Przyznam szczerze, że miałem trochę obaw przed czytaniem Młodszemu "Czarownicy ...", bo jednak dwie poprzednie książki młodzieżowe, które wyszły spod pióra pana Marcina pozostawiły we mnie, starym koniu, pewien niepokój. To przez dość niekonwencjonalne rozwiązania fabularne czy ocierającą się wręcz o klimaty gore scenografię dotychczas nie podrzuciłem Starszemu "Omegi". Również "Czarny młyn", z tego co pamiętam, nie szczędził nerwów czytelnika i miejscami potrafił zdrowo wystraszyć, w związku z czym wyleciał póki co z listy do wieczornego czytania. Przyznaję jednak, że trochę mnie to prewencyjne wrzucanie Szczygielskiego na mój prywatny indeks ksiąg zakazanych uwierało, bo przecież, do diaska!, lektura wzmiankowanych powieści potwierdziła, że prozę autora czyta się świetnie. A że troszkę (no, czasami bardziej niż troszkę), mroczna? Cholibka nie takie horrorszoły dzieciarnia codziennie łupie po jutubach. Postanowiłem zaryzykować z "Czarownicą ...". Cwanie, bo jakby zażarło miałem w odwodzie dwa kolejne tomy.
Przygody małoletniej Mai, która na skutek rodzinnych problemów ląduje u cioci-babci, dla ułatwienia zwanej Ciabcią (chociaż nie wiem czy dla ułatwienia, bo spróbujcie to wymówić z wyraźnym "b", a nie jako Ciapcię), wpisują się w literacki nurt, z którym mieliśmy już z chłopakami do czynienia przy okazji lektury książki "Kot kameleon" Joanny Wachowiak. Nurt, którego głównymi cechami jest oderwanie dziecięcego bohatera od netu, telewizji, komórek i reszty tej całej sterty pierdół, które kradną nam czas i nie pozwalają rozejrzeć się wokół. Takie lekturowe wzmocnienie hasła "Wyloguj się do życia!". Bo wiecie, kiedy ma się na stanie jedynie stary radioodbiornik i lampowy telewizor w wersji b&w, który rozgrzewa się mniej więcej tak długo jak trwa odcinek ulubionego serialu, to nie ma rady, trzeba wziąć tyłek w troki, głowę na kark i poszukać innych rozrywek, a może nawet przeżyć kilka przygód.
Gadający kot, Zdradliwe Lilie, duch, tajne przejścia, wiewiórka, której wydaje się, że jest lisem ..., mam wymieniać dalej? Myślę, że te parę haseł wyraźnie obrazuje, że czego jak czego, ale niespodziewanych zwrotów akcji książka jest pełna. Ale też i nie samą akcją "Czarownica ..." stoi. To przepiękny hołd złożony przyjaźni dorosłego i dziecka. Przyjaźni trudnej, rodzącej się w bólach, bo też i łączącej pokolenia mentalnie od siebie odległe o lata świetlne. Maja, miłośniczka telenowel, cytująca z pamięci programy TV, musi zaufać dziwnej staruszce, która za nic ma zdobycze techniki, a przyjemność znajduje w zwykłych, codziennych czynnościach. Na to zaufanie Ciabcia zapracowuje nienachalną opieką, zrozumieniem i szacunkiem dla uczuć Mai. Ten wspaniały proces został świetnie przez autora uchwycony w drobnych scenach, jak ta z pierwszym piciem kawy zbożowej miast kakałka i może służyć rodzicom za instruktaż.
"Czarownica ...", to także, z innego powodu niż wyżej wymieniony, gratka dla rodzica, bo jej lektura na nowo zabiera go do czasów, których już nie ma. Bezinternetowych, bezfejsbukowych, beztelewizyjnych. Gdy posiłkowaliśmy się wyobraźnią i siedząc w spróchniałym truchle wierzby, która robiła za Rudego, przeżywaliśmy najlepsze chwile dzieciństwa. I Maja też doświadcza tej fascynacji możliwościami własnej imaginacji, bo skoro powstało dwa tomy kontynuacji, to pewnie zechciała w przyjazne progi ciabcinego mieszkania wrócić.
Wypadałoby jeszcze dodać choć wzmiankę o ilustracjach Magdy Wosik. Choć nie mam przekonania do ołówkowych kreacji, a strona graficzna "Omegi", autorstwa Bartka Arobala, zupełnie do mnie nie trafiła, to ze zdumieniem muszę przyznać, że wizja artystki mi odpowiada. I Maja z grzywką spod miski. I Ciabcia w dużych, drucianych okularach. Może tylko za bardzo wprost, 1:1, ilustracyjnie, ale za to z chęcią oglądane przez współczytacza, który każdy rozdział rozpoczynał od wnikliwej analizy dwustronicowego rysunku.
Na koniec pomny bojów, które przetaczały się swego czasu przez Internet (i nie tylko), a i dziś odbijają się jeszcze echem, przy okazji dyskusji o jadzie sączonym przez HP w młode główki, muszę dodać pewną informację. Ciabcia nie jest "kościółkowa" (w końcu jest czarownicą!), a jeden z rozdziałów rzeczywiście jest poświęcony wywoływaniu duchów. Każdy oczywiście zinterpretuje to po swojemu, ale ponieważ kogoś może to odstręczać od lektury, voilà!, jest czarno na białym. Śpieszę od razu donieść, że poziom grozy nie jest zbyt wielki, bo Młodszy, który stanowczo nakazał przerwanie lektury "Wyspy Obłąkanych" Widmarka, nie przejawiał objawów paniki.
Jako podsumowanie, a zarazem polecanka niech posłuży fakt, że jesteśmy w 3/4 "Tuczarni motyli" i mamy przedni ubaw z czytania na głos: "Von Hildenburgenhausenów" i moich prób ożywienia kwestii członków rodów Kropotkinów wschodnim zaśpiewem.
Gadający kot, Zdradliwe Lilie, duch, tajne przejścia, wiewiórka, której wydaje się, że jest lisem ..., mam wymieniać dalej? Myślę, że te parę haseł wyraźnie obrazuje, że czego jak czego, ale niespodziewanych zwrotów akcji książka jest pełna. Ale też i nie samą akcją "Czarownica ..." stoi. To przepiękny hołd złożony przyjaźni dorosłego i dziecka. Przyjaźni trudnej, rodzącej się w bólach, bo też i łączącej pokolenia mentalnie od siebie odległe o lata świetlne. Maja, miłośniczka telenowel, cytująca z pamięci programy TV, musi zaufać dziwnej staruszce, która za nic ma zdobycze techniki, a przyjemność znajduje w zwykłych, codziennych czynnościach. Na to zaufanie Ciabcia zapracowuje nienachalną opieką, zrozumieniem i szacunkiem dla uczuć Mai. Ten wspaniały proces został świetnie przez autora uchwycony w drobnych scenach, jak ta z pierwszym piciem kawy zbożowej miast kakałka i może służyć rodzicom za instruktaż.
"Czarownica ...", to także, z innego powodu niż wyżej wymieniony, gratka dla rodzica, bo jej lektura na nowo zabiera go do czasów, których już nie ma. Bezinternetowych, bezfejsbukowych, beztelewizyjnych. Gdy posiłkowaliśmy się wyobraźnią i siedząc w spróchniałym truchle wierzby, która robiła za Rudego, przeżywaliśmy najlepsze chwile dzieciństwa. I Maja też doświadcza tej fascynacji możliwościami własnej imaginacji, bo skoro powstało dwa tomy kontynuacji, to pewnie zechciała w przyjazne progi ciabcinego mieszkania wrócić.
Wypadałoby jeszcze dodać choć wzmiankę o ilustracjach Magdy Wosik. Choć nie mam przekonania do ołówkowych kreacji, a strona graficzna "Omegi", autorstwa Bartka Arobala, zupełnie do mnie nie trafiła, to ze zdumieniem muszę przyznać, że wizja artystki mi odpowiada. I Maja z grzywką spod miski. I Ciabcia w dużych, drucianych okularach. Może tylko za bardzo wprost, 1:1, ilustracyjnie, ale za to z chęcią oglądane przez współczytacza, który każdy rozdział rozpoczynał od wnikliwej analizy dwustronicowego rysunku.
Na koniec pomny bojów, które przetaczały się swego czasu przez Internet (i nie tylko), a i dziś odbijają się jeszcze echem, przy okazji dyskusji o jadzie sączonym przez HP w młode główki, muszę dodać pewną informację. Ciabcia nie jest "kościółkowa" (w końcu jest czarownicą!), a jeden z rozdziałów rzeczywiście jest poświęcony wywoływaniu duchów. Każdy oczywiście zinterpretuje to po swojemu, ale ponieważ kogoś może to odstręczać od lektury, voilà!, jest czarno na białym. Śpieszę od razu donieść, że poziom grozy nie jest zbyt wielki, bo Młodszy, który stanowczo nakazał przerwanie lektury "Wyspy Obłąkanych" Widmarka, nie przejawiał objawów paniki.
Jako podsumowanie, a zarazem polecanka niech posłuży fakt, że jesteśmy w 3/4 "Tuczarni motyli" i mamy przedni ubaw z czytania na głos: "Von Hildenburgenhausenów" i moich prób ożywienia kwestii członków rodów Kropotkinów wschodnim zaśpiewem.
U nas Starsza trzy tomy wałkuje regularnie, a ja się wciąż zabrać nie mogę.
OdpowiedzUsuńAle za to u nas się pija kawę zbożową, a nie kakałko, chociaż tyle magii.
Czytamy z Młodszym, Starszy przyszedł, posłuchał, a jak nie korzystaliśmy, to książkę do siebie zabrał. Potem oddał, powiedział, że fajne. O i tyle, jeśli chodzi o rozmowy na jej temat :P
UsuńA zbożówkę pijamy z Kitkiem. Kakałko się trafia, ale rzadko, bo Babcia dba o dostawy cukru, sycąc wnuczków ulepkami z plastiku :(
Ja z kolei mam ochotę na "Teatr ..." i "Za niebieskimi ...", ale coś czuję, że jak nie pójdzie w wieczornym głośnym, to będzie jak u Ciebie. No i "Farfocle" mi się na kindlu kurzą, ale na razie sprzęt okupuje Żona :)
Tia, typowa odzywka. No fajne albo no może być, też trudno wycisnąć coś więcej :P
UsuńTeatr jest fajny, miałem coś napisać, ale chyba muszę drugi raz przeczytać. Podpowiedz żonie, żeby sama przeczytała Farfocle, a potem dała Tobie, niech nie będzie taka monopolistka :P
Póki co wsiąkłem w Nessera z jego cyklem o VV. Całe szczęście w mojej bibliotece jest tylko cztery z dziesięciu tomów, więc będzie szansa na jakiś wtręt z offu. Nie wiem tylko, czy akurat Szczygielski się załapie, bo pożyczyłem od Sąsiada książkę o Mossadzie :P
UsuńJa pracowicie gromadzę Barbarottiego, Królowa Matka polecała i wygląda to na coś, co może mi się spodobać :) Książki o Mossadzie są fajne, tłumaczyliśmy jedną :P
UsuńNo paczpan! Tak się zastanawiałem co te nazwiska takie znajome :D
UsuńWracając do Szczygielskiego, to ciekawe skąd u niego taka fascynacja, nazwijmy to ogólnie, mrokiem. "Omega" naprawdę była momentami ciężkostrawna aż do mdłości. Czy to działa ta sama zasada co w podaniach ludowych i baśniach bez cenzurki? Ciekawe :)
To bardzo dobra rzecz, ten Mossad :D
UsuńOmega mroczna, bo dla starszych, jakoś mnie nie raziło, dziecko też nie zgłaszało uwag. Dobry horrorek nie jest zły :)
Widocznie autor lubi dokładać dreszczyku na dziecięce plecki :P Wychodzi, że to będzie taki nasz rodzimy Gaiman, trzymając się obecnej mody na porównanie wszystkich do wszystkiego :)
UsuńMój Młodszy jest dobrym barometrem, czy raczej, bo ja wiem, dreszczometrem, bo jak tylko się czegoś w fabule lęka, to od razu wstrzymuje czytanie. Rzadko, ale kilka razy się zdarzyło, jak choćby z przywołanym w tekście Widmarkiem.
Ponoć dzieci lubią się bać, a te starsze szczególnie. U nas koszmary występują raczej po filmach niż po książkach, taka Mulan wzbudziła spazmy.
UsuńNa pewno na "Mulan" ryczałem, bo ryczę notorycznie na wszystkich animacjach dla dzieci, ale choć wytężam pamięć, to nijak nie przypominam sobie niczego co mogłoby doprowadzić do spazmów. No, chyba że delikatne dziewczęcia nastraszył był ten wielki rębajło z końcówki? :) Ja kojarzę, że parę ładnych lat temu któregoś z chłopaków mocno nastraszył Scooby i, ku mojemu zadowoleniu, trzymał się od niego z daleka :)
UsuńCo do meritum, to "Czarownica ..." nie może być zbyt straszna skoro Młodszy nie zgłosił weta :)
W Mulan uznania nie znalazły sceny wojenne. Pożary. Pożoga. Śmierć i zniszczenie.
UsuńScooby straszył mi obydwie, w związku z czym marnuje nam się dwupłytowe DVD :D
Ja ciągle zbieram się w sobie, żeby zaproponować wspólny seans netflixowej "Serii niefortunnych zdarzeń".
UsuńHmmm, moje 2, za sentymentalnym przyzwoleniem ojca onych, pasały się na Scoobim namiętnie. Zwłaszcza Młodszy, jak był jeszcze młodszy... Chwilowo przycichło. Ale nie bali się nic a nic. W przeciwieństwie do E.T., którego Młodszy bojkotuje z uporem. Ale Czarownicę obaj lubią, choć ostatnio utknęliśmy w dziewiątych urodzinach.
OdpowiedzUsuńA po niebieskie drzwi sięgnij koniecznie (film tez jest, alem nie widziała). I teatr też fajny bardzo, choć oba rzeczywiście dla Starszaków bardziej.
Przede mną za to Omega i młyn. Ja pana Szczygielskiego tak od końca jakoś (może w końcu dojdę i do tych dla dorosłych podobno).
Zatem ze strachem jak ze wszystkim, kwestia osobnicza :) Sam do najodważniejszych nie należę, więc to się może przenosi w genach? :P Choć pamiętam, że jakby na przekór miałem okres, kiedy namiętnie łupałem po kolei horrory z Ambera czy Phantom Pressu :) Trochę to u dzieci mylące, bo czasem odrzucam to co wydaje mi się, że ewidentnie by ich wystraszyło, a później okazuje się, że jednak nie i proponuję jakiś w moim mniemaniu lajcik, a tu trzeba lekturę przerywać.
UsuńPo rzeczone tytuły z pewnością sięgnę, ale że nie lubię ciupasem jednego autora, to chwilkę muszą poczekać. Tym bardziej, że przyszły marcowe nabytki i odciągają uwagę :)
Dorosły Szczygielski czytał mi się dobrze. Posmarkałem się ze śmiechu przy fragmentach PL-Boya i poczułem dreszczyk przy Sanato. Myślę, że warto spróbować :)
Wzbudzasz we mnie poczucie winy, donosząc, że czytasz Młodszemu. U nas z czytaniem masakra, z mojej wyłącznej winy (ewentualnie, z winy trybu życia, który prowadzę). "Czarownicę..." przeczytałam ze Starszym, jakieś sto lat temu, drugi tom przeczytał Starszy sam (ja miałam przeczytać, ale jakoś nie wyszło), trzeci tom mamy, ale nikt się po niego nie garnie. Zgroza.
OdpowiedzUsuńJeśli zaś idzie o "dreszczyk na dziecięcych pleckach", to u mnie Starszy odmówił lektury "Za niebieskimi drzwiami" po przeczytaniu pierwszych dwudziestu stron. Do "Arki czasu" nawet nie podszedł, dowiedziawszy się o czym traktuje. Ale być może ma to po mamusi - "Sanato" (pożyczone, o zgrozo!) stoi u mnie na półce od dwóch lat i straszy mnie samą okładką:(
To nasze czytanie wcale znowu takie regularne nie jest, ale jeśli już wskakujemy wieczorem do naszego wyrka, to czytamy zazwyczaj do mojej chrypy :) Jest w tym sporo mkjego egozimu. Lubię książki dla dzieci i gdyby nie ten pretekst (dzieci :P), pewnie większości z nich bym nigdy nie przeczytał. Czytanie ma charakter napadowy i zdarza się, że coś (jak wczoraj nowy Wechterowicz - obłędny), wciska nam się w kolejkę. Nie oponuję, bo i po co. Mało to razy w trakcie jakiejś lektury rzuciłem na coś okiem i tak się jakoś przeczytało :)
UsuńCo do niedoczytanych serii, to coś w tym jest. U nas wyhamowaliśmy np. gdzieś w okolicach trzeciego tomu Pożyczalskich i póki co nie ma chętnych. Trzeba chyba zrobić domowe "lokowanie" produktu :P
Bać się, jak już pisałem, lubię średnio, bom wyposażony w królicze serduszko. Porządnie nastraszył mnie w młodości Masteczkiem Salem, King i dlatego, jeśli publika mówi, że nie kontynuujemy, to nie. A jak już skończę 4 tom cyklu o VV i książkę o Mossadzie, to się wezmę za Farfocle. A w Sanato jest niezły klimat (nie czytać przed planowanym pobytem w sanatorium) :)
Córka - nastolatka połknęła już całą trylogię, ja tylko "Czarownicę".
OdpowiedzUsuńCórka zafascynowana, ja przeczytałam z przyjemnością, ale zdecydowałam, że zamiast kolejnych tomów wolę poczytać poradnik o wychowywaniu nastolatki ;-)
A my, z racji pięknej pogody, zarzuciliśmy czytanie "Tuczarni". Myślę, że nie bez znaczenia było też dotarcie paczki z 52piętrowym domkiem, bo wczoraj chciałem poczytać, ale Młodszy odmówił. Myślałem, że się dorwał do tabletu, ale jak się okazało, czytał wyżej wymienioną :)
Usuń:-)
UsuńZ moją jedenastolatką też właśnie czytamy "Tuczarnię". Podoba się, chociaż młoda narzeka, że Maja trochę dziecinna jak na 9 ukończonych lat. Ale sposób prowadzenia tej opowieści, humor, ironia, wyrazistość bohaterów - super. A wywoływanie duchów w pierwszej części wzbudziło ogromne zainteresowanie, jeden wieczór poświęciłyśmy więc na poszerzeniu wiedzy na temat seansów spirytystycznych ;-)
OdpowiedzUsuńCo do czytania wspólnego - będę czytała na głos ze starszą póki mi pozwoli. Oby jeszcze trochę, bo uwielbiam te chwile u schyłku dnia.
Dwunastolatek ponoć przeczytał, ale słowem na temat lektury się nie odezwał. Jeszcze do niedawna próbowałem ciągnąć za język, ale kiedy się dowiedziałem, że "Czarnoksiężnik z Archipelagu jest, tadam!, o czarnoksiężniku, a na prośbę o rozwinięcie usłyszałem, że, a jakże, z archipelagu, to dałem póki co spokój :P
Usuń"Tuczarnia" wydaje mi się troszkę przegadana, szczególnie w rozdziałach prezentujących rody panujące w Świecie Oranżerii i stąd chyba nasze utknięcie między dwoma z nich. Ale może dziś pokonamy tę przeszkodę (ja rozumiem, że niezbędną dla całości fabuły, no, ale ja stary jestem) i wypłyniemy na wody Prawdziwej Przygody :)
Lubię czytać na głos, mimo że mojemu głosowi daleko do tembru lektorskich sław :P I właśnie pomyślałem, że może po "Tuczarni" sięgnę po coś co ściągnie na wieczorny seans także Starszego :D
Donoszę, że przeczytałyśmy "Tuczarnię" i miałam takie samo wrażenie przegadania, nie wspominając o tym, że nieustanne prezentacje rodów były wyzwaniem dla mnie, czytającej na głos ;-) "Klątwa" już pożyczona z biblioteki, czeka na swoją kolej, ale będzie musiała rywalizować z "W pustyni i w puszczy" :D
UsuńMy na razie opuszczamy świat Mai i Ciabci. Ja się podczas czytania wykrzaczałem na hitlerhamburgerach, za to dostałem pochwałę od Żony za wschodni zaśpiew, którym okraszałem wypowiedzi Kropotkinów :)
UsuńPrzypomnij mi, ile lat ma Twój Starszy i Młodszy? To sobie wrócę do tego posta, jak mi dzieciarnia dorośnie. :)
OdpowiedzUsuń9 i 12, kiedy to zleciało :( Swoją drogą, Ty musisz czekać, a ja ze smutkiem stwierdzam, że wiele książek już nam się "przeterminowało" :( Choć z nadzieją odnotowałem, że jak wspomniałem o nowej Krowie Matyldzie, to obydwaj zastrzygli uchem :D
UsuńO tak, to cudna książka. Pamiętam jak ją kupiłam dziecku znajomych po czym przez pól soboty nie wylazłam z łóżka tak się zaczytałam. Na szczęście przed imprezą skończyłam. :)
OdpowiedzUsuńCzasem tak złapie człowieka :) U mnie ostatnio tak było z wypożyczonym dla Starszego "Meto". Miał być rozdzialik, skończyłem w nocy, a następnego dnia wróciłem z drugim tomem. Poichłonąłem z trochę mniejszym zapałem, ale wciąż na niezłej petardzie i teraz czekam, aż biblioteka kupi trzeci :)
Usuń