Chcąc odetchnąć od serwowanych przez autora biografii pani Modrzejewskiej, pełnymi akapitami, pochwalnych pień dziewiętnastowiecznych krytyków na temat przymiotów wielkiej Heleny, postanowiłem zrobić jakiś bezpretensjonalny wtręt w lekturę. Dzięki FB i notce niezawodnego ZwL, wybór padł na młodzieżową powieść Stanisława Kowalewskiego "Żelazny". Wakacje, przygody, Góry Świętokrzyskie i Sandomierz. Na dodatek pozycja całkowicie mi nieznana. Ruszyłem na łów.
Powiedzmy sobie szczerze, że ani fabuła, ani tym bardziej styl nie sprawiły, że doczytałem rzecz do końca. Bo też ni tajny związek kilku chłopców, który zawiązuje się w czasie wakacji i oparty jest na wielkiej tajemnicy, ni też jego, związku, późniejsze perypetie, które w nastoletnim Bazylu wzbudziłyby wielką ciekawość, mnie, starego chłopa, jakoś specjalnie nie urzekły. Autor również nie za bardzo pomaga, używając języka, który wydaje mu się młodzieżowy, no, chyba że w latach siedemdziesiątych nastolatki rzeczywiście używały takiego dziwnego slangu, to przepraszam ("Możecie być nagrzani, że ze skarbem coś nie wyszło, i to jest racja. Chcę wam powiedzieć, że i ja jestem nagrzany.").
Rację jednak ma ZwL, że siłą tej książki są realia. Dla mnie o tyle istotniejsze, że dotyczące mojego skrawka świata. Odkryłem więc, że w okolicach Stąporkowa rzeczywiście położona jest miejscowość Czarniecka Góra (główne miejsce akcji), w której znajdowało się słynne onegdaj uzdrowisko, jak również będąca znaczącym dla akcji miejscem - kopalnia rudy żelaza, a obecnie znajduje się Świętokrzyskie Centrum Rehabilitacji. Z przyjemnością śledziłem też podróż chłopców do Sandomierza przez miejsca i miejscowości tak dobrze mi znane, szkoda tylko, że przez pana Stanisława potraktowane po macoszemu. Jedynie targ w Bodzentynie doczekał się szerszego niż kilka zdań opisu. No, może jeszcze Sandomierz.
"Żelazny" to podróż sentymentalna i przyczynek do przemyśleń na temat zmieniającego się świata. To pierwsze, bo perypetie grupy wakacyjnych kolegów przywołują wspomnienia naszych własnych przygód (ot, choćby budowanie w pobliskim lasku tajnego bunkra jako miejsca spotkań) czy zawartych wówczas znajomości. To drugie, bo pół lektury zastanawiałem się jak teraz wyglądałaby kilkudniowa, autostopowa, kilkudziesięciokilometrowa wycieczka grupy dwunasto-, trzynastoletnich chłopaków bez dorosłego opiekuna. Bo że ja bym na udział w takiej eskapadzie swojemu dziecku w takim wieku nie pozwolił, to wiem na pewno.
Podsumowując, próchno, z odrobinę drewnianym językiem, ale dla sympatycznych bohaterów (w tym wiecznie nadziabanego "profesora" od usuwania nagniotków - Kapciucha) i "okoliczności przyrody", warto. I to nawet mimo koncertowo spapranego zakończenia, bo tak uciąć książki siekierą, to nawet mistrz dziadowskich finałów, pan King, by nie potrafił.
Strasznieś surowy dla tego dziełka, naprawdę AŻ tak źle nie było. Ale zakonczenie to autorowi trudno wybaczyć.
OdpowiedzUsuńAleżeco? Przeczytałem, podobało mi się, liznąłem wiedzy i zaplanowałem na lato wycieczkę rowerem :) Może zbisurmaniony współczesnymi młodzieżówkami rzeczywiście nie doceniłem prostoty tej historii, ale sam przyznasz, że to nie typ "nie do odłożenia". Z drugiej strony chwalony i znacznie bardziej napakowany akcją i niesamowitościami "Truchlin" też mnie nie zachwycił, więc może to już ... peseloza :P
UsuńWycieczki zazdraszczam :) Historia wygląda tak, jakby ją ktoś autorowi z zębów wyszarpał i nie dał skończyć, niestety. Natomiast co do dziwnych dialogów, to uwierz mi, autor się nawet nie zaczął rozkręcać i naprawdę na tle takiego Miodu akacjowego to są naprawdę mało udziwnione.
UsuńAle wiesz, że nie żyjemy na innych planetach? Zapraszam z familią na ochłonięcie po emocjach maturalnych :P Co do dialogów wierzę na słowo, ale podtrzymuję, że te tutaj też są miejscami dość sztuczne. Mnie szkoda tej jazdy na łapu capu, byle do Sandomingo. I olanie zarówno Bodzentyna (nawet słowa o ruinach zamku) jak i Opatowa. Tomki z wykładami na kilka stron, to może i była nuda i przesada, ale takie sru sru, to też słabe jest :P
UsuńWiesz, jak jest z wycieczkami z familią :P Ale dzięki za zaproszenie. Ja nie twierdzę, że dialogi w Żelaznym nie są sztuczne, tylko są sztuczne mniej :) Nie byłem wielbicielem Tomków z rozbudowanymi wykładami, więc mnie wystarczyło informacji, tak w sam raz ich było.
UsuńA ja będę się upierał, że nie dość. W Sandomierzu np. historia o Skopence, a o zamku tyle, że jest :( Jeśli chodzi o wiedzę o regionie jest naprawdę ubogo. Sama Czarniecka Góra trochę szerzej, a potem jakby autor dostał szwungu, żeby rzecz jak najszybciej doprowadzić do końca. Do TEGO końca od siekiery, czyli miejsca gdzie szwung osiągnął apogeum :)
UsuńOt, choćby Św. Katarzyna. Dwa zdania o klasztorze, za to spora scena w schroniskowej stołówce. A przykłady mógłbym mnożyć :)
Ale to wakacyjna przygodówka dla dzieci, a nie przewodnik po atrakcjach turystycznych. Ja miałem wrażenie, że momentami i tak za dużo tych faktów.
UsuńPo prostu żałuję zmarnowanego potencjału "reklamowego". No i przemawiają pewnie przeze mnie oczekiwania lokalsa. Niemniej rezygnacja z choćby szczątkowej formy przewodnika sprawia, że akcja może dziać się gdziekolwiek. Samo szermowanie nazwami świętokrzyskich miejscowości moim zdaniem nie wystarczy :)
UsuńBardzo Ci depnęło w patriotyzm lokalny, moim zdaniem jest idealnie tego dobrego, a nie słup reklamowy :P
UsuńPo prostu podszedłeś do lektury bez oczekiwań i dlatego masz lepiej :)
UsuńAle nie nakręcałem Twoich oczekiwań, sam się nakręciłeś :P
UsuńZawsze sam się nakręcam. Dzięki temu unikam przykrości wynikających z posiadania pretensji do kogokolwiek. :D
UsuńPoniekąd słuszna postawa :)
UsuńNie ma to jak dwie opinie :) Rzeczywiście świat się zmienił, my też, ale dzieciakom swoim też na pewno na nic takiego nie pozwoliłabym. Pozdrawiam serdecznie i wszystkiego dobrego w Nowym!
OdpowiedzUsuńJak zmienił się świat pomyślałem również czytając słowa, które padają w sandomierskich lochach: Ciemno jak u Murzyna w uchu. I może lepiej nie mówić dzieciom co kiedyś było dozwolone :P
UsuńTo fakt :)
Usuń