Jestem Tereską Trawną! Może nie tak do końca, może nie w 100%, w końcu płeć nie ta, a i momentami temperament, ale z drugiej strony obydwoje mamy na stanie młodzieńców - odkurzaczy, dzielimy słabość do kasztanków i ból skręconej kostki. I choć milczałem przez dwa poprzednie tomy przygód rzeczonej (Tereski, nie kostki), to jednak "Zawsze coś" jest tak miłym kawałkiem prozy (oprócz tych niemiłych fragmentów, co to Rodzina, bo wiadomo), że postanowiłem to milczenie przerwać i salwą paru nieskładnych zdań honor przedniej rozrywce z elementami spraw wielce poważnych, oddać.
Powtarzam to nie od dziś, że miło jest czytać książki kogoś, w kogo światopoglądzie odnajdujemy swoje widzenie rzeczywistości. Kogoś o zbliżonych: zainteresowaniach i poczuciu humoru. Kogoś kto w swego bohatera tchnął te wszystkie rzeczy, które sprawiają, że czujesz, że z taką zaokrągloną księgową, to nic tylko kasztanki, ba!, Kasztanki nawet, kraść! Bohaterka zatem, to duży plus serii o Trawnych wraz z przyległościami. Przy czym, umówmy się, przyległości zazwyczaj już takie fajne nie są.
W trzecim tomie przygód za przyległości robi Rodzina. A jak wszystkim doskonale wiadomo z Rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach (a i to nie zawsze). Bo już w takim testamencie, to niekoniecznie. O wspólnie spędzanych, na niewidzianym przez ćwierć wieku łonie, świętach, nie wspominając. A tu, jak raz, szybka rodzinna imprezka z planowanym w tym samym dniu powrotem w domowe pielesze przekształca się w kilkudniową nasiadówkę w strasznym architektonicznie domu dziadunia, gdzie zbrodzień dybie na życie na równi ze schodami różnej wysokości. Nie wspominając o tym, że temat sałatki jarzynowej może stać się przyczynkiem, jeśli nie zabójstwa w afekcie, to przynajmniej ciężkich obrażeń ciała (ręce precz od Kieleckiego!!!).
"Zawsze coś" łatwo można zaszufladkować jako komedię kryminalną, bo też i nie raz zdarzyło mi się radośnie kwiknąć podczas lektury. Myli się jednak ten kto myśli, że to tylko taka historyjka do śmichu. Bo też co i raz wjeżdżają przed oczy rzeczy ważkie: niełatwa historia Ziem Odzyskanych, animozje, niesnaski, zagmatwane stosunki rodzinne czy nawet mroczne familijne tajemnice i wszystkie te rzeczy, które zazwyczaj w rodzinach przemilczamy, bo przecież nie wypada roztrząsać. A Ałtorka pokazuje, że może nie warto milczeć, może trzeba przegadać, przepracować, wyrzucić z siebie zatruwające nas latami miazmaty. I posłuchać co tłamszą w sobie inni, bo może się okazać, że ciotuchna z piekła rodem, swą doprowadzającą do szewskiej pasji apodyktyczność wypracowała nie jako narzędzie zbrodni na pociotkach, a jako tarczę ochronną przed spadającymi co i rusz na głowę nieszczęściami. Pokazuje też, że może nie warto odkładać pewnych rzeczy na później i zawalczyć z tym dupnym "zawsze coś", które zawsze wchodzi nam w paradę, kiedy chcemy, dajmy na to, odwiedzić niewidzianych dawno przyjaciół. "Czasem nachodziła mnie taka myśl, że ciekawe, co u ciebie, że może zadzwonię, pogadamy, jak kiedyś, a potem ... Potem znów coś się działo i nim się obejrzałam, było już rok później". Znacie? Ja znam.
Polecam się zapoznać z historią jaką zapoczątkował nestor rodu Jędrzejczyków. Jeśli nie po to, żeby w tej kołomyi zdarzeń odnaleźć odniesienia do własnych wspomnień czy traum, to może żeby się przekonać czy rację miał Tołstoj pisząc: "Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób".
Zjadłbym kasztanka. Albo pięć. Nie wiem, jak u czytelników, ale u redaktora pojawia się odruch podjadania, na szczęście nigdy ani złamanego kasztanka nie ma pod ręką, więc nie muszę sobie robić wyrzutów.
OdpowiedzUsuńA ić! Przy okazji kupowania małego, zaznaczam, małego! woreczka kasztanków dowiedzieliśmy się, że producent zmajstrował też smaki: mango, banan z karmelem, tiramisu, arbuz, z herbatnikami ... A IĆ!!!
UsuńArbuza z herbatnikami tobym zjadł, aż popatrzę przy okazji sobotnich zakupów :P
UsuńPazera! Toż to dwa osobne smaki :D
UsuńAch, nie zauważyłem przecinka. A to niekoniecznie bym jadł osobno :P
UsuńKup obydwa i zblenduj :D
UsuńAle tak dwa naraz do jamy wkładać to rozpusta okropna :P
UsuńA mnie żal wabowskiej szaty graficznej. Ale i tak przeczytam.
OdpowiedzUsuńMiętowa okładka niezbyt konweniuje, fakt. Dla papierowych zbieraczy, problem :) Czytaj, bo dobre. A ja czekam na Młodszego, z którym próbuję skończyć najnowszego Bożka. Od miesięcy, 😖
UsuńOj, ale ten najnowszy to nie górny rejestr możliwości szanownej autorki. Może lepiej pożegnać się poprzednim...
UsuńNie oceniam po okładce, a jestem bliżej początku niż końca. Ze smutkiem stwierdzam też, że chyba czeka mnie samotny finisz, bo czytanie z Młodszym, to już takie tatusiowe zaklinanie rzeczywistości. Znienacka zamieszkał ze mną nastolatek, fan 76ers i Joela Embiida, który już średnio się interesuje bożkowymi problemami, a bardziej rzutami za trzy :(
UsuńOczywiście, że przeczytam! Nawet niekonweniująca okładka mi niestraszna! To pisałam ja, Agnes, Gugiel mi kłody pod nogi rzuca i nie pozwala się zalogować.
OdpowiedzUsuńJa wiem, że "starym" fanom nie trzeba Marty zachwalać :) Z gugielem jest ostatnio straszna jazda i już kilka razy zrezygnowałem z komentowania, bo przeglądarka nie chciała współpracować :(
Usuń