) Ogólnie to przecież krótki epizod z życia Sistersów, ale jakoś tak fajnie rozpisany.

      Usuń
    2. Jakaż była moja radość, kiedy wątek dentystyczny znalazłam i w Django Tarantino.;) Chyba coś było na rzeczy.;)

      Usuń
    3. Django! Wiedziałem, że miałem coś obejrzeć! Miałem okazję iść do kina, bo akurat czekałem na Kitka w szale zakupów, ale sobie pomyślałem, że to jednak trzygodzinny seans. Z perspektywy czasu wiem już, że spokojnie dałbym radę dwóm seansom :P

      Usuń
    4. A widzisz.;) Mnie Django podobał się ogromnie, obok Blue Jasmine to dla mnie najlepszy film ub. roku. A ścieżka dźwiękowa! Co ja Ci będę mówić/pisać!;)
      Podczas lektury lektury "Braci" po głowie cały czas chodziło mi też "Prawdziwe męstwo" z Bridgesem, kojarzysz?

      Usuń
    5. Właśnie sobie odpaliłem OST z Django, więc zaraz będę wiedział co i jak. "Prawdziwego męstwa" nie znam (ale mam ochotę poznać), a ostatnio z filmowym westernem, o ile mogę tak napisać o filmie Brooksa, miałem do czynienia przy powtórce "Płonących siodeł" :)

      Usuń
    6. Gorąco zachęcam do obejrzenia i Tarantino, i braci Coen - zabawa niezła.;)

      Usuń
  2. Różne opinie o książce słyszałam, w końcu sama musiałabym przekonać się jak to z nią jest. Tematyki i stylistyka zdają się mi odpowiadać, od jakiegoś czasu wręcz szukałam książki w tym stylu, ale o tej akurat nie pomyślałam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Taak, powiastka nad wyraz miła, zwłaszcza że dobrych powieściowych westernów nie tak znowu wiele wychodzi nad Wisłą. Czytałem o z rok temu, ale jakoś nadal nie mogę zdecydować się na zakup. W ostatnich latach sympatycznie czytało mi się też "Prawdziwe męstwo" Portisa, choć również "czapy nie zrywa", jak mówi młodzież. Koniec końców palmę pierwszeństwa w tym gatunku jak dla mnie dzierżą pospołu Cormac za "Trylogię Pogranicza" i Larry McMurtry za przegenialne "Na południe od Brazos"; to ostatnie to dla mnie Kaplica Sykstyńska gatunku, western totalny. Zsiaduemleko też był w siódmym niebie.

    Czekam na wrażenia z "Nocnego życia" - też chodzę wokół zakupu, zdecydować się nie mogę. Jak się ma do "Miasta niepokoju" - lepsze, gorsze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To "Na południe ..." wpada mi już w oczy któryś z kolei raz, więc, ponieważ ceny na Alle zaporowe, poszukam w biblio. Z nietypowych westernówek wymieniłbym jeszcze "Mały wielki człowiek" Bergera.
      Gorsze, ale wcale dobrze się czyta (niestety znów mi coś zgrzyta w tłumaczeniu/redakcji/koreksie?). Tylko, że to już typowa popularka praktycznie bez tła :(

      Usuń
  4. Na tego typu rodzaj książki chyba muszę mieć odpowiedni czas... Ale kiedyś zajrzę tu z samej ciekawości ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A o piratach nic tam nie masz pod ręką? Bo za kowbojami to ja nie bardzo przepadam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę się wtrącić: wręcz nie cierpię kowbojów, ale bracia Sisters są jedyni w swoim rodzaju.;)

      Usuń
    2. Prostując. Bracia Sisters sprzedaliby Wam pewnie po kulce za samo nazywanie ich per "kowboje". Mimo tego samego co pasterze środka lokomocji i uzbrojenia, bracia byli jednak wyjętymi spod prawa cynglami. "Lepszą" kategorią ludzi Zachodu :D

      Usuń
    3. Oo, pewnie, będę się przejmował opinią jakichś cyngli z amerykańskiego zadupia :P

      Usuń
    4. O! Kolega by się widzę odnalazł na kartach nowego Lehane'a :D

      Usuń
    5. Jako malownicza ofiara zbrodni? :P

      Usuń
    6. Z tą niewyparzoną ... i hardością? Dałbym Ci jakieś 2 strony :P

      Usuń
    7. Dwie strony? Łaskawco :) Myślałem, że pierwsze zdanie by brzmiało: "W kałuży ciemniejącej krwi leżał trup mężczyzny w średnim wieku..."

      Usuń
    8. No co Ty? Najpierw musiałbyś wypowiedzieć to swoje zdanie o zadupiu, potem szwarccharakter przez półtorej strony tłumaczyłby Ci dlaczego musisz dostać czapę, a potem jeszcze z pół stroniczki opisu malowniczego rozchlapywania Twojego mózgu po ścianach :P No, chyba że jakiś kozacki dialog między wami by się wywiązał, no to jeszcze dłużej :D

      Usuń
    9. Straszne dłużyzny u tego Lehane'a :P

      Usuń
    10. Pisarza wina, że gangster zanim pociągnie za spust, to se musi pogadać. Zresztą, często gęsto dzięki tej gadce ten dobry pod lufą potrafi rozegrać beznadziejną sytuację na swoją korzyść. Filmów z holyłudu waść nie oglądasz? :D

      Usuń
    11. Znam ten chwyt :P Zbrodniarz tyle gada, że ofiara może się odwiązać, pobiec do najbliższego sklepu po rewolwer i zastrzelić zbrodniarza po wygłoszeniu ostatniego zdania. Widzę, że nic lepszego dotąd nie wynaleziono:)

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."