"Krucyfiks" to pierwszy z serii tomów o przygodach detektywa Roberta Huntera. Pierwszy i jak dla mnie, ostatni. Ale o tym za chwilę.
Dlaczego Chris Carter? Po pierwsze, potrzebowałem czegoś "lekkiego". Oczywiście dyskusyjne jest czy krwawy thriller, z obdzieraniem ofiar ze skóry i innymi wymyślnymi torturami (w wymyślaniu oryginalności których prześcigają się kolejni twórcy gatunku), to rzecz lekka, ale wiecie o jaki rodzaj lekkości mi chodzi. Po drugie, Sąsiadka chwaliła potoczystość narracji właśnie oraz ogólną "straszność" opowiadanych historii, więc postanowiłem spróbować.
Okazało się, że powieść zasadniczo niczym się w powodzi innych tego typu książek nie wyróżnia. Hunter, detektyw z przeszłością i osobistymi tajemnicami, staje do konfrontacji z mega inteligentnym złolem, który postanawia wziąć na nim odwet za jakąś bliżej nieokreśloną krzywdę z przeszłości. Seryjny wyczynia różne cuda wianki, które mają być karą dla Roberta (jak go w telefonicznych rozmowach nazywa zabójca) i już się wydaje, że tym razem przebiegłe zło zwycięży, ale ... Standardzik.
Są jednak oprócz krwawych scen inne straszne rzeczy w tej książce i w zasadzie tylko dlatego powstała ta notka. Mowa tu o tłumaczeniu i redakcji tej przeciętnej historii. Tłumaczeniu i redakcji, które w swej mizerii przeciętne niestety nie są. Niech zatem przemówią przykłady, a przytoczę tylko te najbardziej jaskrawe, które nawet mnie, człowiekowi nie znającemu zbyt dobrze (buahaha!!) języka oryginału, rzuciły się w oczy. I nie, nie będę dokładał swoich uszczypliwych komentarzy (a mógłbym), bo uważam, że tego byłoby już za wiele.
"Na środku niewielkiego pokoju o wymiarach niecały metr na metr kazał ustawić równolegle do siebie dwa biurka." (oryg. "It was a medium-sized room, thirty-five feet wide by twenty-five ...).
"Martin chwycił słoiki z masłem kakaowym ...." (oryg. "He quickly grabbed a jar of peanut butter ...").
I perełka:
"Ianowi udałoby się wyjść z tej przygody cało, gdyby upadający regał nie zahaczył o umieszczony na ścianie zbiornik ze środkiem owadobójczym, który pękł, zalewając podłogę rzęsistym deszczem." (oryg. "That would've been a very lucky escape for Ian if not for the fact that the bottle stand crashed into an insect repellent light on the wall, blowing it to pieces and producing a sparkle rain.").
"Ianowi udałoby się wyjść z tej przygody cało, gdyby upadający regał nie zahaczył o umieszczony na ścianie zbiornik ze środkiem owadobójczym, który pękł, zalewając podłogę rzęsistym deszczem." (oryg. "That would've been a very lucky escape for Ian if not for the fact that the bottle stand crashed into an insect repellent light on the wall, blowing it to pieces and producing a sparkle rain.").
Wiecie co? Nie chce mi się tego ciągnąć, a mógłbym jeszcze długo. O tym, że dwóch mężczyzn, to "oboje". O tym jak w jednej scenie facet oddaje kobiecie koszulę, a w następnej, według tłumaczki, jest nagi od pasa w dół, gdy według autora - półnagi. Tylko po co? Większość czytelników i tak wzruszy ramionami, że przecież to tylko poplit i robię z igły widły, bo czytać tak czy siak się da. A szkoda, bo przyzwalając na bylejakość sprawiamy, że kolejne tłumaczenia dobiją do poziomu automatu Googla, a jak widać po powyższym, ta droga wcale tak daleka nie jest. I gdyby nie fakt, że książkę przeczytałem w abonamencie, to chyba pokusiłbym się o zwrot do wydawcy, jak swego czasu zrobił Paweł Pollak ze swoim egzemplarzem siejącego ziemniaki "Marsjanina". Wstyd!
Teraz myślę, jak ustawić dwa biurka równolegle na kwadracie metr na metr (cudowne!).
OdpowiedzUsuńA co myślisz o zbiorniku ze środkiem owadobójczym umieszczonym na ścianie, tu dodam, bo nie chciałem rozszerzać zbytnio cytatu, sklepu spożywczego/monopolowego? Już nie wspominałem o nagminnym tłumaczeniu "siódmy zmysł", podczas gdy w oryginale jest jak byk sixth czy słowa arsenał (w odniesieniu do uzbrojonych po uszy gangsterów - w sensie, mają ze sobą niezły arsenał), jako "składzik amunicji" i wielu innych mniej lub bardziej denerwujących kiksów :(
UsuńNo i zauważ, że ja obcym narzeczem posługuję się na poziomie jakiejś czwartej klasy SP, a jednak kłuło mnie to na tyle, że postanowiłem sprawdzić, więc jak to musi być złe :P
Auć.
OdpowiedzUsuńA ja tak lubię tę serię. ;)
Bo to niezłe, rzemieślnicze page-turnery. Ale nawet tego typu książki powinny jednak mieć poświęcone minimum uwagi ze strony zespołu redakcyjnego. Jakbyśmy nie patrzyli, książka stała się produktem rynkowym i w tym wypadku jest to produkt wybrakowany :(
UsuńOo, to ja wiem, z kogo zżynał autor jednego bestselleru, co to go właśnie przeczytałem. Tylko miał trochę więcej rozmachu, bo na 5 metrach kwadratowych zmieścił biurko, 3 krzesła, szafę i kasę pancerną. Oraz policjanta i przestępcę :D Być może policjant i złol siedzieli w szafie podczas przesłuchania, ale chyba nie, bo w tej ciasnocie nie otworzyliby do niej drzwi :D
OdpowiedzUsuń5 metrów kwadratowych?! Toż to hala w porównaniu z warunkami u Cartera. A tak poważnie, nie uważasz, że takie praktyki wołają o pomstę do nieba?
UsuńOwszem, wołają, ale akurat w przypadku tego wydawnictwa są ponoć dość częste.
Usuńkorekta i tłumaczenie, to ciężka robota. ale rodzynki, które się przedrą przez sito potrafią irytować. czasami zwracam uwagę, ale są autorzy, którym wybaczyłbym takie lapsusy, jak opisałeś - dla dobra kolaboracji przyszłej. naprawdę - przetworzyłbym, zmienił słowo na właściwe i czytał dalej.
OdpowiedzUsuńAleż ja nigdzie nie napisałem, że to robota lekka i przyjemna, ale skoro się już za nią ktoś zabiera, to rozumiem, że jest świadom tych trudów i chce im stawić jak najlepiej czoła. I nie pisałbym, gdyby rzecz dotyczyła, jak to eufemistycznie ująłeś, "rodzynek". W tym konkretnym przypadku "bakalii" jest na kilka dobrych keksów. I nie pomoże zmienianie sobie słowa, bo jak widać choćby z ostatniego przykładu, całe zdanie jest przetłumaczone błędnie i wypacza sens oryginału (deszcz iskier jest tu znaczący, a rzęsisty deszcz - idiotyzmem). Poza tym, żeby tych zmian dokonywać, trzeba znać oryginał. To po co mi w takim razie przekład? Bo nie znam angielskiego :)
Usuń