środa, 14 września 2016

"Tysiąc szklanek herbaty" Robert Robb Maciąg

Bo (czy każdy ma w głowie polonistkę, która mówi, że nie zaczynamy zdania od "bo"?), z książką Robba, to było w zasadzie tak. Najpierw naczytałem się o niej wiele dobrego i zachciało mi się ją kupić. Jako że u mnie z decyzjami zazwyczaj schodzi, to zanim się obejrzałem, na rynku został audiobook, a jedyny, wygrzebany na oeliksie, papierzany model okazał się pomyłką wystawioną przez panią, która tak naprawdę była za granicą i nie była pewna czy go ma. Lipa. Audio mnie nie urządzało, bo co ze zdjęciami, które stanowią 50% miodności książek podróżnika. Całe szczęście z pomocą przyszła kielecka WBP. Ale i tam nie było łatwo, bo spodziewałem się sporego formatu woluminu, a wezwana na pomoc w poszukiwaniach pani podała mi niepozorną książeczkę. Zapis wspomnień, doznań i przemyśleń związanych z wyprawą po śladach Jedwabnego Szlaku.

Do rzeczy jednak. Książki podróżnicze, to dla mnie ersatz prawdziwego podróżowania, na które tak naprawdę ciągle nie mogę znaleźć czasu i pieniędzy, a może po prostu chęci, by ruszyć pupsko z czterech ścian. A przecież może już nie być okazji zrealizowania odkładanej na wieczne nigdy przygody. Posłuchajcie co pisze Robb o wizycie w Aleppo: "Najlepiej sami odwiedźcie to miasto. Wprawdzie nie musicie się śpieszyć (Aleppo stoi już kilka tysięcy lat i pewnie postoi jeszcze chwilkę), ale nie możecie tej podróży ciągle odkładać na później. Później może się okazać, że nic się Wam już nie będzie chciało, a najmniejszą ochotę będziecie mieć, by podróżować po obcych krajach. Później może oznaczać ogródek i telewizor, a przecież szkoda by było Waszych umarłych marzeń i wiecznie żywych wspomnień.". A teraz wpiszcie w wujka gugla frazę "Aleppo Syria". Już wiecie o co mi chodzi? Dzięki temu fragmentowi w końcu pojechałem na planowaną od trzech lat, trzydniową eskapadę rowerową do Krakowa. Żaden wyczyn, ale wielka frajda. No i wreszcie znajomi nie będą pytać ze znaczącym uśmieszkiem: "Jak tam Kraków?".

Dzięki temu wypadowi mogłem też przekonać się, że prawdą jest to, że "(...) Czasem trudno to wszystko ogarnąć. Tyle sympatii, o którą nigdy nie prosiłeś. Czasem trudno się do tego przyzwyczaić i przyjąć to z szacunkiem, a jednocześnie „tak po prostu”, jak najnormalniejszy międzyludzki gest.". Nie piszę co prawda o ludziach otwierających swe podwoje przed nieznajomymi podróżnikami, do czego odnosi się autor, ale o kilku dobrych duszach, które chciały nam pomóc w sytuacji awaryjnej, poświęcając swój czas i w jednym przypadku, paliwo. Niby nic, a cieszy, bo pokazuje, że co prawda "(...) świat nie jest wcale doskonały", ale "(...) człowiek, im dłużej jest w podróży, tym bardziej wierzy w ludzi" i choć "(...) na tę jego naiwność czyhają pułapki", to jednak podróżowanie może podbudować, jeśli chodzi o wiarę w kondycję moralną ludzi.

Oprócz tego "(...) podróż daje nam wolność wyboru. Nie ma czasu, daty, terminów, obowiązków rachunków, systemu, który nam coś nakazuje. Systemu, który nas przywiązuje do jednego miejsca, zmusza do abstrakcyjnych wymogów i obowiązków. Dopóki się ruszam, mam wokół siebie proste życie i proste potrzeby. Gdy tylko się zatrzymam na dłużej, okrążają mnie rachunki, wiadomości TV – kto komu ukradł, kto kogo oszukał". I to jest prawda. Życie zawężone do minimum potrzeb i obowiązków jest o wiele przyjemniejsze. 

Ale ja tu gadu gadu o swoich lokalnych wojażach, a przecież miało być o książce. Robb tradycyjnie się nie opierdziela i wylewa na papier co mu na wątpiach leży. Że nie podoba mu się masowość turystyki i zadeptywanie niepowtarzalnych miejsc tysiącami turystycznych klapek, przez co po pewnym czasie tracą one swoją wyjątkowość (miejsca, nie klapki). Że cywilizacja dociera tam, gdzie do niedawna jeszcze jej tak naprawdę nie było i nie zawsze oznacza to dobro (np. pestycydy w arbuzach). Ale jako rasowy podróżnik nie tylko wyrzeka, ale i zachwyca się. Ludźmi, smakami, kolorami, krajobrazami i ten zachwyt w pełni oddaje w swoich fotografiach, których jest w książce o wiele za mało.

Jeśli nie jesteście gotowi na Wielką Przygodę przeżyjcie ją na kartach "Tysiąca szklanek ...". Poznajcie pułapki czyhające na wędrowców po obcych krajach czytając jak nieznajomość zwyczajów może wpędzić jeśli już nie w kłopoty, to w totalne zakłopotanie ("objedliśmy się więc jak bąki (…) dopiero gdy skończyliśmy, mąż oddał tacę z resztkami rodzinie, która siedziała cały czas za nami i czekała, aż skończymy."). Z drugiej strony zobaczcie jak wielką frajdę daje podróż. Być może zdecydujecie się odbyć własną. Mniejszą czy większą, nieważne. Ważne by pamiętać, że to nie TV czy Internet, ale "(...) podróżowanie jest najcudowniejszym sposobem zmniejszania świata". Polecam!

21 komentarzy:

  1. Ej no, co to za książka podróżnicza, która zamiast dać barwne opisy, radzi "jedź se i zobacz sam"?? Chyba że to wyjątek i jednak autor to i owo przedstawia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przedstawia, przedstawia. A taki głos z offu pt. jedźże, to jest czasem naprawdę potrzebny. Przynajmniej w moim przypadku :) Natomiast nietrafione proroctwo o wieczności Aleppo robi dość wstrząsające wrażenie i rzeczywiście człowiek się zastanawia czy te wszystkie "później", to jednak nie przesunąć bardziej do przodu na linii czasu. I nie odnosi się to tylko do podróżowania.

      Usuń
    2. No jak przedstawia, to dobrze. Bo zwykle na widok takiego tekstu myślę sobie, że autor nie umie w opisy :) Nieodkładanie rozmaitości na nieokreśloną przyszłość ma swoje zalety, ale nie zawsze się tak da od razu wsiąść i pojechać, kupić albo zrobić.

      Usuń
    3. Autor umie w opisy, ale mam wrażenie, że bardziej od kreślenia landszafcików woli opowieść o napotykanym człowieku i swoim podróżowaniu. I choć akurat mnie aspekt "oglądaczy" pociąga w podróżowaniu bardziej niż spotkania z ludźmi, to jednak w przypadku książek o, wolę na odwrót :) Zabytki mogę sobie obejrzeć na Street View :P A z tym niedaniem to racja, ale też czasem sami zaklinamy rzeczywistość, byle tylko ze swojego, na swój sposób, mimo otoczenia abstrakcyjnymi wymogami i obowiązkami, wygodnego tu i teraz się nie ruszyć :P

      Usuń
    4. W sumie racja, nie znoszę się ruszać gdziekolwiek. Trzeba zorganizować, spakować się, odwalić podróż. Jestem idealnym klientem dla usług teleportacji :)

      Usuń
    5. Odwalić podróż! Jakbym miał szofera, to bym nawet odwalił :P A na teleportery czekam z niecierpliwością. I nawet chyba strach, że takie cudo przemiesza mnie na wyjściu z moim rowerem i gratami, byłbym w stanie przemóc :P W sumie to najgorzej wyjść za próg i postawić pierwszy krok. Potem to już leci :)

      Usuń
    6. No ale wiesz, zanim za próg, to mus znaleźć kwatery, zarezerwować, odłożyć na wyjazd, cała ta logistyka jest okropna.

      Usuń
    7. Ale Ty piszesz o wygodnym, familijnym podróżowaniu, które niewiele się różni (miejscówką) od siedzenia bykiem w domu. A ja o wrzuceniu do sakwy paru ubrań, załadowaniu na nie namiotu i śpiwora, wyciągnięciu parę złotych zaskórniaków i heja :) Ale racja, logistyka jest okropna bez względu na to czy pakujemy się do spa, czy w dzikie ostępy :P

      Usuń
    8. Człowiek w mojej sytuacji rodzinnej raczej nie może wziąć worka z dżinsami i se pojechać, bo go gna chęć przygody. Znaczy, może i może, ale osobiście sobie to nie bardzo wyobrażam.

      Usuń
    9. Ja nie piszę o półrocznym wypadzie w Bieszczady (zresztą, co to teraz za Bieszczady), żeby zażyć męskiej atmosfery przy wycince, tylko o kilkudniowej włóczędze za pozwoleństwem Pani Żony. Ty się rodziną nie zasłaniaj. Pewnikiem się boisz, że pod pałatką wilka złapiesz i tyle :P

      Usuń
    10. Włóczęga prawdziwego mężczyzny za pozwoleństwem żony? Na kilka dni? To zakrawa na pantoflarstwo :D Nie cierpię spać w namiocie, a na starość lubię mieć też łazienkę z ciepłą wodą.

      Usuń
    11. No i wyjaśnił! :P A ja tam czasem lubię na dzikusa :) Nawet za pozwoleństwem Instancji :P

      Usuń
    12. Bestia oswojona, jednym słowem :D Z wiekiem nabieram upodobania do przytulnych pensjonacików z pełnym wyżywieniem, na uboczu.

      Usuń
    13. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby w jednym z tych pensjonacików, po kolacji, otrzeć się o Przygodę, czytając "Tysiąc szklanek ..." :P

      Usuń
    14. Przeszkody pewnie by były, przynajmniej do czasu, aż skończą się wakacje z progeniturą, ale faktycznie poczytać by można :)

      Usuń
    15. Bo się jeździ w góry, a nie nad morze :P Młodzież się przegania przez Homole albo inne Trzy Korony i po kolacji można spokojnie czytać, jak to inni się męczyli żeby piękna przyrody zażyć :D

      Usuń
    16. Się jeździ w góry. Nad morzem wrzucało się dzieci w wodę i z głowy, a górach to jednak insza inszość, samych na te Trzy Korony nie pognasz :D

      Usuń
    17. Sugerujesz, że po Trzech Koronach pierwszy padnę? Przed kolacją :D Pewnie masz rację. Cytując zatem Siarę: "I cały misterny plan ..." :P

      Usuń
    18. Zależy od osobniczej kondycji :) Po Trzech Koronach miałem cały wieczór na czytanie, po Górach Stołowych niekoniecznie, ale to dlatego, że musiałem pochałturzyć.

      Usuń
  2. Robb ma dar takiego osobistego pisania, prawda? Prosto w punkt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są oczywiście kwestie, w których się z autorem nie zgadzam, ale większość podróżniczych przemyśleń do mnie trafia. Poza tym podoba mi się wiara Robba w ludzi i jego zaangażowanie (właściwie ich, bo nie można zapominać o Ani), w ulepszanie świata. Opisy kolejnych spotkań przy tytułowej herbacie potrafiły nieźle zamieszać w moim weltszmercu :P

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."