środa, 6 maja 2020

"Krucyfiks" Chris Carter

"Krucyfiks" to pierwszy z serii tomów o przygodach detektywa Roberta Huntera. Pierwszy i jak dla mnie, ostatni. Ale o tym za chwilę.

Dlaczego Chris Carter? Po pierwsze, potrzebowałem czegoś "lekkiego". Oczywiście dyskusyjne jest czy krwawy thriller, z obdzieraniem ofiar ze skóry i innymi wymyślnymi torturami (w wymyślaniu oryginalności których prześcigają się kolejni twórcy gatunku), to rzecz lekka, ale wiecie o jaki rodzaj lekkości mi chodzi. Po drugie, Sąsiadka chwaliła potoczystość narracji właśnie oraz ogólną "straszność" opowiadanych historii, więc postanowiłem spróbować.

Okazało się, że powieść zasadniczo niczym się w powodzi innych tego typu książek nie wyróżnia. Hunter, detektyw z przeszłością i osobistymi tajemnicami, staje do konfrontacji z mega inteligentnym złolem, który postanawia wziąć na nim odwet za jakąś bliżej nieokreśloną krzywdę z przeszłości. Seryjny wyczynia różne cuda wianki, które mają być karą dla Roberta (jak go w telefonicznych rozmowach nazywa zabójca) i już się wydaje, że tym razem przebiegłe zło zwycięży, ale ... Standardzik.

Są jednak oprócz krwawych scen inne straszne rzeczy w tej książce i w zasadzie tylko dlatego powstała ta notka. Mowa tu o tłumaczeniu i redakcji tej przeciętnej historii. Tłumaczeniu i redakcji, które w swej mizerii przeciętne niestety nie są. Niech zatem przemówią przykłady, a przytoczę tylko te najbardziej jaskrawe, które nawet mnie, człowiekowi nie znającemu zbyt dobrze (buahaha!!) języka oryginału, rzuciły się w oczy. I nie, nie będę dokładał swoich uszczypliwych komentarzy (a mógłbym), bo uważam, że tego byłoby już za wiele.

"Na środku niewielkiego pokoju o wymiarach niecały metr na metr kazał ustawić równolegle do siebie dwa biurka." (oryg. "It was a medium-sized room, thirty-five feet wide by twenty-five ...).

"Martin chwycił słoiki z masłem kakaowym ...." (oryg. "He quickly grabbed a jar of peanut butter ...").

I perełka:

"Ianowi udałoby się wyjść z tej przygody cało, gdyby upadający regał nie zahaczył o umieszczony na ścianie zbiornik ze środkiem owadobójczym, który pękł, zalewając podłogę rzęsistym deszczem." (oryg. "That would've been a very lucky escape for Ian if not for the fact that the bottle stand crashed into an insect repellent light on the wall, blowing it to pieces and producing a sparkle rain.").

Wiecie co? Nie chce mi się tego ciągnąć, a mógłbym jeszcze długo. O tym, że dwóch mężczyzn, to "oboje". O tym jak w jednej scenie facet oddaje kobiecie koszulę, a w następnej, według tłumaczki, jest nagi od pasa w dół, gdy według autora - półnagi. Tylko po co? Większość czytelników i tak wzruszy ramionami, że przecież to tylko poplit i robię z igły widły, bo czytać tak czy siak się da. A szkoda, bo przyzwalając na bylejakość sprawiamy, że kolejne tłumaczenia dobiją do poziomu automatu Googla, a jak widać po powyższym, ta droga wcale tak daleka nie jest. I gdyby nie fakt, że książkę przeczytałem w abonamencie, to chyba pokusiłbym się o zwrot do wydawcy, jak swego czasu zrobił Paweł Pollak ze swoim egzemplarzem siejącego ziemniaki "Marsjanina". Wstyd!

9 komentarzy:

  1. Teraz myślę, jak ustawić dwa biurka równolegle na kwadracie metr na metr (cudowne!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co myślisz o zbiorniku ze środkiem owadobójczym umieszczonym na ścianie, tu dodam, bo nie chciałem rozszerzać zbytnio cytatu, sklepu spożywczego/monopolowego? Już nie wspominałem o nagminnym tłumaczeniu "siódmy zmysł", podczas gdy w oryginale jest jak byk sixth czy słowa arsenał (w odniesieniu do uzbrojonych po uszy gangsterów - w sensie, mają ze sobą niezły arsenał), jako "składzik amunicji" i wielu innych mniej lub bardziej denerwujących kiksów :(
      No i zauważ, że ja obcym narzeczem posługuję się na poziomie jakiejś czwartej klasy SP, a jednak kłuło mnie to na tyle, że postanowiłem sprawdzić, więc jak to musi być złe :P

      Usuń
  2. Auć.
    A ja tak lubię tę serię. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to niezłe, rzemieślnicze page-turnery. Ale nawet tego typu książki powinny jednak mieć poświęcone minimum uwagi ze strony zespołu redakcyjnego. Jakbyśmy nie patrzyli, książka stała się produktem rynkowym i w tym wypadku jest to produkt wybrakowany :(

      Usuń
  3. Oo, to ja wiem, z kogo zżynał autor jednego bestselleru, co to go właśnie przeczytałem. Tylko miał trochę więcej rozmachu, bo na 5 metrach kwadratowych zmieścił biurko, 3 krzesła, szafę i kasę pancerną. Oraz policjanta i przestępcę :D Być może policjant i złol siedzieli w szafie podczas przesłuchania, ale chyba nie, bo w tej ciasnocie nie otworzyliby do niej drzwi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 5 metrów kwadratowych?! Toż to hala w porównaniu z warunkami u Cartera. A tak poważnie, nie uważasz, że takie praktyki wołają o pomstę do nieba?

      Usuń
    2. Owszem, wołają, ale akurat w przypadku tego wydawnictwa są ponoć dość częste.

      Usuń
  4. korekta i tłumaczenie, to ciężka robota. ale rodzynki, które się przedrą przez sito potrafią irytować. czasami zwracam uwagę, ale są autorzy, którym wybaczyłbym takie lapsusy, jak opisałeś - dla dobra kolaboracji przyszłej. naprawdę - przetworzyłbym, zmienił słowo na właściwe i czytał dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja nigdzie nie napisałem, że to robota lekka i przyjemna, ale skoro się już za nią ktoś zabiera, to rozumiem, że jest świadom tych trudów i chce im stawić jak najlepiej czoła. I nie pisałbym, gdyby rzecz dotyczyła, jak to eufemistycznie ująłeś, "rodzynek". W tym konkretnym przypadku "bakalii" jest na kilka dobrych keksów. I nie pomoże zmienianie sobie słowa, bo jak widać choćby z ostatniego przykładu, całe zdanie jest przetłumaczone błędnie i wypacza sens oryginału (deszcz iskier jest tu znaczący, a rzęsisty deszcz - idiotyzmem). Poza tym, żeby tych zmian dokonywać, trzeba znać oryginał. To po co mi w takim razie przekład? Bo nie znam angielskiego :)

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."