poniedziałek, 27 listopada 2023

Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie - Kelsey Miller

Gdyby ktoś spytał mnie o to kiedy "Przyjaciele" pojawili się w moim życiu, to nie byłbym w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Niewątpliwie po raz pierwszy obejrzałem serial w którejś z komercyjnych telewizji, ale w której (Polsat?) i który to był rok ... Podobnie przedstawia się sprawa z pytaniem o bycie fanem. Czy fakt kilkukrotnego obejrzenia wspominanego tu sitcomu na przestrzeni całego życia predestynuje mnie do tej roli? Nie mam pojęcia. Ustalmy zatem, że "Przyjaciele" nie są dla mnie zjawiskiem na tyle ważnym, żeby czytać o nich książkę, z drugiej jednak strony podobają mi się na tyle, że po pozycję autorstwa pani Miller jednak sięgnąłem. Z czystej chłopskiej ciekawości. Czy było warto? I znów, i tak, i nie. Zanim wyjdę na najbardziej niezdecydowanego z ludzi, spróbuję skupić się na meritum.

W roku, w którym, z małymi schodami, zdałem maturę, w Stanach wyemitowano pilot serialu, który jak wszyscy choć trochę interesujący się popkulturą wiedzą, podbił później cały świat. "Friends", bo tak po kilku przymiarkach ostatecznie zatytułowano produkcję, opowiadał historię grupy młodych ludzi, tytułowych przyjaciół, którzy mieszkają na Manhattanie i próbują jakoś ogarnąć dorosłość. Dziesięć sezonów spędzonych (kilkakroć) z Chandlerem, Phoebe, Monicą, Rossem, Joeyem oraz Rachel sprawiło, że wdrukowali się oni w moją codzienność. Poznałem ich wady i zalety, używałem tekstów (How you doin'?) i próbowałem śpiewać piosenki (Smelly Cat) i w zasadzie do tej pory zdarza mi się powoływać w rozmowach na niektóre sceny z filmu (- A pamiętacie jak Joey uczył się francuskiego?). Wychodzi zatem na to, że mimo iż nie uważam tej miejscami cholernie niespójnej filmowej historii za najlepszy serial na świecie, jak chciałby podtytuł przeczytanej książki, to jednak lubię go i z chęcią do niego wracam. Bo choć czasem nie zgadzam się z autorką, to jednak w jednej kwestii obydwoje mamy pewność, na łono produkcji NBC wracamy zazwyczaj, kiedy nam źle i potrzebujemy "pocieszka".

I znów niewiele o książce. A książka to bardzo nierówna i chaotyczna. W mojej opinii autorka nie mogła się zdecydować jaki ma być jej motyw przewodni: historia serialu, jego wpływ na szeroko pojmowaną popkulturę czy może w końcu spojrzenie przez pryzmat "Przyjaciół" na aktualnie nośne tematy (reprezentacja rasowa, kwestie równościowe, homofobia, transfobia czy nawet ruch #MeToo) i postanowiła hołdować zasadzie, że Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Wiadomo jednak, że jak coś jest do wszystkiego, to jest ..., może nie do niczego, ale jednak nie jest to coś czego się spodziewałem.

Jakie zatem są moje zarzuty? Psychofani raczej nie dowiedzą się z niej niczego nowego na temat samej produkcji, a lubiący serial zderzą się ze sposobem pisania, który tchnie zbytnim hurraoptymizmem. Wiecie, wszyscy mieli dobre przeczucia co do idealnego dopasowania obsady, tego, że sitcom okaże się hitem itd. i w ten deseń, a dodatkowo większość ludzi związanych z planem dokładnie pamięta co sobie myślało w danej chwili czasem kilka lat wstecz. To męczące. Męczące jest też przykładanie do realiów lat 90tych miarki dzisiejszej poprawności politycznej i zarzucanie "Przyjaciołom", że brak im różnorodności kulturowej i reprezentatywności czy podkreślanie homofobii, ze względu na niezbyt dziś dobrze widziane dowcipy o homoseksualistach. Najbliżej jest mi chyba do opinii jednej z rozmówczyń autorki, czarnoskórej scenarzystki, która powiedziała, że kiedy oglądała "Friendsów" po raz pierwszy nie przeszkadzało jej, że wszyscy w filmie są biali, a liczyło się, że "to był po prostu najlepszy serial". I jeszcze jedno. Choć nie chciałbym żeby książka była tylko zbiorem anegdot, to zbywanie mnie tekstem "na ich temat krąży nie jedna i nie dwie anegdoty" bez przywołania paru, a w zamian opisywanie procesu asystentki scenarzystów, która po zwolnieniu wytoczyła proces o dyskryminację, uważam za nieporozumienie. I żeby było jasne, sprawa Lyle vs m.in. Warner Bros. jest frapująca i ciekawa, ale wydaje się dopięta do książki na siłę. Te strony można by wykorzystać choćby na opis walki Matthew Perry'ego z uzależnieniami, który to temat traktuje pani Miller po macoszemu.

Czas na podsumowanie. Dla kogo zatem moim zdaniem "Przyjaciele" są? Bardziej chyba dla ludzi rozpatrujących fenomen serialu w odniesieniu do współczesności i praw obecnie rządzących produkcjami TV (bo naprawdę spora część książki jest temu zagadnieniu poświęcona), niż dla zwykłych jego oglądaczy. Choć w sumie dla nich też, bo gdy autorka przeskakuje na kwestie historii samej produkcji, to fragmentami potrafi takiego laika jak ja zaciekawić. Z lektury pozostało mi w głowie jedynie kilka faktów (zapewne wina głowy, nie faktów) i z perspektywy czasu uważam, że lepszym dla mnie pomysłem, byłoby, miast lektury, oddać się kolejnej powtórce serialu. Byłbym uboższy o wiedzę na temat wysokości gaż aktorskich w kolejnych sezonach, ale bogatszy o frajdę jaką za każdym razem sprawia mi seans wyrywkowego odcinka.

19 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy obejrzałem ze dwa odcinki w całości. Pojęcia nie mam dlaczego. I jestem uboższy o przeżycie pokoleniowe :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy przeżycie pokoleniowe, to nie wiem, ale są w tym serialu teksty i sceny, które zapadają w pamięć, dla których lubię wracać i które (teksty) zdarza mi się stosować w codziennym życiu (ale tylko jak mam przeczucie, że ktoś załapie). Przykład pierwszy z brzegu: jak ktoś chce żebym wyraził się w obcym narzeczu, to często gęsto usłyszy "blablubli blablubla", bo fonetycznie przypomina to Joeya mówiącego po francusku z odcinka "The One Where Joey Speaks French". Swoją drogą, polecam :P

      Usuń
    2. na Beverly Hills 90210 też się załapałem kawałkami :P Nie wiem, czy oglądanie Przyjaciół dziś po raz pierwszy miałoby jakiś sens, chyba niewinność lat 90. została utracona :)

      Usuń
    3. Z Beverly to pamiętam chyba jeden odcinek, który oglądaliśmy z SzP Koleżeństwem leżąc na dywanie przed telewizorem na brzuchach, bo właśnie wróciliśmy z kilkudziesięciokilometrowej wycieczki rowerowej, na którą nie byliśmy przygotowani ani kondycyjnie, ani sprzętowo. Tyłki przerobione na kotlet siekany pozwalały tylko na ww. pozycję. Z fabuły nie pamiętam kompletnie nic, więc raczej nie byłem fanem, ani nie przerabiałem powtórek. Z drugiej strony lubiłem Alfa, a też nic nie pamiętam, więc to może po prostu skleroza :P

      Usuń
    4. Tam chyba nie było fabuły, głównie wymiana partnerów plus rewie mody i mięśni :D

      Usuń
    5. Coś w tym jest. Koleżanka stwierdziła, że 90210 oglądało się, żeby podpatrzeć fryzury i ciuchy i przenieść do realiów pączkującego kapitalizmu. Jako że kwestie mody i wizerunku od maleńkości miałem w głębokim poważaniu, to pewnie dlatego serial nie utrwalił mi się w pamięci :P

      Usuń
    6. Słuszna opinia. Moja siostra śledziła jeszcze sercowe dramy, ale chyba fryzury były ważniejsze

      Usuń
    7. Swoją drogą, ciekawe czy mądrym pomysłem byłoby sprawdzenie jak zestarzały się seriale mojej młodości? Przystanek Alaska, Skrzydła czy Na wariackich papierach, to te które najszybciej wydobyłem z zakamarków sklerotycznej pamięci. Znaczy tytuły, bo ze szczegółami gorzej :D

      Usuń
    8. Przystanek Alaska próbowałem parę lat temu, ale za dobrze pamiętałem, no i tempo nie oszałamiało.

      Usuń
    9. Szukałem po streamach, ale niestety platformy jakoś akurat te tytuły traktują po macoszemu :( Chyba, że to znak, żeby po latach nie tykać :D

      Usuń
    10. Mam dobre skojarzenia ze Skrzydłami i Papierami, wolałbym sobie nie niszczyć :P

      Usuń
  2. Serial, który oglądałam też po wielokroć i co więcej nadal działa na poprawę nastroju (podobnie jak Co ludzie powiedzą?), choć bardziej dziś doceniam za błyskotliwe i inteligentne dialogi - Teorię wielkiego podrywu. Chciałabym też przeczytać biografię Matthew Perry'ego, ponoć bardzo smutna. Są seriale ponadczasowe, które nigdy się chyba nie znudzą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś w książce pada sformułowanie, że to film o okresie w życiu, kiedy to przyjaciele są naszą rodziną. Moim zdaniem wraca się do niego, bo po prostu miło sobie pooglądać jak paczka młodych ma czas na życie :P BBT obejrzane z progeniturą dwa razy. Lubię historie o geekach (niedawno powtarzałem IT Crowd), ale już od Młodego Sheldona odpadłem po kilku odcinkach :) Problemy Perry'ego kwituje autorka dosłownie kilkoma zdaniami. Ja rozumiem bąbelek uwielbienia dla obsady, ale skoro bierzemy na tapet sprawę molestowania osoby spoza planu, to chyba bliżej tematyki książki jest jednak druga twarz Chandlera? Tak tylko gdybam, w końcu to nie moja publikacja.

      Usuń
    2. Chyba ten "czas na życie" przeważa :) Młodego Sheldona niestety już nie zaakceptowałam. IT Crowd nie widziałam, ale z tego co właśnie przeczytałam powinna obejrzeć sobie chyba moja córka, bo wybrała kierunek technik -informatyk i chce iść w tym kierunku dalej, choć jak obserwuję to lenistwo na razie w pozyskaniu nowej wiedzy wygrywa i nie wiem, czy nie skończy się jak w przypadku bohaterki. A tak w ogóle powstało kilka tych książek o "Przyjaciołach", żadnej nie czytałam, bo chyba nie chcę pozbawiać się mitu stworzonego w głowie.

      Usuń
    3. Ja akurat nie szukałem wiedzy o serialu, ale że książkę dostałem w darze i połączyło się to z próbą czytania co jakiś czas czegoś z własnej półki ... A szkoła średnia, to dopiero pierwszy etap szukania swojej drogi w życiu. Będzie dobrze. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo mam na stanie dwa takie egzemplarze :P

      Usuń
  3. Też nie wiem, jak to się stało, że nie oglądałam tego serialu, jakieś parę odcinków wyrywkowo jak Zacofany w lekturze... Ale to nie znaczy, że nie obejrzę kiedyś 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko się cieszyć. Jak wejdzie, to 10 sezonów dobra przed Tobą i to na świeżości. Jeśli nie, adios bez żadnych sentymentów. Sytuacja win win :D

      Usuń
  4. Dołączam do grona, które od czasu do czasu coś tam zobaczyło. Jak się trafi to spróbuję, jak na mnie oddziałuje ten film. Niewątpliwie argument posiadania czasu na życie jest bardzo istotny, bo to co mnie dziś irytuje to właśnie ten brak czas. Ja co prawda mam go sporo, ale moi znajomi i przyjaciele wciąż jak na lekarstwo i to ciągłe zerkanie na zegarek, bo ze spotkania na spotkanie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znów brak info o komentarzu :( Chyba pod choinkę sprawię sobie domenę i poświęcę trochę czasu na skonfigurowanie bloga na jakiejś innej platformie, bo G najwidoczniej uznało Bloggera za niewartego aktualizacji.
      Wracając jednak do meritum. "Przyjaciele" przypominają czasy, kiedy z garstką drobnych w kieszeni wychodziło się z domu na nocne posiadówki z kręgiem bliskich znajomych. Co prawda oni (Przyjaciele) mieli, jak na NY przystało, fancy knajpkę, a ja dość obskurne wioskowe lokale ósmej kategorii, ale idea była ta sama. Gadanie, przekomarzanie się, picie i (rzadziej) jedzenie. To se ne vrati :P

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."