Nie oszukujmy się, moje pierwsze czytanie wiedźmińskich opowiadań pióra pana Andrzeja nie wyszło poza chłonięcie z otwartą japą kolejnych opisów fint, cięć, zwodów, czyli ogólnie całej otoczki, jaką autor stworzył wokół geraltowych poczynań zawodowych. Ach, jakże te pojedynki z wszelakiej maści gadziną były plastycznie opisane! Ta akcja z bruxą czy scena, w której Biały Wilk broni Ciri przed skolopendromorfem!!! Dziękować bogom, że dopiero mając to wszystko w głowie przyszło mi do niej, głowy znaczy, rzucić okiem na ekranizację. Bardzo też możliwe, że w wieku lat nastu syciłem również oko "scenami", które choć niedosadne, to jednak, dla wspomaganej hormonalną burzą wyobraźni, były pewnikiem wystarczające. I tyle. Żadnych tam drugich den czy zastanawiania się nad światem przedstawionym. Tylko utożsamianie się z wymiataczem, który się kikimorom nie kłaniał i na którego leciały wszystkie panny z kart książki. A dziś?
Starszy przytargał "Miecz przeznaczenia" ze szkolnej biblioteki i spytał czy ma moje błogosławieństwo. Odparłem, że i owszem, bo jakoś nie potrafię zabronić czytania, ale zwróciłem uwagę, że chyba najpierw jest "Ostatnie życzenie", więc wypożyczyliśmy z GBP. Dziecko wsiąkło na jakiś tydzień, a ja w międzyczasie, realizując przysłowiową misję musztardy po obiedzie, zagłębiłem się w świat zmutowanego łowcy potworów, żeby zobaczyć czy czasem nie nazbyt pochopnie pozwoliłem na lekturę małoletniemu potomstwu. I choć mam co do powyższego wątpliwości, to jednak przyznać muszę, że dla mnie ponowna lektura tych dwóch tomów opowiadań, była świetną rozrywką, a i zadumać się było nad czym. Słowem, mały chłopiec we mnie wciąż z zapartym tchem śledził smugi zostawiane przez lśniącą srebrem klingę wiedźmińskiego miecza, a czterdziestolatek zastanawiał się, czemu, do cholery, ten fantastyczny świat w tak nędznej jest kondycji i czemu, u kaduka, jest dzięki temu tak podobny do naszego. I nie pomaga tu mydlenie oczu sztafażem fantasy.
Bo przecież ludzi zamieszkujących krainy, które, czy to pieszo czy na grzbiecie Płotki, eksploruje Geralt, dotyka tak wielka ilość znanych nam problemów, że w zasadzie czujemy się w tym uniwersum jak w domu. Począwszy od bolączek i sercowych dylematów kociookiego i pewnej czarodziejki, aż po przewijającą się wciąż w tekstach kwestię lęku przed innością czy ludzkiej zachłanności i ekspansywności za wszelką cenę. Przy lekturze tekstu o Brokilonie i jego mieszkańcach, jako żywo staje mi przed oczami scena z "Avatara", w której "dzielni" koloniści rozwalają w drobny mak święte drzewo miejscowych, innych. Albo, żeby nie odwoływać się do dzieł fikcyjnych, rezerwaty północnoamerykańskich Indian i olbrzymie stada wystrzelanych dla zabawy bizonów. Ba, ta pisana w latach 90tych proza jednym z wątków zbliżyła się do bardzo niedawnej sprawy wałkowanej na tysiąc sposobów. Aż dziw, że nie powstał mem z Yennefer. Wiecie: "Poznałam najgroźniejsze zaklęcia. Zachowałam młodość i urodę. Rozkochałam w sobie wiedźmina. Nie zdążyłam ...", a to tylko czubek góry lodowej, bo mamy jeszcze in vitro.
Zapędziłem się, ale chciałem wyraźnie pokazać, że Andrzej Sapkowski nie napisał prostej jak budowa cepa historii o umięśnionym siepaczu, który tylko dziewki po gospodach obmacuje, za kuflem maca, a jego jedynym problemem jest skąd wziąć na te rozrywki kasę. To naprawdę godna proza, która między wierszami przemyca pytania o kondycję ludzkości. Fakt, czasem te światopoglądowe wymiany zdań trwają może zbyt długo i zakłócają wartkość akcji, ale przecież nie samym polowaniem na bazyliszki człowiek żyje.
Warto było wrócić. Jeśli już nawet nie dla wyłapania tych poważnych kawałków i pozastanawiania się nad nimi, to choćby dla mięsistego języka i świetnych dialogów ze szczególnym uwzględnieniem grepsów Jaskra i Geralta. Tylko skąd teraz wziąć czas na sagę??
Bo przecież ludzi zamieszkujących krainy, które, czy to pieszo czy na grzbiecie Płotki, eksploruje Geralt, dotyka tak wielka ilość znanych nam problemów, że w zasadzie czujemy się w tym uniwersum jak w domu. Począwszy od bolączek i sercowych dylematów kociookiego i pewnej czarodziejki, aż po przewijającą się wciąż w tekstach kwestię lęku przed innością czy ludzkiej zachłanności i ekspansywności za wszelką cenę. Przy lekturze tekstu o Brokilonie i jego mieszkańcach, jako żywo staje mi przed oczami scena z "Avatara", w której "dzielni" koloniści rozwalają w drobny mak święte drzewo miejscowych, innych. Albo, żeby nie odwoływać się do dzieł fikcyjnych, rezerwaty północnoamerykańskich Indian i olbrzymie stada wystrzelanych dla zabawy bizonów. Ba, ta pisana w latach 90tych proza jednym z wątków zbliżyła się do bardzo niedawnej sprawy wałkowanej na tysiąc sposobów. Aż dziw, że nie powstał mem z Yennefer. Wiecie: "Poznałam najgroźniejsze zaklęcia. Zachowałam młodość i urodę. Rozkochałam w sobie wiedźmina. Nie zdążyłam ...", a to tylko czubek góry lodowej, bo mamy jeszcze in vitro.
Zapędziłem się, ale chciałem wyraźnie pokazać, że Andrzej Sapkowski nie napisał prostej jak budowa cepa historii o umięśnionym siepaczu, który tylko dziewki po gospodach obmacuje, za kuflem maca, a jego jedynym problemem jest skąd wziąć na te rozrywki kasę. To naprawdę godna proza, która między wierszami przemyca pytania o kondycję ludzkości. Fakt, czasem te światopoglądowe wymiany zdań trwają może zbyt długo i zakłócają wartkość akcji, ale przecież nie samym polowaniem na bazyliszki człowiek żyje.
Warto było wrócić. Jeśli już nawet nie dla wyłapania tych poważnych kawałków i pozastanawiania się nad nimi, to choćby dla mięsistego języka i świetnych dialogów ze szczególnym uwzględnieniem grepsów Jaskra i Geralta. Tylko skąd teraz wziąć czas na sagę??
Ale ta ekologia, swoją drogą -- a propos bizonów i w ogóle -- ma tam takie mocno niejednoznaczne oblicze. Ale to chyba w sadze dopiero pojawia się czarodziej Dorregaray i jego misja ochrony wszystkich gatunków, łącznie z tymi człowiekożernymi-wcale-nie-z-musu ;).
OdpowiedzUsuńBo to nie jest ekologia sensu stricto. To raczej niewesoły obraz wpływu człowieka na zamieszkiwane tereny. Czy akcja złupienia kupców pod pozorem napadu driad nie znalazłaby odniesienia w naszym świecie? I tu i u Sapkowskiego są jacyś "oni", którymi szczuje się niezorientowanych i którzy służą jako wymówka do niecnych poczynań.
UsuńPS. A porzucając sprawy poważne, to warto było powtórzyć choćby dla tekstów takich jak ten Yarpena Zigrina: "– Nie uczcie mnie jak gadać. Chodziłem w poselstwa już wtedy, kiedy wy jeszczeście na chleb mówili: „bep”, a na muchy: „tapty”.
No popacz pan, a ja to czytałem pod kątem rąbanki wyłącznie :) Bo te romansowe historie mnie nudziły, jak i zresztą całą historia, począwszy od czwartego bodaj tomu.
OdpowiedzUsuńAle teraz czy pacholęciem będąc? Bo jak to drugie, to jak już napisałem ja też :) Romansowe historie też mnie nudziły, bo ja mam mało zrozumienia dla kochających się ludzi, którzy nie mogą czy raczej nie chcą się spiknąć, a na dodatek ranią się zupełnie bez powodu, ale rozumiem, że są czytelnicy, dla których to wątek wiodący. Za to dylematy nazwijmy je roboczo - światopoglądowe, teraz nawet, nawet. Pochyliłem się nad nimi :P
UsuńŁadnym pacholęciem byłem, dwudziestoparoletnim :) Nie uległem czarowi Wiedźmina na tyle, żeby do niego wracać po latach. A że wtedy żadnych dylematów światopoglądowych nie zauważyłem, to mnie to ominęło.
UsuńJa w zasadzie też chyba do sagi już nie wrócę, bo kojarzę niejasno, to o czym piszesz wyżej, że im bliżej końca, tym power sagi siadał. Ale mam zamiar sięgnąć po "Sezon burz" i trylogię husycką, bo tego nie znam w ogóle. Ciekawi mnie też "Żmija", bo chciałbym zobaczyć jak pan Andrzej odnalazł się w zupełnie innej bajce :)
UsuńAmbitnie, ja sobie odpuściłem dalszą twórczość AS.
Usuń"Mam zamiar", nie oznacza automatycznie, "na bank to zrobię" :P
UsuńAle zawsze-ć to jakieś wyrażenie chęci, w przeciwieństwie do mojego "odpuszczam" :D
UsuńMądrość ludowa głosi, żeby nigdy nie mówić nigdy :) Ja tam się nie zarzekam, bo ostatnio moje ścieżki czytelnicze są tak nieuporządkowane, że nie zdziwię się, gdy wyląduję w łóżku ze "Złotą gałęzią" albo dla odmiany "50 twarzami ...". Bądź "Tomkiem Sawyerem" :P
UsuńZłota gałąź, mój odwieczny wyrzut sumienia :)
UsuńNie odnosisz wrażenia, że my to się wzajemnie nakręcamy tym rzucaniem tytułów? :P Nie czytałeś Frazera??
UsuńTrzeba się nakręcać, żeby nie czytać wyłącznie SE :P Nie czytałem Frazera, na studiach nie kazali, więc nie miałem bata nad sobą.
UsuńSłownika etymologicznego?? Ja Frazera czytałem w LO i nic nie pamiętam :(
UsuńSuuer Expressu :P
UsuńAaa! :)
UsuńA mnie najbardziej bawiło wyłapywanie aluzji, nawiązań (zwłaszcza do klasycznych baśni) i cytatów. Sapkowski nawrócił mnie na fantasy - przed lekturą "Ostatniego życzenia" myślałam, że w tym gatunku wszystko sprowadza się właśnie do rąbanki, a ta nigdy mnie nie interesowała:).
OdpowiedzUsuńSapkowski z maestrią podbiera sobie klasyczne baśnie i przerabia je na historie pasujące do wymyślonego przez siebie świata. I rzeczywiście, zabawnym jest czytać te wywrócone czasem do góry nogami opowieści :)
Usuń"Żmii" nie polecam - moim zdaniem nie udała sie p. Andrzejowi. Za to trylogię husycką - owszem, pełno rozmaitych smaczków i akcja wartko sie toczy :)
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć. A do husytów mam słabość, bo miałem świetnego wykładowcę historii Europy Środkowej i Wschodniej, więc tym bardziej jestem gotów się skusić :)
UsuńSagę czytałam w okresie pisania pracy magisterskiej, gdy już termin mnie mocno gonił - czyli z toporem wiszącym nad karkiem. Zatem wystarczy zacząć, a czas się znajdzie ;-). Najbardziej fascynowało mnie tropienie wątków odnoszących się do współczesności. Trylogię husycką też znam, niezła rzecz, aczkolwiek mam wrażenie, że tam w każdym rozdziale jest to samo (Reynevan ucieka przed grupą zbirów, po czym się z nimi tłucze), przynajmniej w pierwszym tomie. Potem robi się ciekawiej.
OdpowiedzUsuńTego się właśnie boję. Z tymi zbiorkami to też tak było, że "tylko zerknę, czy to nie za krwawe/zbyt lubieżne", a ocknąłem się po dwóch tomach, cztery dni później :) A tu właśnie dobra dusza Wegnera pożyczyła :D
UsuńBazylu, błagam nie sięgaj po "Żmiję", w ogóle udawajmy, że tego nie było, dobra. Opowiadania są w cyklu najlepsze, ale saga też jest świetna - rzeczywiście pod koniec troszkę się to może psuje (ja przymykam oko, bo tak), ale i tam znajdziesz to co Cię urzekło, świetny język, komentarz do współczesności, i oczywiście to o czym pisze Eireann, mnóstwo aluzji do mitów, baśni, literatury i kultury. Trylogia husycka jest fajna,ładnie przeplatane magia z historią.
OdpowiedzUsuńW udawaniu jestem dobry, więc nie ma sprawy. I nie ma "Żmii" :) Na sagę, przynajmniej na razie, nie znajdę czasu, bo mam w zanadrzu wielce chwalonego Wegnera. Husytom się przyjrzę, jak nie w papierze, to w auto wrzucę superprodukcję audio :P
UsuńPodobno bardzo dobry ten audiobook :) A Wegnera od początku, czy najnowszy tom, bo nie pamięatam czy wcześniej czytałeś?
UsuńTeż słyszałem słowa zachwytu od znajomego. Szkoda, że nie szykuje mi się jakaś długa podróż, to chętnie bym sprawdził. Auto to póki co jedyna możliwość, bo słuchawek na razie nie mogę (nad czym ubolewam, bo nie mogę grać po nocy) używać :( A Wegnera od początku, bo nie znam zupełnie :)
UsuńOch, Bazylu! Tyyyleeeeeeeeee dobra przed Tobą!!! Daj znać jak bardzo wsiąkłeś ;)
UsuńTeż dotarły do mnie zachwyty nad husycką audio superprodukcją :)
UsuńI chyba zazdroszczę pierwszej wyprawy do Meekhanu - przede mną już tylko najnowsza i aż mi smutno, że tylko te kilkaset stron.. ;)
No i jak z Wami można dotrzymać przyrzeczeń, że żadnych niezakończonych cyklów fantasy rozpoczynać się, do czasu ich ukończenia przez autorów, nie będzie. No, jak?! :D
UsuńBędziesz cierpiał, jak my :p
UsuńMało mi jeszcze cierpień? Martin, Białołęcka, Lynch i tabun innych :( Z drugiej strony - już zwyczajnym :)
Usuńa co sama mam cierpieć? [demoniczny chichot]
UsuńBaaardzo lubię język Sapkowskiego, i najbardziej z jego dzieł przekonuje mnie Saga o Wiedźminie, (1-7). Sezon Burz" to dla mnie dobry pomysł, ale na opowiadania, nie na książkę, a Trylogia, no cóż, może gdybym przeczytała ją przed przygodami Białego Wilka?
OdpowiedzUsuńA ja cały czas żyłem w przekonaniu, że "Sezon ...", to właśnie zbiór opowiadań. Coś na kształt prequelu :)
UsuńCoś na kształt, niestety, bardzo nieudany kształt.
UsuńWłaśnie usiłuję dożyć urlopu, a w nielicznych wolnych chwilach zastanawiam się cóż zabrać ze sobą do czytania? Może faktycznie czas wrócić do źródeł? W tzw. pierwszej młodości czytałam dla ciętego języka i hm, chyba jednak także dla wątku romansowego. Sama jestem ciekawa co wyjdzie z tego teraz, bo niby wszystko wiem i pamiętam (w końcu przeczytałam kilkanaście razy), ale jednak trochę czasu minęło. Dzięki za inspirację!:)
OdpowiedzUsuńKilkanaście (sic!) razy?? Zresztą, czemu się dziwię, skoro "Urodzonych morderców" obejrzałem coś koło tego :P Spróbuj może zachwalonego wyżej Wegnera. Ja mam w odwodzie pierwszy tom Hulicka i ostatnią polską Flawię. No i całą, kitkową półkę Pratchetta :D I świetnie zaopatrzoną bibliotekę. Słowem, mam co czytać w wakacje :D I proszę bardzo, miło wiedzieć, że się kogoś inspiruje sporadycznymi wpisami na moim truchełku blogowym :P
UsuńMelduję, że oba tomy opowiadań przeczytałam. Wrażenia? Nie jest źle, choć kilkanaście lat temu byłam zachwycona bez zastrzeżeń, a teraz parę skrzywień warg mi się trafiło. Ale i tak było warto, dzięki!
UsuńJednak za żadne skarby świata nie dałabym tego Starszemu. Jeszcze za wcześnie, zdecydowanie za wcześnie.
PS. Wegnera też mam w odwodzie (mąż zachwala), ale czekam aż cykl będzie skończony (patrz komentarze powyżej). Czekanie na Grzędowicza zmęczyło mnie do tego stopnia, że do tej pory nie przeczytałam ostatniej części, z Martinem stało się podobnie. Trzeciego razu wolę nie ryzykować.
Przeczytaj pierwszy tom opowiadań Wegnera. Pozwoli Ci to nabrać perspektywy i zezwolić dziecku na lekturę Sapkowskiego :P Wczoraj przysiadłem i obejrzałem odrobinę ekranizacji któregoś HP i nie wiem w czym Sapek miałby być bardziej niewłaściwy. No, ok, są sceny, ale do dosadności im baaaardzo daleko. A rzezanie? To samo jest w pierwszym lepszym RPG z PEGI 12.
UsuńPS. Hmm, przeczytałem swoją odpowiedź i wygląda mi to na tłumaczenie i uciszanie sumienia :P